Miłość czyni dobrym. Katarzyna Bonda
Читать онлайн книгу.stracić? Ta siła emanowała z niej i była zaraźliwa. Pragnął jak najszybciej podłączyć się do źródła jej mocy. Wmawiał sobie, że to dlatego go zaciekawiła, a nie z powodu urody. Jak to możliwe, że wczoraj jej nie dostrzegł?
– Odnoszę wrażenie, że ten drobiazg nie będzie stanowił problemu, panno?
Podała mu lodowatą kościstą dłoń.
– Natasza Szwarc.
– Daniel von Hochberg. Mów mi po imieniu.
W drzwiach stanął kelner z jego okryciem.
– Wybierasz się gdzieś? – spytała.
W jej oczach znów dostrzegł te szalone ogniki, które zdawały się płonąć, nawet kiedy na krótką chwilę przymknęła po swojemu powieki.
– Owszem – odparł. – A ty, zdaje się, jedziesz ze mną.
– Tylko koty mają złote oczy. W bajkach – mruknął, a potem przystawił bliżej świecę, by móc podziwiać jej długie, wychudzone ciało.
Podobało mu się, że ma w łóżku modelkę, choć Natasza zarzekała się, że nigdy nią nie była. Wiedział swoje.
– Twoje są tak czarne, że nie można z nich nic wyczytać. Za to można w nich zatonąć. Nie sądzę, by to było bezpieczne.
Promieniał z zachwytu. Zawsze kiedy kobiety go chwaliły, czuł, że kocha je bardziej. Uśmiech na ustach mu zamarł, gdy dorzuciła:
– Potrafisz ich używać, żeby grać ludźmi, co? To twoja najmocniejsza karta. Nie jesteś dobry, choć takiego udajesz.
Wziął ją za rękę, a potem przejechał opuszką aż do przedramienia. Tam, gdzie był ślad od kleju oraz mała dziurka.
– Nawiałaś ze szpitala.
Zesztywniała.
– Ćpasz?
Zacisnął dłoń. Poczuł, że jej ręka wiotczeje. Nie odwróciła jednak wzroku.
– Wcale cię to nie interesuje.
– Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
– A ja wręcz przeciwnie – odparła bez skrępowania. – Nie bój się, nie mam HIV-a. Niczym cię nie zarażę.
Milczał. Przyglądał się jej niewielkim piersiom i wgłębieniu w miejscu brzucha. Chciał powiedzieć, że powinna czasem coś zjeść.
– Nie jestem też wariatką.
– Więc co ci jest? Anoreksja?
Wstała, podeszła do okna.
– Jakiś facet kręci się koło twojego samochodu.
– Zmieniasz temat?
– Poważnie. Jest jakiś dziwny. Ma kapelusz jak z filmu.
Daniel stanął obok niej. Uchylił firankę. Patrzył długo, czekając, aż Rollo dostrzeże go w oknie. Wtedy uniósł włosy Nataszy i pocałował ją w kark. Wygięła się jak kotka. Wysunęła dłoń i przywarła biodrami. Zupełnie nie zwracała uwagi na to, że tamten to widzi. Daniel jeszcze raz zmierzył się wzrokiem z Rollem, lecz Peruwiańczyk dał już za wygraną, odchodził bardzo powoli. Bez publiki Daniel natychmiast się znudził. Odsunął się od okna i z impetem walnął na łóżko. Wciąż jednak przyglądał się Nataszy, jakby stała na scenie.
– Mam dobrą polisę.
– Znasz go.
– Podoba mi się, że jesteś taka sprytna.
Odwróciła się. Mógł podziwiać teraz linie jej pośladków. Chciał bardzo, żeby weszła za firankę, ale nie śmiał poprosić.
– To nie ma znaczenia – powiedziała.
– Kłamiesz.
– Więc niewiele się różnimy.
A potem przyszła do niego i idealnie wkomponowała się w jego ramię. Objął ją, przykrył kołdrą. Leżeli tak przytuleni, każde pogrążone w swoich myślach.
– Skąd wiedziałeś o szpitalu?
– Pachniesz gotowaną marchewką.
– A ty jak mój ojciec, staruchu!
Pojął, że dotknął drażliwej struny.
– Opcje były dwie. Albo tutaj był wenflon i to jakiś czas, albo jesteś narkomanką. To drugie nie wchodzi w grę, bo innych nakłuć nie wykryłem. – Roześmieli się oboje. – Byłem kiedyś lekarzem. Pediatrą, ale ty przecież wyglądasz jak dziecko.
– Za tydzień skończę dwadzieścia lat.
– Ja czterdzieści sześć i podtrzymuję swoje zeznanie. Dlatego zanim wyszliśmy z Kardamonu, poprosiłem cię o dowód.
– Żałuję, że na to nie wpadłam.
– Twój błąd.
Delikatnie dotknął czubka jej głowy. Z trudem powstrzymała syknięcie. Wciąż bolało i miała zawroty głowy. Co dziwne, przy nim zapomniała o wszystkim.
– Więc jak znalazłaś się w szpitalu i dlaczego wczoraj płakałaś?
– Wzruszyłam się. – Zawahała się, czy coś dodać, ale umilkła.
– Dlaczego się zgłosiłaś? Ta praca nie jest dla ciebie. Masz imponujące kwalifikacje. Francuski, angielski, niemiecki, trochę włoskiego. Dwadzieścia lat, dwa lata ekonomii i wygląd księżniczki. Nie spodziewałem się znaleźć takiego skarbu na Czarcim Polu. Może jesteś moim aniołem?
– Może wkrótce będę. – Urwała i spojrzała na niego dziwnie. – Fakt, nie negocjowaliśmy dotąd stawki. I nie wiem, jak wycenić swoje pozostałe umiejętności.
Pocałował ją.
– Będzie pani zadowolona. Dbam o swoich ludzi lepiej niż o siebie.
– To się okaże.
Odsunęła się i znów leżeli zanurzeni w milczeniu, ale Daniel wiedział, że kiedy przyjdzie czas, ona i tak wszystko mu powie. Sam chciałby się jej zwierzyć. Nie wiedział, skąd się to brało. Znał ją ledwie kilka godzin. Razem z trasą spod Czarciego Pola i wpatrywaniem się w wejście do Grandu.
– Gdyby mnie szukali, nie wydasz mnie?
– Nie.
– Gdyby coś mi się stało, przyrzeknij, że nie pozwolisz, żeby zjadły mnie robaki.
Poczuł niepokój. To przestępczyni, prostytutka, dziewczyna bandyty, córka polityka… A może jest nieletnia i uciekła z domu?
– Nie chcę mieć grobu, żeby ludzie przychodzili na mnie płakać.
– Oj, droga pani, znajduję panią w doskonałym zdrowiu. Jeszcze urodzisz mi siedmioro dzieci.
Nie roześmiała się.
– Przyrzekasz?
– Tak jest. Nienawidzę robaków. A szczególnie tych jebanych motyli.
Czuł, że się uśmiecha. Nie musiał sprawdzać.
– Takayasu – wyszeptała.
Danielowi nic to nie mówiło.
– Chciałabym być spalona, a moje prochy zanieś na najwyższą górę, na jaką zdołasz się wspiąć, i rozsyp, żebym zmieszała się z chmurami.
Daniel poczuł ukłucie. Przed oczyma stanęły mu wąskie, strzępiaste obłoki. Przemykały w pośpiechu, jakby spłoszone surowym wiatrem, kiedy wychodził z więzienia. Czy to przypadek, że w ciągu dwóch dni spotkali się dwukrotnie?