Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Читать онлайн книгу.

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
żeby zabrał ze sobą cokolwiek? – zapytała, rozkładając ręce. – Ubrania? Walizkę? Pieniądze? Nic z domu nie znikło, inaczej Natalia od razu by nam o tym powiedziała.

      Kordian spojrzał na otwarte drzwi do przedpokoju. Niebawem to oni będą musieli jej coś powiedzieć. Oddał Chyłce list, jakby w ten sposób mógł się pozbyć problemu. Prawniczka jeszcze raz przesunęła wzrokiem po kartce. Zaklęła pod nosem, a potem wyszła z pomieszczenia, sięgając po telefon.

      Oryński starał się podsłuchać, z kim rozmawia, ale mówiła zbyt cicho, by cokolwiek zrozumiał. Przemknęło mu przez myśl, że to pierwszy raz, kiedy Chyłka zachowuje się tak tajemniczo. Zazwyczaj nie miała żadnych oporów przed prowadzeniem nawet najbardziej prywatnej rozmowy w jego towarzystwie. Uznawała pewnie, że jeśli ktokolwiek miałby wychodzić z pokoju, to raczej ten, kto się przysłuchiwał.

      Komputer przeszedł w stan uśpienia, ekran się wyłączył. Kordian westchnął, zastanawiając się, co zrobią dalej. Gdyby była to typowa sprawa sądowa, wypadałoby jak najszybciej zażegnać kryzys medialny i doprowadzić do zmiany publicystycznej optyki. W tej sytuacji jednak będą mieć przeciwko sobie całą chmarę polityków wyjadaczy, którzy doskonale wiedzą, co i w jaki sposób mówić przed kamerami. Wszyscy będą chcieli uszczknąć dla siebie trochę poparcia poprzez krytykę zbiegłego sędziego.

      Oryński podniósł się i potoczył wzrokiem po dyplomach, listach pochwalnych i certyfikatach wiszących na ścianie. Nie ulegało wątpliwości, że to pomieszczenie stanowiło gabinet chwały. Pomyślał gorzko, że niebawem wszystkie te papierki zblakną przy innym – akcie oskarżenia.

      Wrócił do salonu. Chyłka stała na balkonie, paląc i wciąż rozmawiając przez telefon. Natalia siedziała na fotelu, tępo wpatrując się w telewizor.

      – Zachowują się, jakby był zbiegłym więźniem…

      – Wiem.

      Zaczęła lekko trzeć oczy, jakby podmuch wiatru naniósł do nich piasku.

      – Co on sobie myśli? – spytała niewyraźnie.

      Kordian spojrzał na Chyłkę. Najwyraźniej jeszcze nie zająknęła się słowem na temat listu pożegnalnego.

      – Przecież jego twarz jest wszędzie…

      – Przypuszczam, że nie rozumuje racjonalnie.

      – Sebastian? – odparła z powątpiewaniem. – To byłby pierwszy raz.

      W końcu opuściła rękę i odgięła się na oparcie. Przez chwilę unosiła wzrok, jakby do Boga. Oryński nie miał zamiaru ryzykować, że przerwie formułowanie jakichś próśb, więc wyszedł na balkon.

      Ledwo otworzył drzwi, Joanna obejrzała się przez ramię i posłała mu groźne spojrzenie.

      – Muszę kończyć – rzuciła.

      Rozłączyła się, zanim zdążył powiedzieć, żeby nie przesadzała.

      – Co to za sekrety? – spytał.

      – Nie twój interes, Zordon. Powiedziałeś Natalii o liście?

      – Nie, myślałem, że…

      – W takim razie chodź.

      Chyłka załatwiła to w swoim stylu. Podała jej kartkę, nie przygotowując na treść wiadomości. Dopiero potem, gdy Natalia zupełnie pobladła, prawniczka zapewniła ją, że odnajdą go, zanim zdąży cokolwiek sobie zrobić.

