To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
Читать онлайн книгу.o tym. To był…
Kiedy zrozumiała, że zadał to pytanie tylko po to, by zmylić jej czujność, było już za późno. Skoczył w jej stronę, zanim jeszcze zdążyła dokończyć zdanie. Pas, który trzymała w ręku, zatoczył szeroki łuk i przy wtórze odgłosu przypominającego trzask korka wyskakującego z butelki trafił go w twarz. Jęknął z bólu i uniósł obie ręce do ust. Jego oczy były rozszerzone z bólu i szoku. Krew wypływała mu pomiędzy palcami i ściekała po wierzchu dłoni.
– Rozwaliłaś mi usta, ty dziwko! – wrzasnął zduszonym głosem. – O Boże, rozwaliłaś mi usta!
Ponownie rzucił się na nią z umazanymi krwią ustami. Wyglądało na to, że miał wargi pęknięte w dwóch miejscach. Uderzenie utrąciło też koronkę z jego przednich zębów. Na jej oczach wypluł ją na podłogę.
Część niej, ta przerażona i trawiona mdłościami, chciała opuścić to miejsce lub przynajmniej zamknąć oczy i nie oglądać tych okropności. Ale ta druga Beverly czuła się teraz jak więzień skazany na karę śmierci, uratowany przed egzekucją przez niezwykłe trzęsienie ziemi. Ta Beverly była tym wszystkim po prostu zachwycona.
Chciałabym, abyś ją połknął, pomyślała. Chciałabym, abyś się nią udławił!
Drugie „ja” Beverly zamachnęło się pasem po raz ostatni – był to ten sam pas, którego razów doświadczyła na swoich pośladkach, nogach i piersiach. Pas, z którego przez ostatnie cztery lata korzystał nieskończenie wiele razy. Lista uderzeń zależała od rodzaju przewinienia. Tom wraca do domu, a kolacja jest zimna? Dwa uderzenia. Beverly pracuje nieco dłużej w studiu i nie raczy zadzwonić do domu? Trzy uderzenia. O, spójrzcie tylko, Beverly dostała kolejny mandat – jedno uderzenie… po piersiach. Był w tym dobry. Rzadko bił tak, żeby miała siniaki. I nawet nie bolało jej to za bardzo. Te lania były raczej upokarzające niż bolesne. Tak. Prawdziwie bolało upokorzenie.
A jeszcze gorsze było to, że część niej pragnęła tego bólu, tego upokorzenia. Czas spłacić wszystkie długi, pomyślała i zamachnęła się z całej siły.
Uderzyła z boku, mierząc nisko, i rzemień pasa trafił Toma w krocze przy wtórze potężnego trzasku, przypominającego uderzenie trzepaczką o dywan. I było już po wszystkim. Tom Rogan stracił na dobre ochotę do walki. Wydał z siebie cieniutki, pozbawiony siły okrzyk i upadł na kolana, jakby chciał się modlić. Jego dłonie znajdowały się pomiędzy nogami. Głowę miał odrzuconą do tyłu. Żyły wystąpiły mu na szyi. Jego lewe kolano opadło ciężko na twardą zakrzywioną krawędź rozbitej butelki po perfumach i Tom Rogan bez słowa przetoczył się na bok jak potężny wieloryb. Jedna ręka opuściła krocze, by zacisnąć się z całych sił na kolanie, z którego tryskała krew. Krew. Boże wszechmogący, on jest cały pokrwawiony.
Będzie żył, pomyślała chłodno nowa Beverly, która narodziła się wraz z telefonem od Mike’a Hanlona. Faceci tacy jak on zawsze uchodzą z życiem. Wynoś się stąd, zanim ten typ zdecyduje się ponownie zaprosić cię do tanga albo zejść do piwnicy po winchestera.
Cofnęła się i poczuła ból przeszywający jej stopę, kiedy stanęła na odłamek szkła ze stłuczonego lustra toaletki. Pochyliła się, by podnieść walizkę. Ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku. Podeszła tyłem do drzwi i wyszła na zewnątrz. Walizkę trzymała w obu dłoniach przed sobą, tak że ta z każdym krokiem obijała jej golenie. Rozcięta stopa zostawiała na dywanie krwawe odciski pięty.
Kiedy dotarła do schodów, odwróciła się i bez chwili zastanowienia zbiegła na dół. Przypuszczała, że w tym stanie i tak nie potrafiłaby logicznie rozumować. Poczuła, jak coś otarło się lekko o jej nogę, i wrzasnęła głośno. Spuściła wzrok i zobaczyła, że to koniec paska. Skórzany rzemień nadal miała owinięty wokół ręki. W słabym świetle bardziej niż kiedykolwiek przypominał martwego węża. Rzuciła go przez poręcz.
