Światło Nocy. Amy Blankenship

Читать онлайн книгу.

Światło Nocy - Amy Blankenship


Скачать книгу
niego wściekł za to, że przez tyle czasu trzymał się z daleka. On sam z tego powodu odczuwał do siebie pewien żal, ale kierowała nim wewnętrzna potrzeba zachowania dystansu.

      „Jasne, że mam. Przecież jestem dorosły. W dodatku trumny wyszły z mody.” Michael ugryzł się w język. Tym razem jego żart nie był zabawny. „Chawira jest ogromna. Przedtem mieściło się w niej jakieś wiktoriańskie muzeum sztuk pięknych, ale przenieśli się do nowego lokalu w Beverly Hills. Może gdybyś się do mnie wprowadził, to miejsce stałoby się czymś w rodzaju domu.”

      „Chcę mieć zwierzaka,” znienacka zakomunikował Kane, skupiając się na stawianiu jednej nogi przed drugą tak, żeby nie upaść.

      „Że co?” zapytał Michael.

      „Jeżeli mam z tobą zamieszkać, to chcę mieć zwierzaka.”

      Michael tylko się uśmiechnął. Wyglądało na to, że przez te wszystkie lata jego stary przyjaciel nie stracił swojego zamiłowania do psów.

      Rozdział 3

      „O co chodzi z Micah?” Nick zapytał Stevena podczas gdy parkowali między dwoma busami na parkingu przy kościele.

      „Jak to zwykle bywa, Micah i Quinn pokłócili się o to, kto wydaje rozkazy, Micah strzelił focha i ulotnił się żeby ochłonąć.” Odpowiedział Steven wysiadając z auta. Wciąż go bawiło, że jaguary mogły mieć prawo jazdy… jaguar za kierownicą… niezłe jaja. „Razem trenowali sztuki walki. Bójka to dla nich nic nowego.”

      „Dlaczego w takim razie nie wrócił?” Zastanawiał się Nick.

      „I to jest właściwe pytanie,” przytaknął Steven, „Quinn uważa, że Micah uciekł, ale ja się z nim nie zgadzam.”

      „Skąd masz tę pewność?” Zapytał Nick z zaciekawieniem.

      „Stąd, że Alicia wróciła do domu zaledwie kilka tygodni przed jego zniknięciem. Micah nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł ją zabrać do domu. Nawet gdy Nathaniel jeszcze żył, Micah był dla niej bardziej troskliwy, niż prawdziwy ojciec. Nie odszedłby dobrowolnie, wiedząc, że ona jest w domu.” Wzruszył ramionami, po czym dodał, „Nawet gdyby postanowił porzucić rodzinę, z pewnością zabrałby ją ze sobą.”

      Nick pokiwał głową, zastanawiając się, czy wampiry miały cokolwiek wspólnego z tajemniczym zniknięciem Micah. Nie wyglądało to dobrze, dlatego Nick chciał wierzyć, że Micah po prostu porządnie się wkurzył i potrzebował trochę więcej czasu na ochłonięcie. Jutro porozmawia z Alicią i dopyta ją dokładnie.

      Steve spojrzał w górę na monumentalny kościół, ozdobiony zewsząd misternymi rzeźbami i figurami świętych. Kościół prezentował się tak dostojnie dlatego, że został tu przewieziony z Rzymu. Ktoś musiał zainwestować ogromne kwoty w to przedsięwzięcie. Ci najzamożniejsi często byli największymi grzesznikami, dlatego zależało im aż tak bardzo na zademonstrowaniu swojej pobożności.

      A naprawdę chodziło o to, że to właśnie tu, w tym kościele, po każdej niedzielnej mszy burmistrz spotykał się z przedstawicielami mafii i ubijał z nimi interesy. Jednakże jemu zależało na odpowiedzi na inne pytanie… co ta dziewczyna robiła tutaj sama w środku nocy?

      W kościele panował mrok, nie licząc kilku okien które wpuszczały trochę światła na piętro. Z tego co pamiętał, tam chyba mieściła się zakrystia. Zastanawiał się też, czy tu mieszkał ksiądz, którego on zamknął bezpiecznie w szafie. To było coś, czego do tej pory nie potrafił zrozumieć. Musiał przyznać, że ci katolicy byli naprawdę wierzący.

      Zdążył już opowiedzieć Nickowi wszystko, co wydarzyło się tamtej nocy… a raczej prawie wszystko. Za żadne skarby nie podzieli się z nim historią ze strojem małego chórzysty. Steven pokiwał głową i pociągnął za klamkę drzwi, licząc na to że będą zamknięte na klucz. Zaskoczyło go jednak kiedy drzwi otworzyły się z łatwością.

