Emancypantki. Bolesław Prus

Читать онлайн книгу.

Emancypantki - Bolesław Prus


Скачать книгу
gdy wyjdzie za mąż. Bo nawet w tym wypadku zapewne nie puści jej pan od siebie – odpowiedziała pani Latter.

      – A, mościa dobrodziejko, czym ja już taki niedołęga, że sam nie mogę ożenić się?… O dzieciach, przyznam się, nie projektuję, za późno, mościa dobrodziejko; ale żony – nie myślę się wyrzekać.

      Pani Latter odchrząknęła.

      – Tak, proszę pani. Majątek mam nienajgorszy, bez długu i gotówczyna się znajdzie; dom murowany, obszerny, nad rzeką… Ryby, grzyby, polowanie, kąpiele… co, mościa dobrodziejko, chcesz. Tylko, pod słowem honoru, bez kobiety wytrzymać nie mogę, a osobliwie jak przyjdzie zima…

      – Może pan chce zobaczyć Manię? – przerwała pani Latter.

      – Wszystko jedno, Mania mi nie ucieknie, a ja skorzystam z czasu, ażeby po trochu wyrobić sobie, mościa dobrodziejko, interes. Ani twoje grymasy, ani mędrkowania, ani zagadywania nie pomogą, bo prędzej czy później ja sprawę wyłuszczę bez ogródek, nóżki na stół, mościa dobrodziejko, a pani – musisz zaakceptować…

      Helenka zasłaniając usta uciekła do swego pokoju, a za nią Magdalena z wyrazem nieukontentowania na twarzy.

      – Jak można, Helu, podsłuchiwać i jeszcze mnie ciągnąć? Jestem pewna, że mamie zrobiłoby to przykrość.

      – Ach, jakie to paradne! – śmiała się panna Helena. – Wyobrażam sobie minę Kazia, gdybym mu powiedziała, że będziemy mieli trzeciego tatkę…

      – Helu…

      – Naturalnie, że nie powiem, bo jeszcze więcej wydawałby pieniędzy… Murowany obszerny dom nad rzeką… Może to pałac? W każdym razie zapraszam cię, Madziu, na ryby, grzyby, kąpiele i polowania…

      Magdalena rozchmurzyła się, przyszło jej bowiem na myśl, że położenie pani Latter nie jest złe, jeżeli może wyjść za majętnego człowieka.

      – Nie byłaś dzisiaj u Ady – rzekła zmieniając przedmiot rozmowy.

      Panna Helena usiadła na kanapie i bawiąc się koronką niebieskiego szlafroczka przestała śmiać się, a zaczęła ziewać.

      – Nudzi mnie Ada swoimi obawami i zazdrością – rzekła. – Oddaliła Romanowicza, że się we mnie kochał, a umawia się z obrzydliwym Dębickim, który wygląda jak żaba.

      – Lepiej na tym wyjdziesz, jeżeli zamiast kokietować profesora, będziesz słuchała lekcyj.

      – A, także mnie znasz!… Wasza fizyka ani algebra nic mnie nie obchodzą, ale kokietować kogoś muszę, choćby Dębickiego. Zobaczysz, jak będzie na mnie słodko spoglądał, co chyba do rozpaczy doprowadzi Adę.

      – Czy ty możesz tak mówić o Adzie? – odparła Magdalena. – Ona, biedactwo, tak ciebie kocha…

      – Piękne biedactwo, milionowa panna!…

      – Ale ona nie wyjeżdża za granicę dlatego, ażeby dłużej być z tobą.

      – Niech mnie zabierze, to będzie ze mną jeszcze dłużej. Madzia klasnęła w ręce z radości.

      – Ona o tym tylko marzy! – zawołała. – Jeżeli zechcesz, pojedzie, choćby jutro, każdej chwili…

      – A tymczasem czeka, ażebym ja ją prosiła. Tego nie zrobię. Moje towarzystwo jest przynajmniej tyle warte, ile dochody panny Solskiej.

      – Helu – mówiła Madzia ściskając ją za ręce – widzisz, jak ty nie rozumiesz Ady. Ona sama poprosiłaby ciebie, ale nie śmie, boi się, ażebyś się nie obraziła…

      – Cha! cha! cha!… a czymże się tu obrażać? Przecie pieniędzy na podróż mama nie odmówi, chodzi tylko o okazję i przyzwoitą opiekę. A że opiekę da mi panna Solska i jakaś tam jej ciotka, więc ja zależę od nich – i dlatego – one powinny wystąpić z propozycją. Ach, wyjadę za granicę!…

      – Jeżeli tak, to sprawa skończona – rzekła Magdalena. Ada poprosi cię… Tylko, Helu, wstąp do niej na chwilę, ona tak tęskni za tobą.

