Ekspozycja. Remigiusz Mróz

Читать онлайн книгу.

Ekspozycja - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
przygryzła wargę i wyjęła z kieszeni kartkę, na której zapisała adres mężczyzny podany przez znajomego. Jeśli oficer FSB był skłonny dzielić się swoją wiedzą za dolary lub euro, być może celnicy tym bardziej zechcą współpracować.

      – Potrzebujemy dostać się do Woskriesienska – powiedziała, odczytując adres.

      – Rzut kamieniem od Moskwy.

      – Tak dobrze znasz się na geografii wschodniego sąsiada?

      – Uważałem w liceum. Mój nauczyciel był wyjątkowym nazistą, ale tacy są najlepsi, przynajmniej z perspektywy czasu.

      Olga uśmiechnęła się pod nosem.

      – Naprawdę zamierzamy to zrobić? – zapytała.

      Forst wzruszył ramionami.

      – Czemu nie? – dodał. – W kraju jesteśmy ścigani. I jeśli chcemy dowiedzieć się, co łączy wszystkie te zabójstwa, wyjście jest tylko jedno.

      – Tyle że Rosja jakoś niespecjalnie mnie kusi. FSB, Federalna Służba Ochrony, GRU, służby wojskowe…

      – Nie zbliżymy się nawet do mundurowych.

      Tego mógł być pewien, ale nie wiedział, czy służby nie zechcą zbliżyć się do nich. Prędzej czy później polskie organy ścigania zrozumieją, co się stało, a wtedy zwrócą się o pomoc do Rosjan. Ci chętnie wyciągną dłoń – nie z dobrej woli, raczej licząc na propagandowe zwycięstwo.

      Tak czy inaczej, nie mieli innego wyjścia.

      – Najpierw sprawdzimy tego nastolatka z Białorusi – powiedział Forst. – Potem zajmiemy się dziewczyną z Dolnego Śląska.

      Olga skinęła głową i oboje dostrzegli, że gospodyni stanęła w progu. Uśmiechnęli się do niej, ale babinka była wyraźnie podenerwowana. Oparła się o futrynę, oddychając ciężko.

      – Co się stało? – zapytała Szrebska, wstając z krzesła.

      – Oszukaństwo się stało, ot co! – odpowiedziała. – Myślicie, że nie wiem, kto zacz? Ojciec Tadeusz mówił o was!

      Obojgu krew z twarzy odpłynęła.

      – Zadzwoniłam na milicję!

      Forst obrócił głowę do okna, ale nikogo nie dostrzegł. Przynajmniej przez chwilę.

      Zaraz potem zobaczył lufę wystającą zza drzewa.

      Steyr SSG 69 P4. Policyjny karabin snajperski.

      14

      Edmund Osica stał w punkcie zbornym kilkaset metrów od chałupy. Jakiś czas temu udało im się namierzyć telefon Forsta, ale nie sposób było ustalić dokładnej lokalizacji. Szczęśliwie, jeszcze przed wschodem słońca posterunek Komendy Powiatowej w Janowie Lubelskim otrzymał telefon od zaniepokojonej obywatelki. Twierdziła, że w jej domu znajduje się dwójka ludzi, o których mówiono w Radiu Maryja.

      Podinspektora wyciągnięto z łóżka. Szczerze powiedziawszy, miał takiego kaca, że nie powinien nawet znajdować się blisko samochodu. Mimo to wsiadł do służbowego forda mondeo i pognał na wschód.

      Część trasy przebył autostradą, nie musiał nawet włączać koguta. Potem jednak zjechał na drogi wojewódzkie i ostatecznie na miejscu zjawił się dopiero trzy godziny po telefonie.

      Teraz chata była okrążona. Media jeszcze nie zwęszyły sprawy, ale niechybnie tak się stanie. Trzeba było rozwiązać tę problematyczną kwestię, zanim renoma policji ucierpi jeszcze bardziej. I właśnie po to wezwano tutaj Edmunda.

      – Inspektor Osica? – zapytała blondynka stojąca obok niego.