      „To nie było rozsądne,” Nick zmarszczył brwi, wyciągnął z rękawa nóż i wszedł do środka. „Po tym, co wydarzyło się tamtej nocy, raczej powinni byli zaryglować drzwi.”

      „Chyba, że przysłowiowo… każdy jest tu mile widziany,” Steven wzruszył ramionami i ostrożnie przeszedł przez próg. „A może ojczulek spodziewa się gości.”

      „Powiedziałem już, że to nie jest dobry pomysł,” wycedził Nick, wyczuwając obecność innych paranormalnych. „Czuję zapach ludzi, dobiegający z góry, ale jest tu coś jeszcze. Wątpię, żeby to coś przyszło tu do spowiedzi.”

      „Idę sprawdzić, czy z księdzem wszystko w porządku. Jeżeli odkryjesz obecność wampirów, nie wygłupiaj się i nie spiesz z działaniem, zanim nie sprowadzimy posiłków.” Steven skierował się w stronę schodów, pozostawiając Nickowi swobodę w podejmowaniu decyzji.

      Nick tylko pokiwał głową i zaczął szukać wejścia do podziemi kościoła. Z reguły było tak: im gorsze były potwory, tym głębiej pod ziemią lubiły się schować. Nawet nie próbował się przed nimi ukrywać, wiedział, że wampiry widziały w ciemności przynajmniej tak samo dobrze jak on.

      Nick znalazł drzwi z napisem ‘piwnica’, otworzył je i zaczął szybko schodzić po schodach. Czując wilgotny zatęchły zapach Nick zmarszczył nos i kichnął. Nie cierpiał piwnic.

      Na górze Steven robił dokładnie to samo: otwierał drzwi i zaglądał do każdego pomieszczenia. Zobaczył światło, dochodzące spod drzwi tego samego pokoju, co ostatnio. Tym razem zapukał przed wejściem. Po zapachu, dochodzącym zza drzwi zorientował się, że staruszek jest sam.

      „Czy to ty, Jewel?” padło pytanie zza drzwi.

      Steven zdążył się cofnąć, zanim drzwi otworzyły się szeroko… po czym stanął twarzą w twarz z księdzem. Na dobrodusznej twarzy staruszka malowało się zaskoczenie. Ksiądz patrzył na Stevena szeroko otwartymi oczyma. Steven był przewidujący, dlatego szybko wysunął przed siebie rękę, zanim staruszek zdążył zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.

      Steven wcisnął się do środka i zaczekał, aż pod ciężarem starszego mężczyzny drzwi domkną się za jego plecami. Odwrócił się wystarczająco szybko, żeby kucnąć i uniknąć jakiegoś ciężkiego przedmiotu, rzuconego w jego kierunku przez księdza.

      „Mówiłem już, że nie jestem wampirem,” tłumaczył się Steven.

      „A ja ostatnio ocknąłem się w szafie.” Przypomniał mu ksiądz, cofając się do biurka. Steven tylko westchnął patrząc jak dłonie duchownego przemieszczają się po biurku, najwyraźniej w poszukiwaniu kolejnego przedmiotu, którym można się posłużyć jako bronią. Uniósł brew obserwując jak ksiądz podnosi z biurka ciężki zszywacz.

      „Nie chcę księdza skrzywdzić,” powiedział Steven, „Ale jeżeli nie odłoży ksiądz tego zszywacza, to znowu obudzi się w szafie.” Widząc jak staruszek odkłada zszywacz i wstaje, Steven pokiwał głową w geście wdzięczności.

      „Nie przyszedłeś tu się wyspowiadać?” W głosie kapłana wciąż było słychać strach.

      „Wybacz mi ojcze bo zgrzeszyłem,” zażartował Steven, ale widząc, że ksiądz nie podziela jego rozbawienia, złapał krzesło i obrócił je w drugą stronę, zauważając przy tym, że ksiądz coraz bardziej się cofa. Chciał już przewrócić oczyma, ale tylko usiadł okrakiem na krześle i splótł ręce za niskim oparciem. „Czy księdza nie obchodzi to, że poniekąd za moją sprawą ksiądz wciąż jeszcze żyje? Gdybym księdza nie ukrył w bezpiecznym miejscu, nie jestem pewien, czy ksiądz byłby wciąż po stronie aniołów.”

      „Ale w jaki sposób…” teraz ksiądz wyglądał na jeszcze starszego. Niedołężnym krokiem przeszedł za biurko i osunął się na krzesło. „Zszedłem wtedy na dół i zobaczyłem nieznajomych, którzy sprzątali.


Скачать книгу