Ziemia jałowa. Magdalena Okraska
Читать онлайн книгу.lato 2018 roku.
OSTATNIA ZAGŁĘBIOWSKA TONA
Nasza przezroczysta neoliberalna opowieść ma w zanadrzu odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie można by zadać na temat historii i kondycji polskiej gospodarki. Dlaczego zamykano kopalnie węgla w Zagłębiu i na Górnym Śląsku? Bo „wystąpiło zjawisko nadprodukcji węgla”, „były nierentowne” i „trzeba było do nich dopłacać”, odpowie warszawski ekspert, który nigdy nie widział szybu nawet z daleka.
Związki całych rodzin, dzielnic, miast i regionów ze swoimi kopalniami i z węglem, który poprzedni ustrój uparcie, acz romantycznie zwał „czarnym złotem”, są jeszcze bliższe i bardziej intymne niż z innymi zakładami pracy.
Kopalnia to serce, to matka.
Kopalnia żywi, karmi, pomaga, ale i może cię zabić. To jedyny zakład pracy, z którego aż tak wielu nie wraca do domu. Codziennie bierzesz kąpiel w łaźni, idziesz do markowni i lampowni, pobierasz aparat ucieczkowy. Wchodzisz do klatki i wśród dzwonków i trzeszczenia krat zjeżdżasz w głąb ziemi. I siadasz przy stole do ruletki.
Taka praca musi, siłą rzeczy, bardziej wiązać.
Sosnowiec otrzymał prawa miejskie w 1902 roku. Historię ma jednak znacznie dłuższą, tak jak Dąbrowa i wiele innych zagłębiowskich gmin – od wsi, wokół której powstały kopalnie i huty Zagłębia, przez miejscowość leżącą tuż przy wytyczonym szlaku Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, po wielki industrialny organizm, krok po kroku i rok po roku obrastający w kolejne dzielnice i wchłaniający wieś za wsią.
Tak jak wszędzie, najlepszy okres dla kopalń, górników i samego węgla przypadł na lata siedemdziesiąte. Kopalń w Zagłębiu było blisko dwadzieścia. Dużo mniej niż na sąsiednim Śląsku, ale być może dlatego jeszcze bardziej istotnych dla społeczności. Bo budowały osiedla mieszkaniowe, dotowały domy kultury, a nawet tworzyły ośrodki wypoczynkowe. Bo wspierały lokalne kluby sportowe. Bo miały ofertę nie tylko dla samych górników, ale i dla ich rodzin.
Z części tej infrastruktury korzystamy do dziś. Tylko kopalń już nie ma.
Ostatnia tona węgla wyjechała z Kazimierza Juliusza w Sosnowcu 29 maja 2015 roku. Likwidacja naziemnej części kopalni (to, co na dole, zostało już zasypane) jest przewidziana do końca 2018 roku. Ale nie stoi tam już właściwie nic, właśnie runął ostatni z pięciu szybów.
Oglądam krótki amatorski film z wyjazdu ostatniej tony. Widać na nim, że czterech górników wytacza wagonik z napisem „Kazimierz Juliusz. Ostatnia tona węgla”. Są poważni, skupieni, smutni. Obok stoją notabl w krawacie i ksiądz w pełnym rynsztunku. Kilka żon kręci filmiki. Notable się uśmiechają; to nerwowe uśmiechy z cyklu „nie wiem, jak się zachować, ale mogą mi robić zdjęcia”. Parę osób próbuje bić temu ostatniemu wagonikowi brawo, ale oklaski szybko milkną. Z czego się cieszyć? Dla kogo są przeznaczone te brawa? Dla tych, co przez ponad sto lat (rozpoczęcie wydobycia w Kazimierzu to 1884 rok, w Juliuszu – 1914 rok) fedrowali na tej kopalni, która właśnie jest zasypywana, zalewana, niszczona? Dla tej ostatniej symbolicznej tony węgla, który kiedyś znaczył tak wiele, a dziś nie znaczy nic i jest wręcz „ciężarem dla gospodarki”?
W serwisie youtube pod filmem manieks78 pisze: „Frajerzy z Kazimierza dali sobie zamknąć kopalnię i jeszcze z tego święto robią, fotki, uśmiechy, przecież to żałoba dla was, haha, teraz to pewnie powstanie jakiś zakład na 50 miejsc pracy”.
Nie myli się aż tak bardzo.
Prezes kopalni, Krzysztof Kurak, zostanie potem jej likwidatorem. Niewdzięczna, smutna rola – jego wywiad do mediów z tej okazji jest przepełniony napięciem, smutkiem, a nawet wstydem.
