.
Читать онлайн книгу.się w prawo! – zawołała Emma, czując, jak przewraca się w niej żołądek.
Kittredge zmagał się ze sterami, ale przechył był zbyt głęboki. Horyzont stanął w pionie, a potem obrócił się do góry nogami.
Po chwili wrócili do pierwotnej pozycji i żołądek Emmy ponownie podszedł jej do gardła. Następny obrót był szybszy i w końcu horyzont zaczął wirować w przyprawiającej o mdłości spirali nieba i morza, nieba i morza.
W spirali śmierci.
Usłyszała jęk Hewitt, a chwilę później zrezygnowany głos Kittredge’a:
– Nie panuję nad sterami.
Zaczęli obracać się coraz prędzej, a potem wszystko zakończyło się nagłym wstrząsem.
Zapadła cisza.
– Przepraszam, kochani – odezwał się wesoły głos w ich słuchawkach. – Tym razem wam się nie udało.
Emma ściągnęła z głowy hełmofon.
– To nie było uczciwe, Hazel.
– Uwzięliście się, żeby nas zabić – zawtórowała jej Hewitt.
– Nie mieliśmy żadnych szans.
Emma jako pierwsza wygramoliła się z kabiny symulatora lotu i na czele innych weszła do pozbawionego okien centrum kontroli, gdzie za konsolami siedziało troje instruktorów.
Szefowa zespołu, Hazel Barra, odwróciła się ze złośliwym uśmieszkiem do rozwścieczonej załogi kapitana Kittredge’a.
Chociaż ze swymi kręconymi brązowymi włosami wyglądała jak poczciwa mateczka, w rzeczywistości była bezwględnym graczem, fundującym załogom najbardziej trudne symulacje. Każdą ich porażkę traktowała jak własne zwycięstwo. Zdawała sobie świetnie sprawę, że każdy start może się zakończyć katastrofą; chciała, żeby jej astronauci umieli sobie radzić w każdej sytuacji. Utrata jednej z załóg była koszmarem, który, miała nadzieję, nigdy się nie spełni.
– Te numery były naprawdę poniżej pasa, Hazel – stwierdził Kittredge.
– Zawsze wam się udawało, kochani. Musieliśmy wam przytrzeć trochę nosa.
– Dajcie spokój – mruknął Andy. – Awaria dwóch silników podczas startu? Uszkodzona magistrala danych? Awaria APU? A potem dorzucacie niesprawny komputer numer pięć? Policzcie, ile to razem usterek. To nierealne.
Jeden z trzech instruktorów, Patrick, obrócił się do nich, szczerząc zęby.
– Nie zauważyliście nawet, że było coś jeszcze.
– Coś jeszcze…?
– Dorzuciłem wam uszkodzony czujnik przy zbiorniku z tlenem. Żadne z was nie zauważyło zmiany na ciśnieniomierzu?
Kittredge zaczął się śmiać.
– Kiedy niby mieliśmy to zauważyć? Walczyliśmy z tuzinem innych awarii.
Hazel uniosła pulchne ramię, wzywając do zawieszenia broni.
– W porządku, moi drodzy. Może trochę przesadziliśmy. Szczerze mówiąc, nie spodziewaliśmy się, że uda wam się doprowadzić tak daleko procedurę RTLS. Chcieliśmy wam dorzucić jeszcze jedną awarię, żeby było ciekawiej.
– Dorzuciliście nam całą furę awarii – parsknęła Hewitt.
– Rzecz w tym, że jesteście za bardzo zarozumiali – stwierdził Patrick.
– Właściwym słowem jest „pewni siebie” – zaprotestowała Emma.
– To dobrze – przyznała Hazel. – To dobrze, kiedy człowiek jest pewny siebie. Podczas zintegrowanej symulacji w zeszłym tygodniu świetnie pracowaliście w zespole. Nawet Gordon Obie powiedział, że jest pod wrażeniem.
– Sfinks powiedział coś takiego?
