Idiota. Федор Достоевский
Читать онлайн книгу.stole. Siedziałem tam i czekałem, dość mocno zdenerwowany, gęba mi się nie zamykała, anegdoty opowiadałem, śmiałem się. Potem się do panienek przysiadłem. Po jakiejś pół godzinie spostrzegli się i zaczęli badać służące. Padło podejrzenie na Darię, służącą. Wykazałem niezwykłe zainteresowanie sprawą i aktywne uczestnictwo w śledztwie; pamiętam nawet, że kiedy się Daria całkiem zaplątała, to zacząłem ją przekonywać, żeby się przyznała i ręczyłem głową za dobre serce Marii Iwanowny, i to na głos, przy wszystkich! Wszyscy na mnie patrzyli, a ja odczuwałem nieprawdopodobne zadowolenie, właśnie dlatego że kazanie głoszę, a pieniądze leżą u mnie w kieszeni. Te trzy ruble jeszcze tego samego wieczoru przepiłem w restauracji. Wszedłem i zamówiłem butelkę lafitu; nigdy dotąd nie zamawiałem całej butelki tak, bez niczego, ale teraz chciałem jak najszybciej wydać te pieniądze. Szczególnych wyrzutów sumienia nie czułem ani wtedy, ani potem. Drugi raz bym tego pewnie nie powtórzył; możecie mi państwo wierzyć albo nie, wszystko jedno. Ot, i wszystko.
– Tylko to oczywiście nie jest pana najgorszy postępek – rzekła ze wstrętem Daria Aleksejewna.
– To jest przypadek psychologiczny, a nie postępek – zauważył Afanasij Iwanowicz.
– A służąca? – zapytała Nastazja Filipowna, nie ukrywając wstrętu.
– Oczywiście przepędzono ją następnego dnia. To surowy dom.
– I pan do tego dopuścił?
– Pięknie! Czy więc miałem tam pójść i siebie obwinić? – zachichotał Ferdyszczenko, niemile zresztą zaskoczony tym, że jego opowieść wywarła tak nieprzyjemne wrażenie.
– Jakie to ohydne – krzyknęła Nastazja Filipowna.
– Ba! Pani chce usłyszeć od człowieka opowieść o jego najgorszym postępku i przy tym wymaga pani blasku! Najohydniejsze postępki są zawsze bardzo brudne. Zaraz nam to udowodni Iwan Pietrowicz. A mało to przypadków na świecie, co się wydają z wierzchu piękne i cnotliwe dlatego, że są w posiadaniu własnej karety? Mało to typów ma własne karety… nabyte różnymi sposobami…
Jednym słowem Ferdyszczenko nie wytrzymał i wpadł w taką złość, że zupełnie stracił nad sobą kontrolę i poczucie miary. Nawet twarz mu się wykrzywiła z wściekłości. Jak by nie było, oczekiwał zupełnie innej reakcji na swoją opowieść. Takie „chybienia” w złym tonie i „samochwalstwo szczególnego gatunku”, jak wyraził się Tocki, zdarzały się Ferdyszczence nader często i całkowicie leżały w jego charakterze.
Nastazja Filipowna aż drgnęła z gniewu i uważnie spojrzała na Ferdyszczenkę. Ten zląkł się jej spojrzenia i natychmiast umilkł, niemalże blednąc przy tym ze strachu. Czuł, że posunął się za daleko.
– Czy nie lepiej z tym skończyć – spytał obłudnie Afanasij Iwanowicz.
– Teraz moja kolej, ale skorzystam z przysługującej mi ulgi i nie będę opowiadać – zdecydowanym tonem rzekł Pticyn.
– Nie chce pan?
– Nie mogę, Nastazjo Filipowna. I w ogóle uważam takie petits jeux za niedopuszczalne.
– Zdaje się, że następny w kolejce jest generał – zwróciła się doń Nastazja Filipowna – jeśli i pan się wycofa, to w ślad za panem pójdą inni i wszystko nam się rozsypie. A mnie będzie żal, dlatego że chciałam na zakończenie opowiedzieć coś „z mojego własnego życia”, ale dopiero po panu i po Afanasiju Iwanowiczu, gdy panowie dodadzą mi odwagi – rzekła Nastazja Filipowna ze śmiechem.
– O, jeśli i pani obiecuje coś opowiedzieć – krzyknął z zapałem generał – to gotów jestem zrelacjonować choćby całe swoje życie; przyznaję się jednak, że czekając na swoją kolej, przygotowałem już historyjkę…
– I już sam wyraz twarzy waszej ekscelencji świadczy, ile doznań artystycznych dostarczyło panu jej ułożenie… – odważył się na uwagę jeszcze nieco zmieszany Ferdyszczenko, uśmiechając się przy tym jadowicie.
