Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson

Читать онлайн книгу.

Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson


Скачать книгу
się i ujrzałem Natashę. Uśmiechała się do mnie.

      – Jesteś sama? – spytałem szeptem.

      – Oby nie.

      Sekundę później dotarło do mnie, co ma na myśli. Odwzajemniłem jej uśmiech. Wyciągnąłem ku niej rękę i ujęła moją dłoń, ściskając ją lekko. Usiedliśmy razem.

      Duża sala obserwatorium była stale zaciemniona, a rozjaśniało ją jedynie światło gwiazd. Znajdowały się tam ustawione w krąg ławki, wyłożone miękkim materiałem. Większość gości leżała na nich i spoglądała w górę na sunące światła. Niepisana zasada nakazywała mówić tu wyłącznie ściszonym głosem.

      Wyciągnąłem się na plecach i utkwiłem wzrok w Zeta Herculis. Była to pomarańczowa gwiazda typu K, która przed śmiercią przemieni się kiedyś w czerwonego olbrzyma.

      – Jak myślisz, jak tam będzie? – spytała Natasha.

      – Trudno powiedzieć. To było dość wczesne odkrycie, jak na egzoplanetę, co znaczy, że musi być dosyć spora. Pewnie będzie tam silna grawitacja. Jest tam mnóstwo wody, dlatego właśnie wysłaliśmy osadników. Zapowiada się, że będzie bardzo wilgotno, jak w tych namiotach, gdzie sprawdzano naszą reakcję.

      Natasha położyła się obok mnie. Oparła głowę na moim ramieniu, a ja uniosłem nieco brwi. Spotykaliśmy się już kiedyś, ale nie podczas tej podróży. Mój morderczy harmonogram ćwiczeń nie pozostawiał czasu na romanse.

      – Przeszkadza ci to? – spytała.

      – Nic podobnego.

      – Wzdrygnąłeś się.

      Prychnąłem.

      – To przez te nowe mięśnie. Cały czas mam takie tiki.

      Przesunęła dłonią po moich ramionach, zaciskając na nich palce, i zawędrowała wyżej, aż po barki.

      – Masz tutaj szorstką skórę, otarcia – powiedziała. – Gdzieniegdzie brakuje też włosów.

      – Przykro mi, że zawiodłem twoje oczekiwania.

      Zaśmiała się cicho.

      – Wcale nie jestem zawiedziona. Przybyło ci mięśni. Harris naprawdę cię zajeżdża, co?

      – Jak pożyczoną szkapę – przyznałem.

      – James – powiedziała po dłuższej chwili milczenia. – Jak przyjdzie co do czego, co zrobisz, jeśli każą ci strzelać do cywili?

      Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Wysiłkiem woli udało mi się nie spiąć ramion, którymi ją ciasno obejmowałem.

      – Nie zrobię tego – odparłem.

      Pokiwała głową.

      – Tak właśnie myślałam. Mogą cię stracić za niesubordynację. Wiesz o tym, prawda?

      Wzruszyłem ramionami, kołysząc przy tym jej głową.

      – E, już raz mnie rozstrzelali – powiedziałem. – To nic takiego.

      Zachichotała na moje słowa. Nie wiedziała, że mówiłem prawdę. Już kiedyś zostałem stracony – Harris zastrzelił mnie na rozkaz primus Turov. Miałem zresztą umrzeć na zawsze… Ale wyszło jakoś inaczej.

      – Rozmawialiśmy o tym między sobą – ciągnęła Natasha – i obstawialiśmy, że spora część żołnierzy otworzyłaby ogień. Ale nie ty.

      Uśmiechnąłem się. Uznałem, że jeśli już trzeba mi przypiąć jakąś łatkę, to może to być reputacja jedynego faceta w jednostce, który nie jest zimnym mordercą niewiniątek.

      Spędziliśmy w obserwatorium jeszcze prawie godzinę, ale wychodząc, szliśmy już za rękę. Poszliśmy do zieleńca, gdzie kochaliśmy się pod gałęziami pachnącej sosny. Dla mnie ten wieczór był najlepszą częścią całej podróży.

      * * *

      Sprawy wzięły kompletnie w łeb jakoś po czwartej nad ranem czasu okrętowego. W sumie spędziłem na pokładzie „Corvusa” przeszło rok mojego krótkiego życia i przez cały ten czas nie wydarzył się żaden wypadek, nie było żadnej czkawki maszynerii. Wszystko to miało się właśnie zmienić.