Spadł na dywan w dole, układając się w kształt czarnego S. Stanąwszy u stóp schodów, skrzyżowała ręce, i schwyciwszy za skraj swojej białej koronkowej koszuli nocnej, ściągnęła ją przez głowę. Materiał był zakrwawiony i niezależnie od wszystkiego nie zniosłaby go na sobie ani chwili dłużej. Cisnęła koszulę, tak że zawisła na fikusie stojącym przy drzwiach do salonu jak koronkowy spadochron. Naga pochyliła się nad walizką. Jej sutki były zimne i sztywne.
– Beverly, natychmiast wracaj na górę!
Wstrzymała oddech, drgnęła, po czym pochyliła się ponownie. Jeżeli był na tyle silny, by wydać z siebie tak głośny krzyk, to miała mniej czasu, niż przypuszczała. Otworzyła walizkę i wyjęła z niej majtki, bluzkę i parę starych lewisów. Nałożyła je, stojąc przy drzwiach, i ani na chwilę nie spuszczała wzroku ze schodów. Ale Tom Rogan nie pojawił się na górnym podeście. Jeszcze dwukrotnie zawołał ją po imieniu i za każdym razem, kiedy słyszała jego głos, mrużyła oczy, a jej usta wykrzywiał drapieżny grymas, w którym odsłaniała zaciśnięte zęby. Zapinała guziki bluzki tak szybko, jak tylko mogła. Brakowało dwóch górnych (o ironio, jak mało miała czasu na reperację własnych rzeczy) i przypuszczała, że musiała teraz wyglądać jak tania dziwka rozglądająca się za dwoma szybkimi numerkami tuż przed zakończeniem nocnej zmiany – ale, niestety, nic nie mogła teraz na to poradzić.
– Zabiję cię, ty suko! Ty pierdolona dziwko!
Zamknęła walizkę i zatrzasnęła zamki. Z jednej strony wystawał z niej przypominający język rękaw bluzki. Rozejrzała się szybko wokół, jeden jedyny raz, przypuszczając w duchu, że już nigdy więcej nie zobaczy tego domu. Świadomość ta przyniosła jej ulgę. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Była już trzy przecznice od domu, szła przed siebie bez konkretnego celu, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma na nogach butów. Lewa stopa, ta zraniona, pulsowała tępym bólem. Musiała załatwić sobie jakieś buty, a była prawie druga nad ranem. Jej portfel i karty kredytowe zostały w domu. W kieszeniach dżinsów, oprócz paru zabłąkanych nitek w miejscu, gdzie materiał się postrzępił, też nic nie miała. Została bez centa przy duszy. Rozejrzała się wokoło, wodząc wzrokiem wzdłuż sąsiednich domów. Były to śliczne małe wille otoczone starannie wypielęgnowanymi trawnikami i kwietnikami. W oknach było ciemno. I nagle zaczęła się śmiać.
Beverly Rogan usiadła na kamiennym murku, z walizką ustawioną pomiędzy brudnymi, nagimi stopami i wybuchnęła śmiechem. Na niebie świeciły gwiazdy; jakie one były jasne! Odrzuciła głowę do tyłu i śmiała się do nich, radość skąpała całe jej ciało jak fala przypływu, która podniosła się i parła coraz dalej, obdarzona oczyszczającą mocą – była to siła, która sprawiała, że Beverly przestawała racjonalnie myśleć: krew zawładnęła jej ciałem i umysłem, a jej potężny głos przemawiał do niej niezwykłą nieartykułowaną mową pożądania, choć nie wiedziała ani nie chciała wiedzieć, ku czemu owo pożądanie było skierowane. Wystarczyło jej samo uczucie wszechogarniającego ciepła i szczęścia. Pożądanie, pomyślała i fala radości w jej wnętrzu zaatakowała ze wzmożoną siłą, zwracając ją ku – zdawałoby się – nieuchronnej katastrofie.
Śmiała się do gwiazd – przerażona, ale wolna. Jej strach był przejmujący jak ból i słodki jak dojrzałe, październikowe jabłko, a kiedy w sypialni na piętrze domu okolonego kamiennym murkiem zapaliło się światło, podniosła z ziemi swoją walizkę i pobiegła w noc, ani na chwilę nie przestając się śmiać.
Bill Denbrough robi sobie przerwę
– Wyjeżdżasz? – powtórzyła Audra. Spojrzała na niego zdziwiona i trochę przestraszona, a potem podkuliła nogi i usiadła na nich. Podłoga była zimna. Prawdę mówiąc, w całym domku panował przejmujący chłód. Tego roku wiosna na południu Anglii była wyjątkowo nieprzyjemna,