Zwycięzca. Jerzy Żuławski

Читать онлайн книгу.

Zwycięzca - Jerzy Żuławski


Скачать книгу
uławski

      Trylogia księżycowa

      Zwycięzca

      Zwycięzca

      Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

      Część pierwsza

      I

      Malahuda drgnął i obrócił się w karle[1] gwałtownie. Szelest był wprawdzie tak lekki, lżejszy, niż wydać mogła opadająca karta w pożółkłej księdze, którą czytał, ale ucho starca pochwyciło go natychmiast w tej bezdennej ciszy świętego miejsca.

      Osłonił oczy dłonią przed światłem rozjarzonego do połowy pająka[2], który zwisał u sklepionego stropu, i spojrzał ku drzwiom. Były otwarte, a w nich – zstępując właśnie z ostatniego stopnia, z jedną nogą w powietrzu jeszcze zawieszoną – stała młoda dziewczyna. Była naga, jak kobiety niezamężne zwykły w noc chodzić po domu, z ramion tylko zwisało jej puszyste białe futro, z zewnątrz i wewnątrz jednakowym miękkim włosem pokryte.

      Zupełnie z przodu rozwarte i mające jeno[3] szerokie otwory na ręce w miejsce rękawów, spływało miękką falą po jej młodym ciele aż po drobne kostki stóp, w płytkie białe ciżmy futrzane obutych. Włosy jej złotorude zwinięte były ponad uszyma w dwa ogromne węzły, z których jeszcze wolno puszczone końce kos[4] opadały na ramiona, rozsypując złote iskry po śnieżnej bieli futra. Na szyi miała sznur bezcennych purpurowych bursztynów, które według podania należały przed wiekami do świętej kapłanki Ady – i z pokolenia w pokolenie przechowywane były jako klejnot najdroższy w rodzinie arcykapłana Malahudy.

      – Ihezal!

      – Tak, to ja, dziadku.

      Stała wciąż we drzwiach, biała na tle ciemnej, zionącej czeluści wiodących gdzieś w górę schodów, z ręką na kutej klamce, patrząc ogromnymi czarnymi oczyma na starca.

      Malahuda powstał. Drżącymi rękoma zgarniał leżące przed nim księgi na marmurowym stole, jak gdyby je chciał ukryć, nierad i pomieszany… Mamrotał coś do siebie, poruszając szybko wargami, brał ciężkie foliały i przekładał je bez celu na drugą stronę, aż naraz zwrócił się ku przybyłej:

      – Czy nie wiesz, że oprócz mnie nikomu tutaj wchodzić nie wolno? – rzekł niemal gniewnie.

      – Tak… ale… – urwała, jakby szukając słów.

      Duże oczy jej, jak dwa ptaki szybkie i ciekawe, przeleciały po tajemniczej komnacie, muskając olbrzymie, bogato rzezane i złotem nabite skrzynie, w których księgi święte chowano, zatrzymały się chwilę na dziwnych ozdobach czy znakach tajemnych z kości i złota na wykładanych gładzoną lawą ścianach – i powróciły znów na twarz starca.

      – Wszakże teraz już wolno – rzekła z naciskiem.

      Malahuda w milczeniu odwrócił się i poszedł w głąb ku wielkiemu zegarowi, który całą wysokość ściany zajmował. Przeliczył spadłe już kule w miedzianej misie i spojrzał na wskazówki.

      – Jeszcze trzydzieści dziewięć godzin do wschodu słońca – rzekł twardo – idź i śpij, jeśli nie masz co robić…

      Ihezal nie poruszyła się. Patrzyła na dziadka, podobnie jak ona w domowy strój odzianego, jeno że futro miał na sobie lśniące, czarne i pod nim kaftan i spodnie z miękko wyprawnej, czerwono barwionej psiej skóry, a na siwych włosach złotą obręcz, bez której nie wolno było nawet arcykapłanom wchodzić do miejsca świętego.

      – Dziadku…

      – Idź spać! – powtórzył stanowczo.

      Ale ona nagłym ruchem przypadła mu do kolan.

      – On przyszedł! – krzyknęła z radosnym, przemocą dotychczas powstrzymywanym wybuchem – dziadku, on przyszedł!

      Malahuda cofnął rękę i usiadł z wolna w karle, spuszczając na pierś bujną, siwą brodę.

      Dziewczyna patrzyła na niego teraz z niewysłowionym zdumieniem.

      – Dziadku, dlaczego nie odpowiadasz? Od dziecka, ledwo mówić zaczęłam, uczyłeś mnie, jako pierwszego słowa, tego pozdrowienia odwiecznego, które nas, ludzi, odróżnia od zwierząt i podlejszych od nich szernów, i gorszych, bo postać ludzką noszących, morców – i witałam cię zawsze, jak należy, słowami: „On przyjdzie!” – a ty zawsze odpowiadałeś, jako należy: „Przyjdzie zaprawdę!” – Dlaczegóż teraz, kiedy ten wielki, szczęśliwy dzień nam zawitał, że mogę zawołać do ciebie: „On przyszedł” – ty mi nie odpowiadasz „Przyszedł, zaprawdę!”?