      Wytoczyłem się z pryczy i gruchnąłem na zimne, twarde płyty pokładu. Był to dość piorunujący sposób na pobudkę, ale nie stanowił dla mnie zupełnej nowości. Rozejrzałem się dokoła półprzytomnym wzrokiem i zebrałem się na czworaki, spodziewając się, że to weteran Harris wykopał mnie z łóżka.

      Zamiast tego przygniótł mnie wielki owłosiony ciężar. Carlos wypadł z górnej pryczy i wylądował prosto na mnie. Gdy już odzyskaliśmy oddech, wymieniliśmy kilka soczystych epitetów.

      Kiedy w końcu udało się nam wstać, chwialiśmy się na nogach. Takie było moje pierwsze wrażenie, ale byłem w błędzie – to statek się kołysał.

      Przez cały czas, jaki spędziłem na pokładzie, „Corvus” nigdy się nie zatrząsł. Nigdy też mną nie rzuciło z powodu nagłego przeciążenia. Dzisiejszy dzień zapowiadał się zupełnie inaczej.

      – Co jest, do cholery…? – syknął Carlos, próbując utrzymać równowagę.

      Wyciągaliśmy ręce, żeby dosięgnąć krawędzi pryczy i czegoś się złapać. Przez pokład przetoczyła się teraz niska wibracja. Swędziały mnie od niej stopy.

      – Ta pieprzona łajba zaraz wybuchnie, co? – zawołał Carlos. – Wiedziałem, kurwa, wiedziałem! Nienawidzę tych Skrulli. Zasrane ufoludy, pewnie już prysnęli ze statku. Wpakujemy się prosto w tą Zeta-cośtam i spłoniemy żywcem.

      – Morda w kubeł – warknąłem i raz mnie usłuchał. – Chodź lepiej zebrać nasze graty.

      Carlos obserwował, jak wygrzebuję swój pancerz z szafki. Ruszył w moje ślady. Wciśnięcie się w ciężką zbroję było znacznie trudniejsze niż założenie kombinezonu próżniowego lekkiego piechura. Zamiast sekund doprowadzenie się do stanu gotowości zajęło nam pełną minutę.

      Przez cały ten czas statek nie przestawał drżeć, a po chwili zabrzmiał alarm nakazujący nam założenie skafandrów i zgłoszenie się do punktu zbiórki. Na podłodze błyskały niebieskie strzałki.

      – Niebieskie? – spytał głośno Carlos. – To kolor na ewakuację. Co się tu odpierdala? Czy oni serio oczekują, że wskoczymy do kapsuły ratunkowej przy nadświetlnej? Rozerwie nas na strzępy, zanim…

      – Po prostu załóż ten cholerny złom. Naciągnij moje rękawice, mocno, ja zrobię twoje. Sargon mi pokazywał, tak jest szybciej.

      Carlos mruczał coś pod nosem, ale poszedł za moją sugestią. Służył teraz w ciężkiej piechocie – jak my wszyscy. Nie był natomiast bombardierem, więc w przeciwieństwie do mnie nie miał działa plazmowego. Musiał się przejmować tylko swoimi karabinkami laserowymi i siłowymi ostrzami wysuwanymi z ramion pancerza.

      Nim upłynęła minuta, dudniliśmy już buciorami po korytarzach wraz z resztą ekipy. Niebieskie strzałki rozdzielały nas według numerów i zbieraliśmy się w drużyny przy większych skrzyżowaniach. Staliśmy tam w napięciu, rozglądając się na wszystkie strony. Póki co weteran Harris i reszta oficerów jakby zapadli się pod ziemię. Nawinęło się nam tylko kilku równych mi rangą specjalistów, ale nie byliśmy mądrzejsi niż reszta trepów.

      – Ostatnim razem po takim alarmie – rzuciła stojąca obok mnie Kivi – zalała nas fala jaszczurów i zeżarła pół jednostki.

      – Poprawka – oświadczył Carlos – zeżarły wszystkich poza tym tutaj McGillem. Jego wysadzili w powietrze.

      Niezbyt podobały mi się te wspominki. Chociaż siliłem się na pozory spokoju, serce


Скачать книгу