Hajmdal. Tom 5. Relikt. Dariusz Domagalski

Читать онлайн книгу.

Hajmdal. Tom 5. Relikt - Dariusz Domagalski


Скачать книгу
była zadziorna, nie uznawała żadnych autorytetów i potrafiła dosadnie wyrazić opinię, krytykując nawet starszych stopniem. Doskonale jednak znała się na swojej robocie. Najpierw dowodziła sekcją dział pościgowych, a po przeniesieniu na mostek udoskonaliła procedury sekcji kierowania ogniem. Podczas wachty kotwicznej miała najmniej obowiązków. Cała jej praca polegała na sprawdzeniu gotowości systemów bojowych, co zajmowało jej najwyżej kwadrans.

      – Prześlij mi dane z lidaru – Brahe zwrócił się do Rooksona.

      – Tak jest!

      Po chwili trójwymiarowy wyświetlacz na stanowisku dowodzenia rozbłysnął mnogością kolorowych punktów naniesionych na schemat układu gwiezdnego. Każdy z nich oznaczał jakąś jednostkę podróżującą w kosmicznej próżni. Były ich tysiące.

      – Wyselekcjonuj jednostki należące do Federacji Terrańskiej – polecił Brahe.

      Młody podchorąży zmarszczył czoło i spojrzał pytająco na przełożonego.

      Mila Todorov przewróciła oczami i rzekła:

      – Po prostu zlokalizuj pozycję klucza czerwonego, debilu!

      Tycho spiorunował ją wzrokiem, ale nic nie powiedział. Nie było tajemnicą, że on i Valeria są parą. Nie ukrywali tego. Nie chciał jednak, żeby wszyscy wiedzieli, że się o nią martwi. Próbował w dyskretny sposób dowiedzieć się, gdzie teraz jest Czarna i czy wszystko z nią w porządku. Mila to jednak storpedowała.

      – Aha. – W oczach młodzieńca pojawił się błysk zrozumienia. – Przykro mi, ale to niemożliwe.

      – Czemu? – zdumiał się Brahe.

      – Melduję posłusznie, że nowe sensory nie wyłapują tak małych obiektów jak myśliwce.

      – Kurwa – wymsknęło się porucznikowi i zaraz tego pożałował, widząc pobladłą twarz Rooksona.

      Podchorąży nie był niczemu winien, przekazał tylko złe wieści. Tycho nie był wściekły na niego, tylko na sytuację. Przed rokiem „Hajmdal” przeszedł gruntowny remont w cesarskiej stoczni, ale Bahirianie nie dysponowali takim potencjałem technologicznym jak Togarianie, którzy zbudowali okręt. Nie udało im się w pełni odtworzyć całego wyposażenia i zastąpili większość urządzeń uboższymi wersjami. Dotyczyło to również sensorów.

      – Nie przejmuj się – rzucił pojednawczo do Rooksona, który odetchnął z ulgą. – Nic na to nie poradzimy.

      – Niekoniecznie…

      – Słucham?

      Podchorąży nie odpowiedział od razu. Nałożył słuchawki, pochylił się nad konsolą, a jego palce zaczęły śmigać po wirtualnej klawiaturze.

      – Może uda mi się namierzyć źródło emisji fal radiowych. Oczywiście jeśli piloci klucza czerwonego nie otrzymali rozkazu zachowania ciszy w eterze.

      – Nie sądzę.

      – Udało się! – rozmyślania Brahego przerwał triumfalny okrzyk podchorążego. – Zlokalizowałem ich. Znajdują się blisko dysku protoplanetarnego w sektorze D-89.

      Tycho Brahe zerknął na wyświetlacz. W tym rejonie lidar wykrywał jedynie cztery jednostki. Wszystkie posiadały sygnatury frachtowców należących do Diohda.

      – Poruczniku?

      – Tak?

      Brahe przeniósł spojrzenie z powrotem na Rooksona. Podchorąży chwycił słuchawki i przycisnął je do uszu. Na jego twarzy pojawił się niepokój.

      – Coś jest nie tak – zakomunikował.

      SYSTEM 41 GEMINORUM

      SEKTOR ZEWNĘTRZNY

      Olbrzymi okręt wynurzył się z pyłu i lodu, ukazując się w pełnym majestacie. Budził grozę samym swoim widokiem. Było w nim coś przerażającego i fascynującego zarazem. Posiadał liczne prostokątne wypustki, strzeliste wieżyczki z działami laserowymi, romboidalne osłony kryjące otwory wyrzutni rakiet i emanował czernią tak głęboką, że promienie słońca gubiły się w licznych zagłębieniach na jego kadłubie. Przywodził na myśl gotycką katedrę, którą Valeria widziała kiedyś na jakimś holograficznym obrazku, pokazującym monumentalne budowle na Ziemi.

