Skarby. Zofia Żurakowska

Читать онлайн книгу.

Skarby - Zofia Żurakowska


Скачать книгу
zgubię, papo, słowo daję, że nie zgubię. Schowam go doskonale. Och, proszę mi go dać!

      – No dobrze – zgodził się ojciec – pamiętaj jednak, Tomku, że jeśli go zgubisz, będziesz musiał wysiąść na najbliższej stacji. Nic nie pomoże! Bez biletu jechać nie pozwolą nikomu.

      Tom wziął bilet i schował go do kieszeni spodni, ręki jednak nie wyjmował z kieszeni, aby dobrze czuć pod palcami twarde jego końce. Chwilę siedział napuszony i dumny. W końcu jednak nie wystarczyło mu wewnętrzne poczucie własnej odpowiedzialności i wagi. Postanowił zaimponować innym. Wstał więc i przeszedł do przedziału dziewczynek.

      – Czy masz swój bilet? – spytał Marty z pozorną niedbałością w głosie.

      – Swój bilet? Nie, nie mam – odrzekła Marta bez wzruszenia i wskoczyła na ławkę, by położyć beret w siatce.

      Tom zniżył się do Ani, pewien tym razem efektu.

      – Aniu, czy masz swój bilet? – powtórzył pytanie.

      – Nie mam – powiedziała Ania i spojrzała na Toma z zaciekawieniem.

      Wówczas Tom wyciągnął z kieszeni biały, sztywny kawałek kartonu i rzekł z godnością:

      – A ja mam!

      – To jest bilet? Prawdziwy? – zapytała Ania, dotykając go paluszkiem.

      – Nie dotykaj, bo zgubisz – rzekł Tom pełen powagi i majestatu – a wówczas musiałbym wysiąść na najbliższej stacji. Nie mógłbym przecież jechać bez biletu!

      – Mógłbyś wleźć pod ławkę – rzekła, śmiejąc się, Marta – a tymczasem puść mnie do okna.

      – To nie byłoby uczciwie! – zaprotestował Tom.

      – Owszem, bo przecież bilet naprawdę jest kupiony, a gdyby zginął, to byłby tylko wypadek.

      Tom nie był przekonany; zawrócił i wyszedł na korytarz. Bilet swój schował do kieszeni kurtki, ale po chwili nie wydało mu się to bezpieczne. Wyjął więc chusteczkę do nosa, zawinął nią bilet i schował do kieszeni spodni. Potem zaczął wyglądać oknem.

      Było niezmiernie przyjemnie patrzeć, jak wszystko ucieka sprzed oczu z szybkością niepomierną, jak dym wielkimi kłębami przelatuje, układając się w najdziwaczniejsze kształty i formy, jak widok zmienia się z sekundy na sekundę. Drzewa, chaty, słupy uciekały zawrotnie szybko i patrząc na nie, Tom rozmyślał nad tym, jak dobrze jest być małym człowieczkiem i pędzić naprzód godzinami bez najmniejszego zmęczenia.

      – Ale ta biedna lokomotywa to już sapie! – przewinęło mu się przez odurzoną myśl.

      Napatrzywszy się do syta, wrócił do przedziału. Olek właśnie zabierał się do książki, a Nik rozparty na ławce starał się dobrać jakąś melodię do skocznego taktu pędzących wagonów. Ojciec czytał gazetę.

      – Chłopcy, oto macie bułeczki z szynką i czekoladę – rzekła panna Maria, wchodząc i położywszy dwie serwetki na stole, wyszła. Olek i Nik, bliżej siedzący, schwycili serwetki, okryli się i zaczęli jeść. Tom zaś wyjął chusteczkę, rozpostarł ją na kolanach i zabrał się również do jedzenia. Potem wstał, wytarł usta i wyszedł godnie na korytarz.

      Wtem drzwi przeciwległego końca wagonu otworzyły się i weszli dwaj konduktorzy; zaraz też odsunęli drzwi pierwszego z brzegu przedziału i Tom usłyszał głos:

      – Proszę o bilety.

      Wtedy przypomniał sobie bilet i spokojnie włożył rękę do kieszeni, ale pod palcami poczuł tylko chusteczkę. Wyjął ją więc i wytrząsnął. Nic nie wyleciało. Tom włożył rękę do drugiej kieszeni… scyzoryk i sznurek… do kieszeni górnych… kalendarzyk, notesik!

