Dzieci zapomniane przez Boga. Graham Masterton
Читать онлайн книгу.i wykonał całą serię fotografii odciętej ręki. Światło lampy było tak jaskrawe, że chociaż Gemma miała przyciemnione gogle na oczach, uniosła przedramię, żeby je osłonić.
Nagle – bez żadnego ostrzeżenia – lampa pstryknęła i zgasła. Ułamek sekundy później wyłączyły się także czołówki na kaskach i wszyscy pogrążyli się w całkowitej, nieprzeniknionej ciemności.
– Co się stało, do diabła? – zapytał Martin.
– Chwileczkę – powiedział uspokajająco Newton. – Mam zapasową latarkę.
– Niech nikt się nie rusza – ostrzegł Martin. – Nie chcę, żeby ktoś się poślizgnął i utopił w ściekach.
Czekali w milczeniu niemal przez minutę. Jedynym dźwiękiem w kanale był szum ścieków opływających ich buty. Wreszcie odezwał się Newton:
– Latarka też nie działa. Nie wiem, co się z nią stało. Przecież zupełnie niedawno włożyłem do niej nową baterię.
– Kurwa mać – warknął Martin. – Posłuchajcie, musimy zawrócić w kierunku włazu. Poruszajmy się jednak powoli, rozumiecie? Newton, pójdziesz pierwszy. Gemma, położysz dłoń na jego ramieniu i pójdziesz za nim. Jim, ruszysz za Gemmą z ręką na jej ramieniu. Ja będę szedł ostatni.
Gemma w ciemności wysunęła przed siebie obie ręce, starając się sobie przypomnieć, w którym miejscu był Newton, kiedy widziała go po raz ostatni. Ostrożnie postąpiła trzy kroki do przodu w ściekach, ale nie była w stanie go znaleźć.
– Newton, powiedz coś – poprosiła.
– Jestem tutaj – odpowiedział. – Nie ruszam się.
– Gdzie jest to „tutaj”? Wciąż wymachuję rękami, ale nie mogę na ciebie trafić. Mów do mnie.
– Nie ruszyłem się od chwili, w której zgasły lampy. Idź w moim kierunku. Chyba słyszę, jak rozbryzgujesz ścieki. Tak, zbliżasz się do mnie.
– Jestem pewna, że stałam niedaleko ciebie. Mów do mnie. Cokolwiek.
Ciemność była tak nieprzenikniona i tak wszechogarniająca, że Gemmę zaczęła ogarniać panika. Kiedy była dzieckiem, mrok napawał ją przerażeniem. Zawsze prosiła rodziców, żeby w jej pokoju zostawiali na noc zapaloną lampkę. Ale jako nastolatka stopniowo pozbyła się tego strachu i nie wierzyła już w czarownice ukryte w szafie albo w to, że szlafrok spadnie z wieszaka na drzwiach i wpełznie pod jej łóżko. Teraz jednak znalazła się w zupełnie nowej sytuacji. Stała w podziemiach, w jej nozdrza bił obrzydliwy smród, a po nacisku ścieków na buty poznawała, że ich poziom wciąż się podnosi – powoli, lecz nieubłaganie. Doświadczenie podpowiadało jej, że o tej porze dnia na pewno nie będzie opadał.
Nagle poczuła na ramieniu silną dłoń Jima. Uspokajająco je uścisnął.
– Mam cię, kochana. Jeszcze nie znalazłaś Newtona?
Teraz, gdy Jim stał przy niej, Gemma odzyskała pewność siebie na tyle, że zrobiła krok do przodu, potem kilka kolejnych i wreszcie poczuła śliskie plecy kombinezonu ochronnego Newtona. Po chwili złapała go za kołnierz i mocno zacisnęła palce.
– Hej, dziewczyno, bo mnie zaraz udusisz! Za co? – zawołał Newton.
– Przepraszam, przepraszam, ale przez chwilę miałam wrażenie, że zniknąłeś.
– Martin, jesteś tam?! – zawołał Jim. – Newton i Gemma są ze mną, jesteśmy gotowi do drogi.
– Poczekajcie! – krzyknął z ciemności Martin. – Wyczuwam rękami ścianę, ale jestem trochę skołowany.
– Po prostu idź przed siebie – powiedział Jim. – Nie ruszymy się, póki do nas nie dołączysz.