      Okręt naprawdę przywodził na myśl widmo – ducha, który pojawiał się nagle, wzbudzając grozę i niosąc zagładę. Teraz Czarna już wcale nie dziwiła się, że Diohda uważali go za wcielenie bogini wojny, okrutną Inanę-Szatur o szponach ostrych jak brzytwa i skrzydłach splamionych krwią. Mit głosił, że od czasu do czasu bogini manifestuje się w materialnym świecie, żeby siać śmierć i zniszczenie. Karmi się cierpieniem i znika dopiero, gdy zaspokoi apetyt. Valeria gotowa była w to uwierzyć, spoglądając na potężny, widmowy okręt.

      Ale wówczas przypomniała sobie inną legendę, pochodzącą z Ziemi, z czasów gdy ludzkość mieszkała jeszcze na ojczystej planecie i pływała po morzach. Opowiadała o żaglowcu „Latającym Holendrze” i jego kapitanie, nieustraszonym i doświadczonym wilku morskim, który popłynął w bardzo niebezpieczny rejs.

      Podróż przebiegała gładko aż do Przylądka Dobrej Nadziei, do momentu gdy statek wpłynął na burzliwy akwen. Rozpętał się sztorm, wiatr łamał maszty, rozrywał żagle, potężne fale zmywały ludzi z pokładu, ale kapitan się tym nie przejmował. Na nic zdały się prośby i błagania marynarzy. Statek płynął dalej, a kapitan zaczął miotać obelgi i bluźnić Bogu. Zaklinał się, że opłynie Przylądek Dobrej Nadziei pomimo przeciwności losu i na przekór siłom natury.

      Wtedy na pokładzie pojawił się anioł, ale kapitan „Latającego Holendra” nie oddał mu należytej czci. Co więcej, zaczął mu ubliżać i wypalił do niego z pistoletu. W odpowiedzi niebiański przybysz uniósł się gniewem i oznajmił, że statek i jego załoga już nigdy nie zaznają spokoju. Żeglować będą po morzach i oceanach przez całą wieczność. Od tamtej pory „Latający Holender” zwiastował nieszczęście wszystkim, którzy mieli okazję go ujrzeć.

      Valeria zawsze twardo stąpała po ziemi i nie wierzyła w przesądy. Nie sposób było ją nastraszyć mrocznymi historyjkami o duchach, nawiedzonych miejscach i widmach. Ale teraz zdjęta grozą wpatrywała się w zbliżający się potężny okręt i zastanawiała się, czy w legendach jednak nie tkwi jakieś ziarno prawdy.

      – O ja pierdolę! – z odrętwienia wyrwał ją przerażony głos Luis Picton. Czarna potrząsnęła głową, próbując jak najszybciej odegnać od siebie mroczne myśli i wrócić do rzeczywistości. Dowodziła grupą myśliwców, była odpowiedzialna za swoich ludzi i musiała natychmiast podjąć decyzję.

      – Zawracać! – krzyknęła na całe gardło, jakby chciała, żeby jej rozkaz przebił się przez pancerną szybę i dotarł wprost do uszu pilotów. – Uciekamy na „Hajmdala”!

      Sześć myśliwców natychmiast wykonało zwrot i pognało w stronę gwiazdy centralnej.

      Valeria przywołała na wyświetlacz hełmu dane dotyczące kursu i prędkości lotu wroga. Tak jak się spodziewała, podążał za nimi. Potężne silniki okrętu pracowały na pełnej mocy, co oznaczało, że szybko osiągnie większe przyspieszenie niż ich maszyny. Obliczenia wskazywały, że nieprzyjaciel doścignie klucz w ciągu trzydziestu siedmiu minut. Czarna nie miała jednak pojęcia, kiedy myśliwce znajdą się w zasięgu rażenia broni tajemniczej jednostki. Mogła tylko zgadywać, jakim uzbrojeniem dysponuje nieprzyjaciel. Nigdy nie widziała podobnej jednostki. Komputer pokładowy przeszukujący bazę danych wszystkich znanych flot również niczego nie znalazł.

      Valeria zastanawiała się, jak to możliwe, że ktoś zdołał utrzymać w tajemnicy posiadanie tak wielkiego okrętu. To bez wątpienia był superdrednot. A według wiedzy Czarnej okręty tej klasy królowały w Galaktyce tysiące lat temu, ale


Скачать книгу