      – I chętnie wysłuchałabym twoich zapewnień, że to nie materiał na samobójcę, ale po prawdzie nie mamy na to czasu – dodała. – Poza tym każdy tak mówi. Gdyby samobójcy mieli wcześniej wypisane na czole, co zamierzają zrobić, rodziny nigdy nie pozwoliłyby, by targnęli się na swoje życie, prawda?

      Oryński otworzył usta, ale Joanna powstrzymała go ruchem ręki.

      – Ale nie martw się. Załatwimy to – rzuciła na odchodnym.

      Natalia dopiero teraz podniosła wzrok. W jej oczach nie było pretensji, jedynie brak zrozumienia. Nie zdążyła jednak wyartykułować swoich uczuć – Chyłka wzięła od niej list, a potem skierowała się do wyjścia.

      Chwilę później szli już w kierunku iks piątki zaparkowanej na drodze dojazdowej do osiedla.

      – Co teraz? – zapytał Kordian.

      – Jedziemy na Szucha.

      – Znów?

      – Mamy do pogadania z prezesem.

      Oryński zawahał się.

      – To z nim rozmawiałaś przez telefon?

      – Nie. Do niego dopiero dzwonię.

      Wybrała numer, a potem włączyła głośnik i wyciągnęła komórkę przed siebie, jakby trzymała dyktafon. Rozmowa była krótka i konkretna, Chyłka przedstawiła się, oznajmiła, że będzie bronić Sebastiana Sendala i jeśli prezes chce uniknąć kompromitacji całego Trybunału, najlepiej będzie, jeśli się z nimi spotka.

      – Zaproponowałabym neutralny grunt, ale nie lubię oglądać państwa w takich miejscach – oznajmiła.

      – Słucham?

      – Widuję was zawsze w togach na salach sądowych. Kiedy pojawiacie się w innych miejscach bez swoich uniformów, czuję się nieswojo. Jakby coś w rzeczywistości zazgrzytało. Rozumie pan?

      – Rozumiem wiele rzeczy, pani mecenas, ale ta opinia nie należy do jednej z nich.

      – Aha. Więc nie na Szucha?

      Po drugiej stronie przez moment panowało milczenie.

      – Nie, jest już po godzinach pracy.

      – Gdzie zatem?

      – W Prasowym.

      – Nie znam.

      – Po drugiej stronie Szucha. Przechodzi pani ulicą Zoli na Marszałkowską, skręca w prawo i…

      – Nie podróżuję per pedes, panie prezesie.

      – W takim razie proszę zaparkować gdzieś przy Marszałkowskiej. Numery od dziesięć do szesnaście.

      – Niech będzie. Kiedy?

      – Mogę tam być za pół godziny.

      – W takim razie do zobaczenia – odparła Joanna i się rozłączyła. Wrzuciła komórkę do torebki i aplikantowi przemknęło przez myśl, że ta zaginęła gdzieś w odmętach tego tunelu czasoprzestrzennego.

      Chyłka spojrzała na niego z ukosa.

      – Coś nie tak?

      – Nie. Po prostu już wiem, dlaczego czasem odebranie telefonu zajmuje wam tyle czasu.

      Zignorowała przytyk.

      – Wiesz, gdzie jest ten Prasowy?

      – Oczywiście.

      Minęli szlaban, wypatrując ochroniarza. Nie było go w budce, jego miejsce zajął inny mężczyzna. Słuszna decyzja, uznał Oryński. Gdyby nieszczęśnik został na posterunku, nic dobrego by go nie spotkało.

      – Co w tym takiego oczywistego? – odezwała się Joanna, gdy wsiadali do bmw. – To jakieś miejsce hipsterskich spotkań, o którym nie wiem?

      – To bar mleczny.

      – Że co proszę?

      – Funkcjonujący od pięćdziesiątego czwartego. Fajny retro klimat.

      – Retro, Zordon, to jest klimat z dwudziestolecia międzywojennego. Lata pięćdziesiąte to…

      – Twoja młodość?

      Szturchnęła


Скачать книгу