Idiota. Федор Достоевский

Читать онлайн книгу.

Idiota - Федор Достоевский


Скачать книгу
niekiedy tej wybuchowości. Bał się jej nieco również i obecny gość Warwary Ardalionowny – Iwan Pietrowicz Pticyn. Był to jeszcze dość młody człowiek około trzydziestki, ubrany skromnie i elegancko, o przyjemnych, ale zbyt jakoś solidnych manierach. Jego ciemnoblond bródka świadczyła o tym, iż nie piastuje żadnego urzędowego stanowiska. Umiał rozmawiać mądrze i interesująco, częściej jednak milczał. Ogólnie wywierał na ludziach raczej przyjemne wrażenie. Warwara Ardalionowna nie była mu najwyraźniej obojętna i swoich uczuć wobec niej nie starał się ukrywać. Ona zaś traktowała go po przyjacielsku, ale ciągle unikała zdecydowanej odpowiedzi na pewne jego pytania, a nawet ich nie lubiła. Pticyna zresztą bynajmniej nie zbijało to z tropu. Nina Aleksandrowna była dla niego życzliwa, a ostatnimi czasy zaczęła mu nawet wiele rzeczy zawierzać. O Pticynie wiedziano zresztą, że zajmuje się pożyczaniem pieniędzy na krótkoterminowy procent pod mniej lub bardziej pewny zastaw. Z Ganią pozostawał w bardzo przyjacielskich stosunkach.

      Po wyczerpującej, choć niezbyt składnej rekomendacji Gani (który bardzo oschle przywitał się z matką, w ogóle nie podszedł do siostry i od razu wyszedł dokądś z Pticynem) Nina Aleksandrowna zwróciła się do księcia z kilkoma miłymi słowami i poleciła wyglądającemu zza drzwi Koli, aby odprowadził go do środkowego pokoju. Kola był chłopcem o dość wesołej i miłej fizjonomii; miał ufny i prostoduszny sposób bycia.

      – A gdzie pański bagaż? – spytał, wprowadzając księcia do jego pokoju.

      – Mam węzełek, zostawiłem w przedpokoju.

      – Zaraz panu przyniosę. Cała nasza służba to kucharka i Matriona, więc i ja pomagam. Waria wszystkiego pilnuje i złości się. Gania mówił, że pan dzisiaj przyjechał ze Szwajcarii?

      – Tak.

      – Dobrze jest w Szwajcarii?

      – Bardzo.

      – Góry są?

      – Są.

      – Przyniosę pańskie tłumoki.

      Weszła Warwara Ardalionowna.

      – Matriona zaraz przyniesie panu pościel. Ma pan walizkę?

      – Nie, tylko węzełek. Pani brat poszedł po niego do przedpokoju.

      – Tam niczego nie ma oprócz tego węzełka. Gdzie pan położył resztę? – spytał Kola, wróciwszy do pokoju.

      – Nic nie mam oprócz tego – oznajmił książę, biorąc swój węzełek.

      – A-a! A ja już się zacząłem martwić, że Ferdyszczenko zgarnął.

      – Nie gadaj głupstw – rzekła Waria, która i z księciem rozmawiała oschle, zdobywając się ledwie na ton uprzejmości.

      – Chére Babette17, ze mną można by nieco uprzejmiej, ja to nie Pticyn.

      – Tobie i lanie można dać, Kola, na tyleś jeszcze głupi. Ze wszystkimi potrzebami może się pan zwracać do Matriony. Obiad pół do piątej. Może pan jeść razem z nami albo u siebie w pokoju, jak panu wygodniej. Idziemy Kola, nie przeszkadzaj.

      – Chodźmy, kobieto z charakterem!

      Przy wyjściu zderzyli się w  drzwiach z Ganią.

      – Ojciec w domu? – spytał Gania i po twierdzącej odpowiedzi Koli zaczął mu coś szeptać do ucha. Kola kiwnął głową i  wyszedł za Warwarą Ardalionowną.

      – Książę, jeszcze dwa słowa w tej… sprawie; zapomniałem wcześniej powiedzieć. Mam prośbę. Niech pan obieca – jeśli to tylko dla pana nie za trudne – niech pan się tutaj nie wygada o tym, co było między mną i Agłają, a „tam” o tym, co pan tutaj zobaczy. Bo i tu nie brakuje ohydy. Do diabła z tym zresztą… przynajmniej dzisiaj niech się pan powstrzyma.

