Histeria. Izabela Janiszewska

Читать онлайн книгу.

Histeria - Izabela Janiszewska


Скачать книгу
zamknął się w pokoju na komendzie, włożył pendrive do komputera i wstrzymał oddech. Po chwili jego oczom ukazał się folder zatytułowany „Lewicki”, przez co komisarz Wilczyński automatycznie cały się spiął. Dwukrotnie kliknął, by otworzyć teczkę. To, co zobaczył, sprawiło, że aż zagwizdał.

      No, Mamuśka, wiedziałem, że jesteś dobry, ale tym mnie zaskoczyłeś, pomyślał, przeglądając setki zdjęć.

      Kiedy zlecał swojemu informatorowi odnalezienie Jacka Lewickiego, nie liczył na wiele. Po pogrzebie żony mężczyzna sprzedał dom i wyprowadził się gdzieś z synami i ślad po nim zaginął. Zmienił numer telefonu, odszedł z pracy i zerwał kontakt z dawnymi znajomymi. Niczym duch rozpłynął się w powietrzu. Ludzie przyjęli to ze zrozumieniem, a może nawet z ulgą: nie musieli już prowadzić niezręcznych rozmów o tym, co się stało, ani unikać bolesnego tematu. Jakby za wdowcem ciągnął się przykry zapach, a wszyscy wokół wystarczająco długo męczyli się, udając, że nie czują fetoru. Twierdzili, że po takiej tragedii Jacek potrzebuje czasu, by dojść do siebie i zadbać o dzieci.

      Ustalenia w sprawie okoliczności śmierci Emilii Lewickiej nie wskazywały na jakiekolwiek nieprawidłowości, więc policja nie miała podstaw, by zatrzymać Jacka. Wszystkie znaki na niebie i ziemi potwierdzały jej samobójstwo. Tylko Wilczyński wiedział, że pogrążony w żałobie wdowiec miał też inną twarz, którą zręcznie ukrywał przed światem.

      Po incydencie na pogrzebie Emilii Brunona trawiły wątpliwości. Był zmęczony wydarzeniami ostatnich miesięcy, nocami nieustannie obracał w dłoniach drewniany model samolotu, który podarowali mu synowie Jacka, i niekiedy pił zdecydowanie za dużo. Do tego ciążyła mu śmierć Daniela Sikory, technika kryminalistyki i bliskiego znajomego, za którą czuł się odpowiedzialny. Zalewały go złość i gorycz, przez które tracił ostrość widzenia. Chwilami nie miał już pewności, czy zwyczajnie nie naginał faktów tak, by pasowały do jego teorii. Wprawdzie wszystkie elementy układanki współgrały, ale on musiał oprzeć się na mocnych dowodach. Chciał się upewnić, że Jacek Lewicki i zwyrodnialec, którego tropił, to ta sama osoba. Pogrzebał głębiej, wykorzystał wszystkie swoje znajomości i wkrótce udało mu się ustalić, że sąd, zmieniając personalia maltretowanemu chłopcu, nadał dziecku nie jedno, ale dwa nowe imiona. Dzięki temu Lewicki mógł dowolnie zmieniać tożsamość. O ile na studiach posługiwał się pierwszym imieniem, to odkąd poznał Emilię, zawsze korzystał z drugiego. Dla żony od początku był Jackiem, mężczyzną bez przeszłości, o niejasnej historii, ale za to najbardziej wspierającym i kochającym mężem, jakiego mogła sobie wyobrazić. Co więcej, po ślubie przyjął nazwisko Emilii, tym samym zakopując w niepamięci nadane sądownie personalia i raz na zawsze stając się Lewickim.

      Gdyby Bruno nie czuł do niego wstrętu, być może nawet wykrzesałby z siebie odrobinę podziwu dla wirtuozerii, z jaką Jacek doprowadził swoją żonę do obłędu. Ale im więcej wiedział o tym człowieku, tym bardziej przepełniało go pragnienie zemsty. To uczucie mu ciążyło, bo doskonale rozumiał, że Lewicki właśnie tego oczekiwał, chciał mieć widownię. A mimo to Wilczyński nie potrafił odpuścić, wierzył, że pewnego dnia tamten popełni błąd, potknie się, a wtedy on będzie w pobliżu i z satysfakcją go dorwie. Cierpliwie pielęgnował swoją obsesję, zbierał informacje, sprawdzał tropy i szukał dowodów. Wiedział, że bez nich albo bez nierozerwalnego łańcucha poszlak, w którym wszystkie elementy tworzą logiczną i spójną całość, nie uda się skazać mężczyzny.

      Niekiedy, po kilku szklaneczkach whisky, komisarzowi wydawało się, że w pewien pokręcony sposób nawet go rozumie. Lewicki był nieszczęśliwym dzieckiem, które zostało skrzywdzone przez każdego, komu ufało. Najbliżsi traktowali go gorzej niż niechciane zwierzę, a on nie umiał sobie poradzić z tą nigdy niezabliźnioną raną. Zabijał, by przestać cierpieć. Tylko że to nie przynosiło mu ulgi. Bo choć unicestwił każdego, kto go niszczył i zadał mu ból, jego wewnętrzny wrzask nie zamierzał ucichnąć. W środku nadal czuł to potworne darcie. Co więcej, zabijanie i pozorowanie samobójstw wytworzyło w nim przekonanie, że jest bezkarny.