Czekając na Martina, Gemma dostrzegła w kanale błysk światła. Było słabe, blade i widoczne jedynie przez ułamek sekundy, ale odniosła wrażenie, że dostrzegła w tym świetle jakąś drobną postać obracającą się dookoła własnej osi z rękami uniesionymi do góry.
– Widziałeś to? – zapytała Newtona.
– Co takiego? Przecież absolutnie nic nie widzę.
– Wydawało mi się, że widzę światło i… nie wiem, ale chyba zobaczyłam jakby tańczące dziecko.
– To prawdopodobnie fosfor.
– Nie, fosfor daje zielone światło. To było białe.
– Może znowu masz przywidzenia?
– Ciągle nie mogę was znaleźć – odezwał się Martin, teraz już trochę zdenerwowany. – Na pewno nie ruszyliście już w kierunku włazu?
– Tutaj stoimy, szefie – powiedział Jim. – Nie ruszyliśmy się nawet o centymetr.
Wtedy Gemma dostrzegła kolejny błysk, tym razem był bliższy i trwał trochę dłuższej. Zobaczyła stworzenie podobne do dziecka – blade, o podłużnej głowie i czarnych, blisko siebie osadzonych oczach; jego ręce kołysały się chaotycznie, jakby były połamane.
Newton najwyraźniej też to ujrzał.
– Cholera! – zawołał i błyskawicznie zrobił krok w bok, przez co kołnierz jego kombinezonu wysunął się Gemmie z ręki.
W przyćmionym świetle otaczającym dziwne dziecko zobaczyła, jak Newton uderza ramieniem o śliską ścianę kanału, traci grunt pod stopami i pada na kolana w ścieki tak że teraz sięgały mu one niemal do pasa.
– Co to takiego? – zawołał. – Kurwa, co to takiego?
– To gaz. To tylko gaz – odpowiedział spokojnie Jim.
Stwór jednak ruszył w kierunku ludzi, wymachując wiotkimi rękami. Otworzył usta i wydał z siebie chrapliwy, a mimo to dziwnie wysoki dźwięk.
– Boże wszechmogący, to niemożliwe! – zawołał Jim. – Co to jest?
Wciąż zaciskał lewą dłoń na ramieniu Gemmy, ale uniósł w górę prawą, w której trzymał dłuto.
Kiedy stwór podszedł bliżej, jego ręce odbiły się w pomarszczonej brudnej wodzie. Ich refleksy pojawiły się także na ceglanych ścianach i cały kanał ściekowy nagle wypełnił się migotającym światłem stroboskopowym. Po chwili w głębi tunelu Gemma zobaczyła więcej takich zjawisk, a z ciemności zaczęły się wyłaniać kolejne lśniące postaci. Było ich przynajmniej sześć lub siedem. Dwie z nich były szczupłe, podobne do tej, która pojawiła się jako pierwsza, i miały bezwładne kończyny przypominające patyki. Następne były jednak inaczej zdeformowane. Jedna była garbata i miała szerokie, okropnie wgniecione czoło. Zanurzona po ramiona w ściekach posuwała się w kierunku ludzi tak, jakby każdy krok sprawiał jej wielką trudność. Za nią sunęła dziewczynka, której wypruto wnętrzności. Jelita zwisały luźno przed nią i unosiły się na ściekach, a kości jej klatki piersiowej były obnażone. Jednak ponad obojczykami jej szyja była biała i długa jak u łabędzia, a twarz przywodziła na myśl blade piękności z obrazów prerafaelitów. Miała też falujące rude włosy, które wbrew grawitacji unosiły się niemal do sufitu.
Gemma chciała zawołać: „Kim jesteście? Czego chcecie?”, ale nie była w stanie wciągnąć do płuc dość powietrza, żeby wypowiedzieć choćby słowo. Jedynie otwierała i zamykała usta, skrzecząc cichutko jak żaba. Widok tych zdeformowanych, rozsiewających bladą poświatę stworów brnących w jej kierunku tak ją przerażał, że stała jak sparaliżowana, nie mogąc nawet ruszyć nogami, żeby uciec.
– Jim! Widzę was teraz! Zostańcie na miejscu! – zawołał Martin.
Gemma odwróciła głowę i zobaczyła Martina zbliżającego