Córki smoka. Andrews William

Читать онлайн книгу.

Córki smoka - Andrews William


Скачать книгу
wciąż czeka na mnie taksówka. Będę musiała powiedzieć kierowcy, kiedy ma po mnie wrócić.

      – Ile czasu to zajmie? – pytam.

      – To długa opowieść. – Podnosi jedną z fotografii ze stołu. – Bardzo długa.

      Mówię, że poproszę kierowcę, by wrócił o piętnastej. Czekam, aż jakoś zareaguje, ale ona tylko wpatruje się w zdjęcia i milczy. Obiecuję, że za chwilę będę z powrotem.

      Podchodzę do drzwi, wkładam buty i pędzę do taksówki. Na mój widok kierowca otwiera okno. Oświadcza, że czekał dwadzieścia minut, więc należy się trzydzieści dolarów.

      – Piętnaszcze dolary, Emerikanka, każda piętnaszcze minut – powtarza.

      Wręczam mu pieniądze. Mówię, że muszę tu zostać, i pytam, czy mógłby później zabrać mnie z powrotem. Zgadza się i chce wiedzieć, o której godzinie ma przyjechać.

      – O piętnastej – odpowiadam.

      – Dobrzy, pietnaszta – potwierdza. – Jak ja czeka, piętnaszcze dolary, Emeri…

      – Tak, wiem – przytakuję. – Piętnaszcze dolary, Emerikanka, każda piętnaszcze minut.

      Odsłania zepsute zęby w rozbawionym uśmiechu i odjeżdża.

      Gdy wracam do mieszkania pani Hong, drzwi wciąż są otwarte. Staruszka stoi przy stole. Z okna pada na nią szarawe światło. Zmieniła bluzkę i spodnie na żółty, chyba jedwabny, hanbok. Szata ma długie luźne rękawy, a pofałdowana spódnica kończy się kilka centymetrów nad ziemią. Kobieta zaplotła włosy i spięła je ozdobną spinką binyeo. Zaprasza mnie do środka.

      – Wnuczko, unlinahyi2. Czy jesteś gotowa, aby wysłuchać mojej historii?

      Kiwam głową. Mam wrażenie, że śnię.

      – Podejdź – mówi. – Usiądź, słuchaj i poznaj prawdę.

      Znowu moszczę się przy niskim stole. Pani Hong stawia na jego środku fioletowy kwiat i zdjęcia, tuż obok paczuszki z grzebieniem. Siada wyprostowana, z rękoma na udach. Bierze głęboki wdech i zaczyna opowiadać. Jej głos jest dźwięczny i silny.

      – Młody żołnierz na zardzewiałym motocyklu przywiózł rozkazy z japońskiej komendy wojskowej w Sinuiju…

      PIĘĆ

Wrzesień 1943 r., P’yŏngan Północny, Korea Północna

      Młody żołnierz na zardzewiałym motocyklu przywiózł rozkazy z japońskiej komendy wojskowej w Sinuiju. To ja zauważyłam pojazd na wzgórzu prowadzącym do naszego domu. Za motocyklem ciągnęła się smuga spalin, która wyglądała jak ogon długiego węża, wijącego się przez całe morze aż do Japonii. Im bardziej zbliżał się do domu, tym większą miałam ochotę wybiec na zewnątrz i cisnąć w niego kamieniem. Myślałam, że gdybym była chłopcem, albo przynajmniej miała więcej lat – liczyłam wtedy czternaście wiosen – to rzuciłabym wielkim głazem i zabiła go na miejscu.

      Wąż już nas odwiedził wcześniej. Poprzedniej jesieni przyniósł rozkaz dla ojca. Appa miał stawić się w bazie wojskowej w Sinuiju, a stamtąd pojechać do huty stali w Pjongjangu. Następnego dnia, jeszcze przed wschodem słońca, pożegnał się ze mną i moją starszą siostrą Soo-hee. Matka płakała cicho, kiedy z wysoko uniesioną głową i rozkazem w kieszeni mijał rosnące przy naszym płocie drzewo kaki.

      Kochałam mojego ojca. Pozwalał mi na rzeczy, na które ummah nigdy by się nie zgodziła. Tamtego dnia widziałam go po raz ostatni.

      Podczas gdy żołnierz zbliżał się do domu, szybko zebrałam liście kapusty, którą właśnie myłam, zawinęłam w kawałek materiału i schowałam pod zlewem. Podbiegłam do tylnych drzwi.