      Mówiła szybko, zapalczywie, z dziwnym gorączkowym błyskiem w oczach, chwytając oddech białą piersią, po której falowały, skrząc się w odbitych miedzianymi zwierciadłami światłach, bezcenne purpurowe bursztyny świętej kapłanki Ady…

      – Dziadku! prorok Tuheja, którego pono starcem znali jeszcze pradziadowie twoi, napisał był ongi: „Przyjdzie w dniu największego uciśnienia i lud swój wybawi. A jako odszedł był od nas starcem w on dzień, bo nigdy młodym nie był, tak powróci po dopełnieniu czasów młodzieńcem światłym i promiennym, albowiem nigdy już starym nie będzie!”. Dziadku! on jest tam! On idzie! Powrócił z Ziemi, na którą odszedł był przed wiekami, aby wypełnił, co przyobiecał przez usta pierwszej swej prorokini Ady – idzie w glorii i majestacie, młody, zwycięski, piękny! O! kiedyż ten świt nadejdzie! kiedyż go będę mogła ujrzeć i pod nogi jego błogosławione rzucić te włosy!

      To mówiąc, szybkim, prawie nieświadomym ruchem – u nóg starca schylona – rozerwała węzły kos ponad uszyma, zalewając posadzkę malachitową wonnym, miałkim, złotym potopem.

      Malahuda milczał wciąż. Zdawać się mogło, że nie widzi nawet klęczącej przed nim dziewczyny ani nie słyszy potoku jej słów. Oczy przygasłe i zamyślone zwrócił w głąb komnaty – przez przyzwyczajenie może? – gdzie w mroku błyszczał na ścianie odblaskami świecznika złoty znak święty, wyobrażać mający wychyloną zza widnokręgu Ziemię ze stojącym nad nią Słońcem, tak jak są widywane każdej północy przez Braci Wyczekujących w Kraju Biegunowym

      Ihezal mimo woli poszła oczyma za jego wzrokiem i spostrzegła wyłaniające się z mroku dwie złączone tarcze złociste na czarnym marmurze[5], wyrażające tak prostym sposobem wszystkie wielkie tajemnice, z wieku na wiek, z pokolenia w pokolenie przekazywane: jako że ludzie przyszli na Księżyc z Ziemi, gwiazdy ogromnej, świecącej nad bezpowietrzną pustynią, i że tam odszedł On, Stary Człowiek (który to imię przybrał i nim się kazał nazywać, nie dozwalając wymawiać innego) – i stamtąd powróci zwycięskim młodzieńcem i wybawicielem. Nabożny lęk ją objął, uniosła się i wielkim palcem prawej dłoni nakreśliła szybko na czole koło, a potem większe półkole od jednego ramienia przez usta ku drugiemu – i linię poziomą przez pierś, szeptając jednocześnie zwykłe słowa zaklęcia: „On nas wybawi – pognębi wroga naszego – tak będzie zaprawdę”.

      Malahuda powtórzył jak echo:

      – Tak będzie, zaprawdę… – Jakiś spazm gorzkiego bólu czy ironii zdławił mu ostatnie słowo w gardle.

      Ihezal spojrzała mu w twarz. Milczała przez chwilę, a potem nagle, uderzona snadź czymś niezwykłym, a dopiero teraz w obliczu starca spostrzeżonym, odskoczyła w tył, krzyżując ręce na nagiej, spod rozwartego futra wychylającej się piersi.

      – Dziadku!…

      – Cicho, dziecko, cicho.

      Powstał i chciał ją ująć za dłoń, ale ona mu się usunęła. A potem krzyk:

      – Dziadku! ty… nie wierzysz, że to… On?!

      Stała o parę kroków przed nim, z naprzód wyciągniętą szyją, z szeroko rozwartymi oczyma i rozchylonymi usty[6], wyczekująca odpowiedzi, jakby życie jej od słów, które miała


Скачать книгу

<p>2</p>

pająk – tu: żyrandol wieloramienny (sześcio- lub ośmio-) zawieszany u sufitu sal bawialnych, świetlic i innych większych pomieszczeń.

<p>3</p>

jeno (daw.) – tylko.

<p>4</p>

kosa (daw.) – warkocz.

<p>5</p>

dwie złączone tarcze złociste na czarnym marmurze – w tym miejscu w tekście znajduje się odpowiedni rysunek.

<p>6</p>

rozchylonymi usty – dziś: rozchylonymi ustami.