Dżinsy i koronki. Diana Palmer

Читать онлайн книгу.

Dżinsy i koronki - Diana Palmer


Скачать книгу
powodował tę samą fizyczną reakcję, przez co czuł się nieswojo. Choćby nie wiadomo jak pragnął Bess, istniało ze sto powodów, dla których nie mógł jej mieć.

      – Gdzie twoja matka? – zapytał.

      – Położyła się. – Zlizała już całą szminkę z dolnej wargi i zabrała się do górnej. W jego obecności ogarniało ją skrępowanie i niepewność.

      – A ty jak się czujesz? – Wciąż patrzył na nią tym mrocznym, taksującym wzrokiem, który tak ją niepokoił.

      – Ujdzie. Dziękuję za wszystko, co dla nas zrobiłeś. Matka także jest ci wdzięczna.

      – Co ty powiesz? Moja matka i inne sąsiadki przyniosą wam jutro obiad i kolację. Nie waż się protestować – dorzucił. – Takie tu panują zwyczaje. A to, że macie pieniądze, nie stawia was poza nawiasem.

      – Tylko że my nie mamy pieniędzy – odparła ze smutnym uśmiechem. – Już nie.

      – Tak, wiem.

      – Więc pewnie wiesz także, że stracimy wszystko, co posiadamy – dodała tonem osoby, która wszystko przegrała. – Mam tylko nadzieję, że zostanie nam dość pieniędzy na spłacenie ciebie i innych inwestorów.

      – Nie przyszedłem tu, żeby rozmawiać o interesach – odparł cicho. – Przyjechałem spytać, czy jeszcze w czymś mógłbym pomóc.

      – Nie, Cade. – Z trudem powstrzymała łzy. – Bóg świadkiem, że i tak zrobiłeś dla nas więcej, niż należało.

      – Jesteś wykończona. – Omiótł wzrokiem jej kremową skórę, teraz pobladłą ze zmęczenia. Miała wielkie piwne oczy, brzoskwiniowokremową cerę i takie ciało, że jego widok za każdym razem przyprawiał go o ból. Nie była klasyczną pięknością, a bez makijażu wyglądała pospolicie, lecz on patrzył na nią oczami kogoś, kto znał ją od dziecka i zawsze uważał za śliczną. Lecz Bess o tym nie wiedziała. Postarał się o to, bo musiał.

      Zdjął kapelusz, a resztki śniegu spadły na spłowiały orientalny dywan i jego znoszone kowbojki.

      – Matka i bracia składają wam kondolencje – dodał, a gdy znów na nią spojrzał, w jego oczach pojawił się mroczny wyraz.

      Bess źle odczytała jego taksujące spojrzenie. Patrzył na nią tak, jakby nią gardził. Bo pewnie tak właśnie było, pomyślała żałośnie. Była córeczką tatusia, a przez ryzykowny interes jej ojca Cade mógł stracić ranczo. Wiedziała, że jak na swoje możliwości bardzo się zadłużył, by zdobyć pieniądze na wkład w przedsięwzięcie jej ojca. Dlaczego się w to wpakował? – pomyślała. Ale Cade’a nikt nie potrafił rozgryźć.

      – To bardzo miłe z ich strony, zważywszy na to, co straciliście przez mojego ojca – odparła.

      Kącik jego ust wygiął się w uśmiechu, który wcale nie był miły.

      – Zostaliśmy odarci do ostatniej koszuli. – Sięgnął do kieszeni po papierosa i zapalił go, nie prosząc o pozwolenie. Wydmuchał gęstą chmurę dymu, taksując wzrokiem jej chudość i niezdrową bladość jej twarzy. – Ale o tym już wiesz. Twoja matka będzie miała od groma roboty, żeby to naprawić.

      Mówił prawdę.

      – Jest bardzo słaba – rzuciła z roztargnieniem, spuszczając wzrok na jego szeroką pierś, na której przy każdym oddechu falowały mięśnie. Przy całej swej szczupłości był wspaniale zbudowany. Latem, kiedy pracował w polu, zobaczyła go bez koszuli, a na samo wspomnienie robiło jej się gorąco. Półnagi wyglądał oszałamiająco. Opalone na brąz mięśnie, seksownie i gęsto owłosione od szyi po szczupły brzuch i znikające pod paskiem dżinsów…

      – Ona cię tłamsi – odparował, przerywając jej niesforne myśli. – Robi to od zawsze. Masz dwadzieścia trzy lata, a zachowujesz się jak szesnastolatka. Nigdy nie pozwoli ci dorosnąć. Potrzebuje kogoś, na kim mogłaby się oprzeć. A skoro twojego ojca już nie ma, to ty będziesz jej podporą. Ona cię złamie i zniszczy, tak jak zrobiła to ze swoim mężem.