      – Tak.

      – Nadkomisarz Kaśkiewicz z komendy wojewódzkiej – przedstawiła się, salutując. – Cel jest okrążony, pilnujemy wszystkich wyjść. W środku znajduje się kobieta, która poinformowała nas o dwójce zbiegów. Sądzi pan, że wzięli ją jako zakładniczkę?

      – Za Szrebską nie mogę ręczyć – burknął Edmund. – Znam ją tylko z telewizji.

      Kobieta uniosła brwi.

      – Za Forsta tym bardziej nie, bo znam go osobiście. To psychopatyczny skurwiel.

      – Panie inspektorze…

      – Ale bądźmy poważni, nie ma mowy o braniu zakładnika – ciągnął dalej Osica. – Pozwólcie mi z nim pogadać, to załatwimy tę sprawę polubownie.

      – Po to pan tutaj jest.

      – Otóż to – potwierdził niechętnie Edmund, mając nadzieję, że przez trzy godziny zapach alkoholu nieco zelżał. Cmokał miętówkę za miętówką, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa to tylko pogarszało sprawę. Nadkomisarz jednak nie dawała po sobie niczego poznać.

      – Dać panu megafon?

      – Nie będziemy się bawić w takie bzdury – odparł Edmund. – Ci ludzie nie są kryminalistami.

      – Komenda Główna twierdzi inaczej.

      – Komenda Główna mieści się w Warszawie, a nie tutaj – odbąknął Osica. – Niech mi pani wierzy, z całego serca nienawidzę sukinsyna, który siedzi w tamtym budynku. Jeśli ja mówię, że nie jest niebezpieczny, to należy mi ufać.

      – Jeśli pan pozwoli, zdam się jednak na fakty, nie opinie.

      Edmund skinął głową. Normalnie doprowadziłby siksę do porządku, ale teraz, gdy alkoholowe wyziewy stanowiły duży odsetek składu atmosfery w okolicy, wolał ugryźć się w język.

      – Co więc pan proponuje?

      – Nic nie proponuję – odparł, ruszając w kierunku chałupy. – Po prostu tam wejdę i rozmówię się z tym kretynem.

      – Mamy dwóch strzelców wyborowych na…

      – Niech pani mówi normalnie, nie jesteśmy w wojsku. Snajperów.

      – Jak zwał, tak zwał – odparła Kaśkiewicz. – Mają na celowniku okna w pokoju dziennym.

      – Niech sobie robią co chcą, byleby żaden nie pociągnął za spust.

      – To zależy od ludzi w środku.

      Edmund zatrzymał się i odwrócił. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że kobieta ciągnęła się za nim jak smród po gaciach. Zlustrował ją wzrokiem. Blondyna nie miała jeszcze czterdziestki. Nieco puszysta, ale ładna. Forst z pewnością by się za nią wziął.

      Osica zaklął w duchu na tę myśl. Prawdziwym smrodem ciągnącym się po gaciach była świadomość tego, co Forst wyczyniał z jego córką. I tego, że biedaczka była tylko kroplą w morzu. Do dzisiaj się po nim nie otrząsnęła.

      – Idę – powiedział. – Niech pani trzyma nerwy snajperów na wodzy.

      – Panie inspektorze…

      – Tak?

      – Mam pozwolenie, żeby ich unieszkodliwić. Wedle dostępnych informacji są to niebezpieczni, uzbrojeni ludzie, którzy zaatakowali jednego funkcjonariusza, a do drugiego mierzyli z broni.

      Edmund zagwizdał pod nosem.

      – No, no – powiedział. – Ted Bundy, Charles Manson i Hannibal Lecter to przy nich owieczki.

      – Mówię tylko, że nie zawaham się, gdy…

      – Proszę pamiętać, że na tamtym parkingu mieli do czynienia z zupełnymi idiotami – odparł podinspektor. – Poza tym, z tego co pamiętam, to ten tępak im groził. Całej trójce, łącznie z dziennikarką. Jeśli macie kogoś zastrzelić, to zdecydowanie


Скачать книгу