Grawitacja. Тесс Герритсен
Читать онлайн книгу.się w niebezpieczeństwie.
– Ciśnienie kabinowe spadło do trzynastu przecinek siedem funtów na cal – stwierdził kontroler środowiska kabiny.
– Lądowanie w bazie sił powietrznych Edwards – oznajmił kontroler dynamiki lotu. – Przyziemienie około godziny trzynastej zero zero.
– Przy tym tempie spadku ciśnienie kabinowe będzie wtedy wynosiło siedem funtów na cal – powiedział kontroler
środowiska kabiny. – Zalecam założenie hełmów przed inicjalizacją sekwencji ponownego wejścia w atmosferę.
Komunikujący się z załogą CAPCOM przekazał jej zalecenie.
– Przyjąłem – oświadczył komendant Vance. – Założyliśmy hełmy. Inicjujemy zejście z orbity.
Wbrew swej woli Jack dał się porwać emocjom. Oczy miał utkwione w wielkim ekranie z przodu sali, gdzie na mapie świata naniesiona była trasa wahadłowca. Chociaż wiedział, że wszystkie kryzysy powstają w tej chwili wyłącznie w wyobraźni kontrolerów, surowa powaga, z jaką prowadzone było ćwiczenie, wywarła na nim silne wrażenie. Nie zdawał sobie prawie sprawy, że wpatrując się w migoczące na ekranie dane, zaciska z całej siły szczęki.
Ciśnienie w kabinie spadło do siedmiu funtów na cal.
Atlantis zetknął się z górną warstwą atmosfery. Zaczął się dziesięciominutowy okres ciszy radiowej, kiedy siła tarcia jonizuje powietrze wokół wahadłowca, uniemożliwiając jakąkolwiek łączność.
– Słyszycie nas, Atlantis? – zapytał CAPCOM.
Nagle usłyszeli głos komendanta Vance’a:
– Słyszymy was głośno i wyraźnie, Houston.
Lądowanie, które nastąpiło kilka chwil później, było idealne. Gra skończona.
Na sali rozległy się oklaski.
– W porządku, kochani! Dobra robota! – oznajmił dyrektor Carpenter. – Odprawa o piętnastej. Teraz ogłaszam przerwę na lunch. – Uśmiechnięty, zdjął z głowy słuchawki i po raz pierwszy spojrzał na Jacka. – Cześć. Nie widziałem cię tutaj od lat.
– Bawię się w doktora z cywilami.
– Skusił cię wielki szmal, co? Jack roześmiał się.
– Jasne, tylko powiedz mi, co mam zrobić z tą całą forsą.
– Powiódł wzrokiem po siedzących przy konsolach kontrolerach lotu, którzy wyciągnęli kanapki i puszki z napojami. – Symulacja się powiodła?
– Udało nam się pokonać wszystkie przeszkody.
– A załoga promu?
– Są gotowi. – Carpenter zmierzył go uważnym spojrzeniem. – Łącznie z Emmą. Jest w swoim żywiole, Jack, więc postaraj się nie wytrącać jej z równowagi. W tej chwili musi się skupić.
Było to coś więcej niż przyjacielska rada. Nie wywlekaj teraz swoich osobistych spraw, ostrzegał go Carpenter. Nie pozwolę, żebyś psuł morale mojej załogi.
Czekając w prażącym upale przed budynkiem numer 5, w którym mieściły się symulatory lotu, Jack czuł, jak ogarnia go zakłopotanie, a nawet skrucha. Emma wyszła na zewnątrz razem z resztą załogi. Ktoś opowiedział właśnie jakiś żart, bo wszyscy głośno się śmieli. A potem Emma zobaczyła Jacka i uśmiech spełzł jej z ust.
– Nie wiedziałam, że przyjedziesz – burknęła.
– Ja też tego nie wiedziałem – odparł zdetonowany, wzruszając ramionami.
– Odprawa jest za dziesięć minut – przypomniał jej Vance.