Kittredge uniósł brwi, zdziwiony. Gordon Obie, dyrektor Operacji Lotów Załogowych, był człowiekiem tak onieśmielająco małomównym i powściągliwym, że nikt w Centrum Johnsona nie znał go zbyt dobrze. Siedział na zebraniach kierownictwa misji, nie mówiąc ani słowa, lecz nikt nie wątpił, że jego umysł rejestruje każdy szczegół. Wśród astronautów budził podziw i wcale niemały lęk. Mając ostatnie słowo w kwestii składu misji, mógł im bardzo pomóc albo zaszkodzić w karierze. Fakt, że pochwalił zespół Kittredge’a, stanowił naprawdę dobrą wiadomość.
Hazel nie pozwoliła im jednak popaść w samouwielbienie.
– Ale z drugiej strony – dodała zaraz – Obiego martwi, że tak lekko to wszystko traktujecie. Że to dla was wciąż tylko zabawa.
– A czego się po nas spodziewa? – zdziwiła się Hewitt.
– Że będziemy obsesyjnie analizować tysiące sytuacji, w których możemy się rozbić i spalić?
– Katastrofa to nie kwestia teorii.
Ta uwaga, tak spokojnie wypowiedziana, sprawiła, że na chwilę umilkli. Od czasów Challengera każdy astronauta miał świadomość, że kolejna wielka katastrofa jest tylko kwestią czasu. Ludzie siedzący w dziobie rakiety, pod którą eksploduje pięć milionów funtów paliwa, nie mogą sobie pozwolić na lekki ton, gdy mówi się o ryzyku ich zawodu. Mimo to rzadko napomykali o śmierci w kosmosie; mówienie o tym oznaczałoby przyznanie, że jest możliwa, przyjęcie do wiadomości, że ich nazwiska mogą się znaleźć na liście załogi następnego Challengera.
Hazel zorientowała się, że jej słowa podziałały na nich jak zimny prysznic. Nie był to najlepszy sposób zakończenia ćwiczeń, więc postanowiła złagodzić nieco swój wcześniejszy krytycyzm.
– Mówię to tylko dlatego, moi drodzy, że jesteście tak dobrze zintegrowani. Muszę nieźle główkować, żebyście się potknęli. Do startu zostało jeszcze trzy miesiące, a wy już teraz jesteście w świetnej formie. Ale ja chcę, żebyście byli w jeszcze lepszej.
– Innymi słowy – odezwał się zza swojej konsoli Patrick – nie zadzierajcie tak bardzo nosa.
Bob Kittredge opuścił głowę w udawanej pokorze.
– Pójdziemy teraz do domu i założymy włosiennice – mruknął.
– Przesadna pewność siebie może okazać się groźna – oświadczyła Hazel, podnosząc się z krzesła i patrząc mu prosto w oczy.
Kittredge był od niej o pół głowy wyższy, miał za sobą trzy loty w kosmosie i jak każdy były pilot marynarki wojennej nie dawał sobie w kaszę dmuchać, lecz Hazel nie onieśmielał ani on, ani żaden z jej astronautów. Bez względu na to, czy byli ekspertami rakietowymi, czy wojennymi bohaterami, budzili w niej taką samą matczyną troskę: chciała, żeby wszyscy wrócili
żywi na ziemię.
– Ponieważ jesteś takim dobrym dowódcą, Bob, twoja załoga doszła do przekonania, że to wszystko jest bardzo łatwe.
– Nie, oni tylko robią wrażenie, że to takie łatwe. Bo są dobrzy.
– Zobaczymy. Zintegrowana symulacja wyznaczona jest na wtorek. Będziecie mieli na pokładzie Hawleya i Higuchiego. Wymyślimy jakieś nowe sztuczki.
Kittredge uśmiechnął się.
– W porządku, postarajcie się nas zabić. Ale bądźcie w tym uczciwi.
– Los rzadko kiedy jest uczciwy – odparła poważnym tonem Hazel. – Nie spodziewajcie się tego po mnie.
Emma i Bob Kittredge siedzieli w barze Fly By Night, popijając piwo i analizując krok po kroku ćwiczenie na symulatorze. Był to rytuał, który zapoczątkowali przed jedenastoma miesiącami, kiedy dopiero tworzył się ich zespół i kiedy po raz pierwszy spotkali się jako załoga lotu numer 162.