      Panna Helena oparła głowę o poręcz kanapki i przymknęła oczy.

      – Jaka szkoda – mówiła – że ona tęskni za mną, a nie jest chłopcem. Gdyby równie bogaty chłopiec tęsknił za mną, wiedziałabym, co mu powiedzieć… O Madziu! gdybym ja istotnie mogła wyjechać za granicę, choć na pół roku! Bo tu zmarnuję życie, tu nie ma dla mnie ani towarzystwa, ani partii. Boże, być piękną i… nazywać się córką przełożonej pensji, a co gorsza, całe dnie spędzać na pensji, ciągle brać jakieś niedorzeczne lekcje… Aaa!…

      – Więc pójdziesz do Ady…

      – Pójdę, pójdę… Zresztą ja wiem, że ona jest dobra dziewczyna i przywiązana do mnie; ale czasami nudzą mnie jej wylęknione spojrzenia i wieczne martwienie się tym, że – ja nie kocham tylko jej jednej… Śmieszni ludzie! Każdy wielbiciel chce, ażebym myślała wyłącznie o nim i każda przyjaciółka to samo. Tymczasem ja jestem jedna, a ich tyle!…

      Madzia obojętnie pożegnała Helenę i z wolna poszła na górę. Było jej dziwnie. Znała Helenę, przysłuchiwała się jej poglądom od kilku lat, ale dopiero w tej chwili uderzyły ją one w sposób nieprzyjemny. Czuła rozdźwięk pomiędzy bezinteresownym przywiązaniem Ady a pretensjami Heli. I ogarnął ją wstyd na myśl, że podróż tej lekceważącej panny, spokój jej matki, a może byt pensji zależą dziś od nieładnej i pokornej Ady, która uważała, że ludzie przyjmując od niej usługi robią jej łaskę.

      "Co się ze mną dzieje od kilku dni? – myślała Magdalena. Czy świat się zmienił, czy może ja tak nagle zestarzałam się i zaczynam patrzeć jak ludzie starzy? A może to choroba umysłowa?… może malaria?…" Na górze, w sali klasowej, otoczyły Magdalenę pensjonarki witając ją, wypytując o Adę albo donosząc, że panna Joanna poszła na koncert i że jest – prześlicznie ubrana. Potem niektóre rozsiadły się w ławkach, inne kolejno wychodziły na środek sali z książkami i kajetami prosząc o objaśnienia. Jedna nie mogła dać sobie rady z arytmetyką, druga z wypracowaniem francuskim, inna odrobiła wszystkie zadania, ale koniecznie chciała wydać jutrzejsze lekcje przed Madzią. Każda na środku sali pięknie dygała przed nauczycielką, kładła kajet na stole, potem zbliżywszy głowę do Madzi, rozmawiała z nią półgłosem, następnie mówiła: "aha! już wszystko rozumiem…", następnie przekonywała się, że nic nie rozumie, ale w końcu wracała na miejsce zadowolona.

      Siedząca w pierwszej ławce piękna brunetka z aksamitnymi oczyma, Malwinka, bawi koleżanki opowiadaniem, że ona już od godziny umie lekcje i że ona zawsze najprędzej uczy się lekcyj, ponieważ jest najzdolniejsza. Poinformowawszy zaś wszystkie koleżanki o swoich zdolnościach zaczyna słuchać tego, co dzieje się przy katedrze; ile razy zaś zrozumie, o co chodzi, wybiega na środek, chwyta za rękę uczennicę rozmawiającą z Magdaleną i mówi:

      – Moja Franiu, po co panią fatygujesz, kiedy wiesz, że ja ci to wszystko wytłomaczę?…

      – Idź na miejsce, Malwinko – prosi ją nauczycielka.

      Malwinka wraca na miejsce, lecz w kilka minut później zapomniawszy o przestrodze wybiega znowu mówiąc do innej koleżanki:

      – Moja Stasiu, po co panią fatygujesz, kiedy wiesz, że ja ci to doskonale opowiem!

      – Idź na miejsce, kochana Malwinko – prosi Magdalena.

      – Bo, proszę pani, ja już od godziny umiem wszystko; ja zawsze uczę się najprędzej…

      Ciągłe wybieganie Malwinki stanowiło tak niezbędną część wieczornych zajęć, że gdyby jej nie było, Magdalenie i pensjonarkom brakłoby czegoś w klasie.

      Nareszcie skończyły się korepetycje. Dziewczynki rozmawiały ze sobą w ławkach albo douczały się pamięciowych lekcyj,


Скачать книгу