Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
Читать онлайн книгу.się z tym zmierzyć – odparł. – Chociaż z tym, skoro z pozostałymi sprawami nie potrafisz.
– Ta?
Skinął nerwowo głową.
– On ma prawo wiedzieć.
– On jest dla mnie zupełnie obcą osobą.
– Jeśli nie liczyć drobnego, niemalże zupełnie nieistotnego faktu, że cię zapłodnił.
Prychnęła cicho, a potem energicznym ruchem zerwała żakiet z oparcia fotela.
– Pieprzę to – rzuciła, ruszając w stronę drzwi.
Oryński poszedł za nią. Wyszli na korytarz, a potem bez słowa skierowali się w stronę wind. Kilka osób spojrzało ukradkiem na dwójkę prawników sunących przez korytarz jak buldożer. Większość jednak udawała, że ich nie widzi, zawczasu usuwając się z drogi.
– To anonimowy, nic nieznaczący gość – rzuciła Joanna, wciskając guzik.
Kordian stanął obok.
– Który z czasem powinien stać się mniej anonimowy, skoro to ojciec twojego dziecka.
Obróciła się do niego i posłała mu długie spojrzenie, na które nie odpowiedział.
– Wiesz, jak go poznałam, Zordon? Wiesz, dzięki czemu chudzielec w ogóle go namierzył?
– Nie.
– Po pijaku dla zabawy założyłam konto na Tinderze.
– Co?
– Tak, tak. Wszystko przez aplikację, której dziesiątki milionów ludzi używają, żeby umówić się na randkę lub szybki seks.
Rozległ się sygnał dźwiękowy, drzwi windy się rozsunęły. Kordian drgnął dopiero, kiedy Chyłka weszła do środka.
– I właściwie chyba nie powinnam dziwić się swojej pijanej wersji, że się zdecydowałam – dodała po chwili Joanna. – W końcu Tinder to narzędzie idealne. Zaoszczędza czas, pozwala znaleźć…
– To zwyczajne sito dla potencjalnych partnerów seksualnych.
– No tak – przyznała. – Ale takie samo masz w głowie, kiedy siedzisz w barze czy stoisz na przystanku i rozglądasz się za atrakcyjnymi kobietami. W realnym świecie przesuwasz wzrokiem po ludziach, w Tinderze palcem po ekranie.
Dojechali na parter w milczeniu.
– Nie wierzę, że zaszłaś w ciążę po pierwszym użyciu Tindera – odezwał się Oryński, kiedy drzwi windy się rozsunęły.
– Pierwszym i ostatnim. Po pijaku skasowałam aplikację i zapomniałam o całej sprawie. – Zrobiła pauzę i pogładziła się po brzuchu. – No, może prawie o całej. Sporo czasu zajęło Kormakowi dojście, w jaki sposób poznałam „W”. Potem miał już z górki.
Wyszli na korytarz, ale natychmiast się zatrzymali, widząc Artura Żelaznego. Był w pełnym umundurowaniu, miał kamizelkę, brustaszę i nieodłączne spinki na mankietach wysuniętych za rękawy marynarki na odpowiednią długość.
Spojrzał na Chyłkę, jakby zobaczył ducha.
– Właśnie do ciebie szedłem – oznajmił.
– W takim razie minęliśmy się.
– Mam sprawę.
– Nie wątpię – odparła, przewracając oczami. – I to raczej poważną, skoro gotów byłeś zjawić się we własnej osobie w mojej oazie spokoju. Oku prawniczego cyklonu, które co do zasady zamknięte jest dla takich mącicieli jak ty.
Zrobił krok w jej kierunku i stanął nadzwyczaj blisko.
– Musimy porozmawiać.
– Nie ma problemu. Lubię rozmawiać z ludźmi, jestem też dobrym słuchaczem.
– Mówię poważnie.
– Ja też, Zordon potwierdzi.
Spojrzała na Oryńskiego, ale ten zdawał się bagatelizować rozmowę tak, jak Żelazny ignorował jego obecność.
– Masz chwilę? – zapytał Artur, choć na dobrą sprawę nie zabrzmiało to jak pytanie.
– Nie.
– Posłuchaj, naprawdę musimy…
– Jadę teraz do klienta – wpadła mu w słowo. – Jak wrócę, przyjdę do paszczy lwa.
Ruszyła przed siebie, nie czekając na odpowiedź. Wychodząc ze Skylight, obróciła się przez ramię i zobaczyła, że Żelazny odprowadził ich wzrokiem. Zachowywał się dziwnie, najwyraźniej coś istotnego rzeczywiście było na rzeczy.
Świetnie, uznała, tylko tego było jej w tej sytuacji potrzeba.
Do daihatsu poszli w milczeniu. Chyłka przypuszczała, że cisza nie potrwa długo, bo trudno jej będzie powstrzymać się przed komentarzem, gdy samochód ponownie nie zapali. Silnik zaskoczył jednak od razu, a dźwięk zapłonu sugerował, że akumulator jest nowy.
Nie odezwała się słowem. Przez całą podróż na Białołękę kilkakrotnie odnosiła wrażenie, jakby Kordian miał zamiar coś powiedzieć. Była zadowolona, że jednak się na to nie zdecydował. I tak zmarnotrawili wystarczająco dużo czasu na zajmowanie się sprawami, które ostatecznie rozwiążą się same. A przynajmniej powinny.
Weszli do sali widzeń i dostrzegli Tesarewicza przy tym samym stoliku, co poprzednio. Sprawiał jednak zupełnie inne wrażenie.
Usiedli naprzeciwko, ale więzień nawet na nich nie spojrzał.
– Następny – mruknęła do siebie Joanna.
– Słucham?
– Otaczają mnie mruki.
Tadeusz zerknął na Oryńskiego, nie odpowiadając. Chyłka nie miała zamiaru ciągnąć tematu – ani tego, ani jakiegokolwiek zastępczego. Po zmitrężeniu czasu i energii na relacje międzyludzkie oczekiwała wyłącznie konkretów.
– Siedem, sześć, siedem, pięć, pięć – wyrecytowała. – Co to znaczy?
Tesarewicz przez moment się zastanawiał. Wyglądało na to, że w istocie stara się znaleźć odpowiedź na pytanie. Ostatecznie jednak wydął lekko usta i pokręcił głową.
– Nic mi to nie mówi.
– Niech pan się zastanowi.
– Właśnie to zrobiłem.
Nachyliła się do niego.
– To z jakiegoś powodu istotny ciąg – podkreśliła. – Policja znalazła kartkę z tymi cyframi w kieszeni Maćka Lewickiego.
Jeśli były opozycjonista wiedział więcej, niż dotychczas zdradził, to nie dał tego po sobie poznać. Joanna przypatrywała się każdemu mięśniowi jego twarzy. Wszystkie układały się w wyraz rzeczywistej konsternacji.
– Kartkę? – spytał.
– Ktoś zostawił panu wiadomość.
– Mnie?
– Będzie pan tak dopytywał czy zaczniemy się głowić nad tym kto i dlaczego?
Jeszcze przed momentem Tadeusz wyglądał, jakby wizyta obrońców była mu w najlepszym wypadku obojętna, a w najgorszym stanowiła utrapienie. Teraz jednak w jego oczach pojawiło się pewne ożywienie.
– Nie rozumiem, co ktokolwiek miałby w ten sposób osiągnąć – powiedział. – I kto właściwie miałby wysyłać mi jakąkolwiek wiadomość?
– Z pewnością ktoś, kto za to wszystko odpowiada.
– Sądzi