      – Soo-hee! – zawołałam do siostry zajętej wykopywaniem pojemników z ryżem i warzywami, które ukryłyśmy za domem. – Żołnierz na motocyklu!

      Soo-hee wstała i popatrzyła na drogę. Kiedy skojarzyła, o co chodzi, spojrzała na mnie czujnym wzrokiem.

      – Zatrzymaj go – poleciła i padła na kolana, żeby z powrotem zakopać pojemniki.

      Pobiegłam do domu i stanęłam przy kuchennym oknie, aby obserwować nadciągającego węża. Łudziłam się, że wojskowy ominie nasz dom i pojedzie do sąsiadów, ale on się zatrzymał i oparł pojazd o drzewo kaki. Tego popołudnia wiatr chwycił ogon węża i bawił się, rozciągając go, dopóki nie zniknął. Zostawił tylko żołnierza z motocyklem. Mężczyzna zdjął rękawice i wytrzepał je o swoje nogi, wzbudzając tuman kurzu. Sięgnął do skórzanej torby i wydobył żółtą kopertę, po czym podszedł do domu.

      – Halo! – krzyknął po japońsku. – Mam rozkazy z komendy wojskowej. Wychodzić! Wychodzić!

      Odsunęłam brezentową płachtę, zastępującą od pewnego czasu nasze piękne dębowe drzwi. Skrzyżowałam ręce na piersi.

      – Proszę stąd iść – powiedziałam w tym samym języku.

      Jego mundur był brązowy od kurzu. Twarz też miał brązową, poza śladami po okularach wokół oczu. Gogle wisiały mu na szyi i były tak samo brudne jak mundur. Pomyślałam, że wygląda bardzo śmiesznie: zupełnie jak szop pracz. Lecz przybysz raczej nie czuł się głupio, bo spojrzał na mnie władczo.

      – Czy tak powinno się traktować japońskiego żołnierza? – obruszył się. – Przebyłem daleką drogę, by dostarczyć wam rozkaz.

      Podał mi kopertę.

      – Proszę to wziąć.

      – Powinien pan wrzucić to do rzeki Yalu Jiang, a nie nas prześladować – odpowiedziałam, nie cofając się nawet o centymetr. – Dlaczego zawsze musimy robić, co każecie?

      Żołnierz wyszczerzył zęby w uśmiechu, zmieniając oczy szopa w dwie szparki. Oparł się o ścianę.

      – Ponieważ jesteście japońskimi poddanymi. Jeśli nie będziecie posłuszni, zostaniecie zastrzeleni.

      – Wolę, żeby mnie zastrzelili – odrzekłam hardo.

      Żołnierz spoważniał. Nie wyglądał już śmiesznie.

      – Szybko się nauczysz, jak właściwie służyć Cesarstwu.

      Miałam mu powiedzieć, co o tym sądzę, gdy podeszła do nas Soo-hee, wycierając dłonie w sukienkę.

      – O co chodzi? – zapytała po koreańsku. Jej japoński był znacznie gorszy od mojego.

      – Konnichiwa3 – przywitał się żołnierz. – Widzę, że nie nauczyłaś się jeszcze mówić po japońsku – dodał, przechodząc na koreański. – Może twoja arogancka siostrzyczka udzieli ci lekcji.

      Soo-hee schyliła głowę.

      – Proszę wybaczyć mojej siostrze. To jeszcze dziecko.

      – Nie jest już dzieckiem – zauważył, zerkając na mnie. Wyprostował się i uniósł wysoko brodę, jak zwykli to robić Japończycy. – Wasz zarządca nie jest zadowolony z tegorocznych plonów – oświadczył. – Macie u niego dług. – Podał kopertę Soo-hee. – To jest rozkaz dla ciebie i twojej siostry. Żeby spłacić dług, musicie się do niego zastosować. Weź go.

      Soo-hee odebrała dokument, kłaniając się lekko.

      Żołnierz spojrzał na mnie wzrokiem, który uświadomił mi, że dobrze zrobiłam, nie wypowiadając swojej opinii o służeniu Cesarstwu.

      – Pilnuj swojej siostry – zwrócił


Скачать книгу

<p>2</p>

Unlinahyi (eonnyeoni) – dziewczynka (przyp. red.).

<p>3</p>

Konnichiwa – dzień dobry (przyp. red.).