– Nie spóźnię się – powiedziała. – Idźcie przodem – Kiedy jej koledzy oddalili się, odwróciła się z powrotem do Jacka. – Naprawdę muszę z nimi iść. Słuchaj, wiem, że ten start wszystko komplikuje. Jeśli przyjechałeś w sprawie rozwodu, obiecuję, że podpiszę wszystkie papiery po powrocie.
– Nie po to przyjechałem.
– Chodzi ci o coś innego?
– Tak – odparł po chwili. – O Humphreya. Jak się nazywa ten jego weterynarz? Muszę to wiedzieć na wypadek, gdyby połknął za dużo sierści czy coś w tym rodzaju…
Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem.
– To ten sam weterynarz co zawsze. Doktor Goldsmith.
– No tak.
Przez chwilę stali w milczeniu w palących promieniach słońca. Pot spływał Jackowi po plecach. Nagle Emma wydała mu się taka drobna, taka bezcielesna. A przecież miał przed sobą kobietę, która bez zmrużenia oka skakała z samolotu i potrafiła prześcignąć go na koniu. Swoją piękną, nieustraszoną żonę.
Odwróciła się w stronę budynku numer 30, gdzie czekała na nią załoga.
– Muszę już iść, Jack.
– Kiedy wylatujesz?
– O szóstej rano.
– Wszyscy twoi kuzyni będą oglądać start?
– Oczywiście. Ciebie tam nie będzie, prawda? – zapytała po chwili.
Wciąż miał w pamięci koszmar Challengera, zasnuwające błękit gniewne smugi dymu. Nie mogę tego oglądać, pomyślał.
Nie jestem w stanie myśleć o tym, co może się zdarzyć. Potrząsnął głową.
Przyjęła jego odpowiedź chłodnym skinieniem głowy i spojrzeniem, które mówiło: potrafię być tak samo obojętna jak ty.
Odwrócona do niego bokiem, zbierała się do odejścia.
– Emmo… – Wziął ją za rękę i delikatnie obrócił z powrotem. – Będzie mi ciebie brakowało.
Westchnęła.
– Jasne, Jack.
– Naprawdę.
– Przez całe tygodnie ani razu nie zadzwoniłeś. A teraz opowiadasz, że będzie ci mnie brakowało – mruknęła.
Zabolała go gorycz, jaką usłyszał w jej głosie. A także fakt, że mówiła prawdę. W ciągu kilku ostatnich miesięcy unikał jej. Trudno było przebywać w jej pobliżu; jej sukces pogłębiał w nim tylko poczucie klęski.
Nie było nadziei na pogodzenie: widział to w jej chłodnym spojrzeniu. Trzeba było znieść to w cywilizowany sposób.
Odwrócił wzrok, czując nagle, że nie może na nią patrzeć.
– Przyjechałem, żeby życzyć ci po prostu bezpiecznej podróży. I wspaniałych wrażeń. Pomachaj mi za każdym razem, kiedy będziesz przelatywać nad Houston. Będę cię wypatrywał.
Szybująca po niebie stacja kosmiczna wyglądała jak ruchoma gwiazda, trochę tylko jaśniejsza niż Wenus.
– Ty też mi pomachaj, dobrze?
Oboje zdołali się uśmiechnąć. Więc jednak rozejdą się w sposób cywilizowany. Otworzył ramiona, a ona przytuliła się do niego. Ich uścisk był krótki i niezgrabny, jakby byli spotykającymi się po raz pierwszy nieznajomymi. Poczuł, jak jej ciało przywiera do niego, ciepłe i pełne życia. A potem odsunęła się i ruszyła w stronę budynku kontroli misji.
Zatrzymała się tylko raz, żeby pomachać na pożegnanie. Słońce świeciło mu prosto w twarz i mrużąc oczy, widział tylko jej ciemną sylwetkę i włosy powiewające na ciepłym wietrze. Uświadomił sobie, że nie kochał jej jeszcze nigdy tak bardzo, jak właśnie w tej chwili: kiedy patrzył, jak odchodzi.
Przylądek Canaveral Nawet z daleka widok zapierał Emmie dech. Stojący