      W śmiertelnym przerażeniu Tom przypomniał sobie, że w przedziale wyjmował chustkę do obtarcia ust, wszedł więc nieśmiało i spojrzał na podłogę, potem pod ławkę, potem na ławki… nigdzie! Rozejrzał się: ojciec i Olek czytają, Nik wygląda oknem.

      Tymczasem kroki konduktorów już blisko. Tom wykrztusił więc:

      – Papo…

      – A co, Tomku? – spytał ojciec zza gazety.

      – Zgu… zgubiłem mój bi… bilet! – gazeta uchyliła się i ojciec spojrzał zdziwiony.

      – Zgubiłeś bilet? Ależ to niemożliwe!

      – Tak… zgubiłem!

      – Nigdy w to nie uwierzę! Przecież miałeś go tak dobrze schować! Poszukaj, tylko starannie.

      Wówczas Tom wywrócił jedną kieszeń, potem drugą, potem obie kieszenie kurtki. Wyleciało dużo rzeczy, ale biletu nie było.

      Tom siadł na ławce i zaczął rzewnie płakać.

      Ojciec tymczasem rzekł stanowczo:

      – Będziemy musieli zatrzymać pociąg i wysadzić cię, nie ma innej rady!

      Rozpacz ogarnęła Tomka. Pozostać tu, gdzieś w polu, sam jeden? Może jeszcze na całą noc? Nie, nigdy!

      – Papo – wyszlochał – może bym mógł wleźć pod ławkę?

      Wówczas stało się coś dziwnego, ojciec wybuchnął śmiechem, śmiał się tak, aż mu łzy spływały po twarzy. Śmiali się również Olek i Nik, aż Marta i Ania przybiegły z tamtego przedziału i także zaczęły się śmiać, choć same nie wiedziały czego.

      Tom osłupiał. Łzy zawisły mu na rzęsach, a usta się otworzyły. Nie mógł zrozumieć, jak mogą się śmiać z tego, że on, mały, bezradny chłopiec będzie musiał zostać sam jeden w lesie albo na polu!

      W końcu ojciec uspokoił się, przyciągnął Tomka i rzekł:

      – Trwoga, którą przed chwilą przebyłeś, niech ci będzie słuszną karą. Mam nadzieję, że zapamiętasz to sobie na przyszłość. Oto jest twój bilet; zgubiłeś go, wyciągając chustkę z kieszeni.

      Kamień spadł z serca Toma. Ucałował rękę ojca.

      Właśnie konduktorzy weszli i jeden powiedział:

      – Panowie, proszę o bilety.

      Tom wyciągnął swój i odwrócił się do okna, aby nie zobaczyli, że płakał.

      Rozdział III. Nasze domy

      Kiedy już minął pierwszy szał radości wywołanej przyjazdem, kiedy już dzieci jak rozbrykane źrebięta przebiegły cały dom, park, ogród owocowy, stajnie i obory, zebrały się wszystkie na końcu parku, w dużej, okrągłej altanie, utworzonej z wielkich, starych lip stojących kręgiem.

      Liście na wszystkich drzewach były jeszcze malutkie i cudnie zielone, ciemne, pachnące fiołki pokryły cały trawnik nad stawem, że się wydawał fioletowy.

      Powietrze napełnione było tym cudownym, świeżym zapachem wilgotnej, ciepłej ziemi, kwiatów wiosennych, na wpół rozwiniętych drzew, aż dzieciom piersi rozsadzała niepojęta radość i wesele.

      Nik coraz to śpiewał i wykrzykiwał, aż echo niosło po parku, a Ania jednej chwili nie mogła ustać na miejscu, podskakiwała, kręciła się na jednej nodze, wywracała, tarzała w wilgotnej trawie.

      – Cy widzieliście scenięta Ledy? – zapytała. – Są to najładniejse scenięta na świecie! I jeden jest mój. Tak, Tomie, naplawdę mój. Papuś mi go dalował!

      – Ech! Co tam twoje „scenięta” – rzekł lekceważąco Tom – ale co za cudownego źrebaka ma Sułtanka! To dopiero jest na co patrzeć. Prawda, Olek?

      Ale Olek w tej chwili był bardzo zajęty, złapał bowiem małą, zieloną żabkę i przyglądał się jej tak, jakby nigdy w życiu zielonej


Скачать книгу