Szczujący na siebie nawzajem różne grupy społeczne język „rentowności i zysku” stał się tak niewidzialny, że główne źródło informacji dla idących na skróty, czyli Wikipedia, podaje jako oczywisty fakt, że kopalnie były zamykane, gdyż „generowały koszty i przynosiły straty”.
Tylko że to nieprawda. I nie stało się tak w ciągu jednej nocy.
Szybie milczący i ciemny,
Ożyjesz i będziesz gadał.
Po gniew – jak węgiel – kamienny,
windo złej pieśni – na dół!
Po gniew, moja pieśni, najgłębiej
w serce ziemi się wwierć!
Węgiel dobywa Zagłębie!
Zagłębie dobywa śmierć.
Wszyscy tutaj znają ten przejmujący wiersz Władysława Broniewskiego, który zresztą kilkukrotnie odwiedzał zagłębiowskie kopalnie i deklamował górnikom poezję. Od rozpoczętej w XVIII wieku rewolucji przemysłowej, która zrodziła boom węglowy, Zagłębie nie było ani odrobinę mniej „górnicze” od Śląska. Powstało zresztą jako bezpośrednia odpowiedź na burzliwy rozwój przemysłu ciężkiego. Jedni mówią, że ideowym ojcem regionu był Stanisław Staszic, inni – że nazwę wymyślił Józef Cieszkowski.
Najszybszy rozwój górnictwa i całej otoczki infrastrukturalnej, która mu towarzyszyła, przypadł na PRL. Wałbrzych, Jastrzębie, Bogdanka na Lubelszczyźnie – wokół nowe miejsca, nowe szyby. W szczytowym okresie wydobywano w Polsce 200 mln ton węgla rocznie, z czego 30 do 40 mln ton szło na eksport14. W latach osiemdziesiątych pojawiła się lekka stagnacja, a potem już znana równia pochyła – Balcerowicz, a za nim Buzek.
Balcerowiczowska „polityka otwarcia” polskiego rynku oznaczała otwarcie jednostronne, wrogie przejęcia, likwidacje i upadłości. Żaden z sektorów nie był przygotowany na konkurencję z Zachodem, nie mieliśmy także oszczędności i rezerw finansowych, zresztą obcy kapitał wchodził również na te pola, które mogłyby być gwarantem niezależności. Banki trafiały, jeden po drugim, w ręce obcego kapitału. Skoro wokół przemysł walił się jak domek z kart, zapotrzebowanie na energię spadało, bo z dnia na dzień było coraz mniej ogromnych zakładów. Pojawiło się zjawisko określane jako „nadprodukcja” węgla, na który chwilowo brakowało odbiorców. Ograniczono także eksport. Wyliczono, posługując się wolnymi skojarzeniami matematycznymi, potężny dług branży górniczej.
Kolejne rządy przeprowadzały tak zwaną restrukturyzację górnictwa – szukały oszczędności, cięły koszty i podejmowały planowe działania, które miały prowadzić do wyłączenia kopalń z ruchu. Nie był to jednak ani proces konieczny, ani też pozbawiony zabarwienia politycznego, choć w potransformacyjnych podsumowaniach jest prezentowany jako przezroczysty i nie do uniknięcia. W największym pośpiechu likwidowano w całym kraju kopalnie, także te, których złoża mogły starczyć jeszcze na lata eksploatacji. Zagłębie nie było wyjątkiem.
Adam Gierek twierdzi, że Jerzy Buzek powiedział do niego przy okazji jakiegoś spotkania: „Człowieku! Co mieliśmy robić z taką ilością węgla? Trzeba było szybko zamykać kopalnie”.
Problemy, jakie po 1989 roku napotkało polskie górnictwo, są wynikiem zastąpienia gospodarki planowej myśleniem neoliberalnym, które opiera się na modlitwie do złotego cielca rentowności oraz na horyzoncie bardzo krótkiej perspektywy czasowej. Nie opłaca się chwilowo? Do widzenia. Potem się może pomyśli. Albo nie.
„Dopłacanie” do czegokolwiek, „dotowanie”, „pomoc państwa” dla jakiegokolwiek przedsięwzięcia są w takim rozumieniu grzechem ciężkim i zbędnym ruchem. Przemysł przestał być traktowany kompleksowo, a zaczął – wybiórczo. Terapia szokowa i szybkie reformy pozostawiły zgliszcza. Nie myślano o bezpieczeństwie energetycznym kraju, realnym zapotrzebowaniu na węgiel w dłuższej perspektywie, o reindustrializacji. Były tylko rzędy cyfr. Za ile sprzedać, komu, ilu zwolnić, jakie dać
14