      Najwyraźniej polubił to uczucie mocy i decydowania o życiu i śmierci. Jakby miał się za Charona, greckiego boga przewożącego dusze zmarłych przez Styks do innego, niekoniecznie lepszego świata.

      Teraz, niemal w bezruchu oglądając zdjęcia przyniesione przez Mamuśkę, Bruno doświadczał nieprawdopodobnego dysonansu. Patrzył na potwora, a widział jedynie ojca, który z ujmującą czułością tuli swoje dzieci. Wilczyński przyglądał się dłoni Jacka na policzku syna i nie mógł strząsnąć z siebie myśli, że ta sama dłoń była zdolna do tego, by poderżnąć gardło. Obserwował jego uśmiech i wyobrażał sobie, że podobny wyraz twarzy Lewicki musiał mieć, gdy próbował żywcem spalić swojego ojca. Bruno zaglądał w błękitne, łagodne oczy mężczyzny i zastanawiał się, jaką barwę miały, kiedy ich właściciel zabijał swoich braci. Czy stawały się wtedy stalowoszare i zimne, a może całkowicie pochłaniała je czerń?

      Czuł, jak napinają się mięśnie jego karku, a przyćmione pragnienie zemsty wraca niczym uporczywe swędzenie. Na fotografiach widać było biały dom pokryty blachą ze śladami rdzy i zaciekami. Budynek był zdecydowanie mniejszy i prostszy niż ten, w którym Lewicki mieszkał z żoną. Mamuśka musiał spędzić tam dobre kilkanaście godzin, bo jego dokumentacja była nadzwyczaj dokładna. Uchwycił moment, w którym Jacek je z dziećmi śniadanie, następnie pakuje chłopców do samochodu, zawozi ich do szkoły, a potem wraca do domu i zamyka się w środku. Kolejne kadry przedstawiały sceny, które najpewniej rozegrały się kilka godzin później. Troskliwy ojciec odbiera synów po lekcjach, zabiera ich na trening piłkarski, a gdy wraca z dziećmi do domu, zamawia pizzę z pobliskiej restauracji.

      – Sielanka – szepnął Wilczyński i bezwiednie zaczął skubać brew.

      Nie podobało mu się to, że wszystko poszło tak gładko. Nie dość, że Mamuśka zdołał odnaleźć Jacka, to jeszcze tak precyzyjnie sfotografował te idealne scenki z życia rodzinnego, że równie dobrze można by je umieszczać w ramkach dostępnych do kupienia w zakładach fotograficznych. Bruno czuł podpełzający śliski i zimny niepokój, jakby patrzył na pozowane scenki z katalogu Ikei, i miał wrażenie, że to tylko scenografia, która po zgaszeniu świateł zmieni się w coś strasznego.

      Wystukał do Edwarda Jabłońskiego lapidarnego maila z pytaniem, na które przeczuwał, że zna już odpowiedź: „Czy on wiedział, że go obserwujesz?”. Odpowiedź przyszła szybko i była równie krótka, co konkretna, a jej charakter w pełni oddawał osobowość Mamuśki. „Ni chuja”. Wilczyński zmarszczył brwi i rzucił pod nosem niewybredny komentarz. Zamierzał odpisać, ale gdy tylko dotknął opuszkami palców klawiatury, jego telefon zaczął wygrywać pierwsze takty piosenki Legendary Welshly Arms. Bruno zerknął na ekran, a gdy zobaczył komunikat „Numer nieznany”, natychmiast chwycił za komórkę.

      – W kulki sobie lecisz? – zaczął bezpardonowo. – O co chodzi z tą sesją Lewickiego? Zatrudniłeś się w „Gali” czy jakiejś innej „Vivie”? Przecież to na kilometr śmierdzi ustawką.

      Po drugiej stronie zadźwięczał głęboki, szczery śmiech, a później komisarz usłyszał znajomy, matowy głos:

      – Cieszę się, że ci się podobało. Naprawdę staraliśmy się z chłopcami wypaść jak najlepiej.

      Bruno poczuł dreszcz na plecach i mimowolnie zacisnął szczęki.

      – Nie miej mu tego za złe – kontynuował Jacek Lewicki. – Twój fotograf był bardzo dyskretny, tyle że ja mam dość duże doświadczenie w obserwowaniu otoczenia. Po prostu dostrzegam więcej niż inni i trudno się przede mną ukryć.

      – Czego chcesz?

      – Tego samego, co większość ludzi. Spokoju, miłości i zdrowia – wyrecytował. – Próbujemy ułożyć sobie życie po śmierci Emilii i nie podoba mi się, że je zakłócasz.

      – Przestań,


Скачать книгу