      – Zapewniam pana, że mówiłem znacznie mniej, niż pan myśli – odpowiedział książę, reagując pewnym rozdrażnieniem na zarzuty Gani. Ich stosunki najwyraźniej coraz bardziej się pogarszały.

      – Dobrze, starczy mi już tego, co dzisiaj przez pana przeżyłem. Jednym słowem, proszę pana o to.

      – Niech pan wszakże przyzna, że przed południem, nie byłem niczym związany, no więc dlaczego nie miałem wspomnieć o portrecie? Pan mnie przecież o to nie prosił.

      – Fuj, co za wstrętny pokój – zauważył Gania, rozglądając się pogardliwie po pomieszczeniu – ciemno, okno na podwórko. Nie w porę pan do nas trafił; w każdym tego słowa znaczeniu. No, ale to nie moja rzecz. Nie ja wynajmuję pokoje.

      W tej chwili do pokoju ktoś zajrzał i wywołał Ganię, który wyszedł pospiesznie, porzucając księcia. Widać było, że nie dokończył rozmowy, chciał coś jeszcze dodać, ale wyraźnie się ociągał i wstydził się zacząć. Pokój też zresztą skrytykował jakby tylko po to, aby ukryć zmieszanie.

      Gdy tylko książę zdążył się umyć i doprowadzić nieco do porządku swoją toaletę, drzwi ponownie się otworzyły i ukazała się w nich nowa figura. Był to jegomość lat około trzydziestu, dość pokaźnego wzrostu, barczysty, z ogromną głową pokrytą kędzierzawymi, rudawymi włosami. Miał mięsistą, rumianą twarz, grube wargi, szeroki, spłaszczony nos oraz małe, opuchnięte, szydercze oczka, które zdawały się ciągle do kogoś porozumiewawczo mrugać. Ubrany był niezbyt czysto; generalnie wyglądał na dość bezczelnego osobnika.

      Najpierw uchylił drzwi tylko na tyle, żeby wsunąć w nie głowę, przez kilka sekund oglądał pokój, po czym powoli otworzył drzwi do końca i stanął w progu w całej swej okazałości, ale nie wchodził jeszcze do środka, tylko przymrużonymi oczami przyglądał się księciu. Wreszcie zamknął drzwi, wszedł i usiadł na krześle, chwyciwszy księcia mocno za rękę i usadziwszy go ukośnie na kanapie.

      – Ferdyszczenko – oznajmił przybyły, badawczo i pytająco zaglądając w twarz księciu.

      – I co z tego? – zapytał książę, ledwie się powstrzymując od śmiechu.

      – Lokator – odezwał się ponownie Ferdyszczenko, nie przestając zaglądać w oczy rozmówcy.

      – Pan chce się ze mną zapoznać?

      – E-ech! – westchnął Ferdyszczenko, po czym poczochrał włosy i zapatrzył się w przeciwległy kąt pokoju. – Ma pan pieniądze? – zapytał nieoczekiwanie.

      – Trochę.

      – Ile dokładnie?

      – Dwadzieścia pięć rubli.

      – Niech pan pokaże.

      Książę wyjął dwudziestopięciorublowy banknot z kieszeni kamizelki i podał go Ferdyszczence, który rozłożył papierek, obejrzał, następnie odwrócił i ustawił pod światło.

      – To dziwne – rzekł jakby w zamyśleniu – właściwie dlaczego robią się bure? Dwudziestopięciorublówki czasami robią się bure, a inne odwrotnie – zupełnie blakną. Proszę.

      Książę wziął z powrotem swój banknot. Ferdyszczenko wstał z  krzesła.

      – Przyszedłem, żeby pana ostrzec. Po pierwsze proszę mi nie pożyczać pieniędzy, bo na pewno będę o nie prosić.

      – Dobrze.

      – Pan ma zamiar płacić za pokój?

      – Mam.

      – A ja nie. Dziękuję. Mieszkam obok pana, pierwsze drzwi na prawo, widział pan? U mnie proszę nie bywać za często; sam będę do pana przychodzić, proszę się nie obawiać. Widział pan już generała?

      – Nie.

      – I nie słyszał pan o nim?

      – Oczywiście, że nie.

      – No


Скачать книгу

<p>17</p>

Chére Babette (fr.) – Droga Wariu.