      – Co ty w ogóle wiesz o mojej matce? – rzuciła ze złością. – Nienawidzisz jej, Bóg jeden wie dlaczego…

      – Owszem, nienawidzę jej – odparował bez wahania, przeszywając ją spojrzeniem czarnych oczu, które skrzyły się jak płonące węgielki. – I owszem, Bóg dobrze wie, dlaczego. Nie masz pojęcia, jaka ona jest naprawdę, ale prędzej czy później się dowiesz. Tylko że wtedy będzie już za późno.

      – To co mam zrobić, Cade? Odejść i zostawić ją samą? – zawołała. – Jak mogłabym to zrobić, skoro właśnie straciła wszystko, co miała! Poza mną nie ma już nikogo i niczego.

      – A ty nigdy nie będziesz miała nikogo poza nią – odciął się zimno. – To słaba pociecha na starość. To zapatrzona w siebie okrutna oportunistka, jej chodzi wyłącznie o własne korzyści i wygodę. Gdyby miała wybierać między tobą a opływaniem w luksusy, pozbyłaby się ciebie jak wczorajszych śmieci.

      Miała ochotę mu przyłożyć. Wzbudzał w niej najdziksze instynkty. Tak było zawsze. Nienawidziła tej jego zimnej miny i emanującej z niego męskości, która strasznie ją drażniła. Zachowała jednak swoje uczucia dla siebie, a zwłaszcza powściągnęła złość.

      – Nie znasz ani jej, ani mnie – burknęła.

      Podszedł bliżej. Onieśmielało ją bijące od niego ciepło i to, jak górował nad nią wzrostem. Przeszył ją takim wzrokiem, że poczuła to wręcz fizycznie.

      – Wiem tyle, ile muszę wiedzieć. – W ciszy holu patrzył na nią uważnie. – Jesteś bardzo blada, moja mała – dodał tak cicho, jakby nagle przestał być tym dawnym Cade’em. – Przykro mi z powodu twojego ojca. Był dobrym człowiekiem, jak na finansistę niestety dość łatwowiernym, dlatego dał się podejść. Przecież wiesz, że nikogo nie zmuszał do inwestowania pieniędzy. Oszukano go tak samo jak nas wszystkich.

      – Dziękuję – powiedziała, łykając łzy. – Podchodzisz do tego bardzo wielkodusznie. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Ale masz długi i Lariatu to nie uratuje, prawda? – dodała ze smutkiem, bo wiedziała, jak ważne dla Cade’a było rodzinne ranczo.

      – Ja go uratuję. – Wypowiadając te słowa, wyglądał na kogoś, kto gotów jest na wszystko. Patrzył na Bess przez długą chwilę, po czym oznajmił: – Ale co z tobą? Zrozum wreszcie, że nie jesteś własnością Gussie. Jesteś dorosłą kobietą, a nie małą dziewczynką mamusi, i zacznij się zachowywać, jak przystało na twój wiek.

      – Czyli jak? – Gwałtownie uniosła głowę.

      – O Boże! – Westchnął ciężko. – Naprawdę nie wiesz?

      Jego wzrok powędrował na jej miękkie usta. Stał tak blisko Bess, że czuła zapach jego skórzanej kamizelki i ciepło ciała. Delikatnie przesunął palcem po jej rozwartych wargach. Poczuła drażniący dym z jego papierosa, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Jeszcze nigdy nie widziała ciemnych oczu Cade’a z tak bliska. Rzęsy miał równie gęste jak ona, a wokół powiek zauważyła sieć maleńkich zmarszczek. Dopiero z tak małej odległości dostrzegła lekkie zakrzywienie nosa, jakby pamiątkę po złamaniu. Jego usta… ech, te jego usta! – pomyślała z utęsknieniem, patrząc na ich zarys i niemal czując ich jędrność. Od lat zżerała ją ciekawość, jak by to było go pocałować i znaleźć się tuż przy nim. Ale Cade był jak Księżyc na orbicie. Nawet gdy go widziała, był daleko od niej, pomijając ten jeden jedyny raz, kiedy chciał ją wystraszyć, a ona ani drgnęła w obawie, że sobie pójdzie. Pozwoliłaby mu nawet się pocałować!

      Z jej zaciśniętego gardła wyrwał się cichy jęk… i nastrój prysł. Cade uniósł głowę, jego twarz nie zdradzała


Скачать книгу