Nastazja Filipowna spojrzała przelotnie na generała i również uśmiechnęła się do siebie. Było jednak widoczne, że jej smutek i rozdrażnienie rosną z minuty na minutę. Afanasij Iwanowicz przeraził się podwójnie, usłyszawszy obietnicę opowiadania.
– Proszę państwa, jak każdemu człowiekowi, tak i mnie zdarzało się w życiu postępować w sposób nie całkiem elegancki – rozpoczął generał – ale najdziwniejsze jest to, że sam uważam króciutką historyjkę, którą za chwilę opowiem, za najohydniejszą w całym moim życiu. Zdarzyła się ona prawie trzydzieści pięć lat temu, ale do tej pory, ilekroć ją wspominam, nie mogę się pozbyć pewnego, by tak rzec, drażniącego uczucia w sercu. Sprawa jest zresztą bardzo głupia: byłem wtedy dopiero chorążym i w wojsku płaciłem frycowe. Co znaczy chorąży, wiadomo: krew gorąca i grosza przy duszy. Zaczął wtedy u mnie służbę ordynans Nikifor, który nadzwyczajnie troszczył się o moje gospodarstwo, oszczędzał, łatał, sklejał i nawet kradł, co się dało, byle tylko pomnożyć dobytek. Sługa wierny i uczciwy. Ja, rozumie się, byłem surowy, lecz sprawiedliwy. Zdarzyło nam się przez jakiś czas stacjonować w niewielkiej mieścinie. Mnie przypadła kwatera na przedmieściu, u pewnej wdowy po podporuczniku w rezerwie. Staruszka miała co najmniej osiemdziesiąt lat. Mieszkała w stareńkiej, rozpadającej się drewnianej chałupinie i nawet na służącą nie było jej stać. Najważniejsze jednak, że miała kiedyś bardzo liczną rodzinę i wielu krewnych, tylko jedni powymierali, inni się porozjeżdżali, jeszcze inni zupełnie o niej zapomnieli, a męża pochowała czterdzieści pięć lat temu. Kilka lat wcześniej mieszkała z nią jeszcze bratanica, powiadali, że garbata i zła jak wiedźma – nawet raz ugryzła starą w palec, ale i ta umarła, tak że starucha już ze trzy lata żyła na świecie sama, samiutka. Nudno mi u niej było niemożliwie, a przy tym miała tak pusto w głowie, że szkoda gadać. W końcu ukradła mi koguta. Sprawa do tej pory nie jest jasna, ale oprócz niej nie miał kto tego zrobić. Pokłóciliśmy się o tego koguta i to dość ostro. A tu jak raz wypadło, że przeniesiono mnie, i to na moją pierwszą prośbę, na przeciwległy koniec miasta, do kupca, który miał bardzo liczną rodzinę i nosił – jak go dziś pamiętam – ogromną brodę. Przenosimy się z Nikiforem z radością, oburzeni na staruchę. Minęły jakieś trzy dni; przychodzę z musztry, a tu mi Nikifor melduje, że „niepotrzebnie żeśmy miskę zostawili na starej kwaterze, teraz nie ma w czym zupy podać”. Ja, rozumie się, zaskoczony: „Jak to, jakim sposobem nasza miska została u gospodyni?”. Zdziwiony Nikifor raportuje mi dalej, że jakeśmy wyjeżdżali, to gospodyni nie oddała mu naszej miski, zatrzymując ją w zamian za garnek, który ja rozbiłem; w dodatku to ja miałem jej tę zamianę zaproponować. Rozumie się, że taka podłość z jej strony wyprowadziła mnie kompletnie z równowagi; krew we mnie zawrzała, zerwałem się, no i poleciałem do niej. Przychodzę do staruchy już, by tak rzec, wyprowadzony z równowagi. Patrzę, a ona siedzi w sionce, sama-samiutka, w kącie, jakby się od słońca chowała, broda na ręku podparta. No więc ja na nią: „Ty taka owaka!” – wylałem całą złość z miejsca, jak piorun, by tak rzec, po rosyjsku. Ale patrzę, że to wszystko dziwne jakieś – starucha siedzi twarzą do mnie, wybałuszyła oczy, słowem się nie odzywa i tak jakoś dziwnie patrzy, i jakby się chwieje. Zamilkłem w końcu, zadaję pytanie, ona ani słowa. Postałem jeszcze chwilę w niezdecydowaniu; muchy brzęczą, słońce zachodzi, cisza; w końcu poszedłem w absolutnej konsternacji. Nie doszedłem nawet do kwatery, kiedy mnie wezwano do majora; potem musiałem zajrzeć do kompanii, tak że do domu dotarłem późnym wieczorem. Zdążyłem przejść przez próg, a Nikifor melduje: „Wasza wielmożność wie? Nasza starucha umarła”. – „Kiedy?” – „Ano dzisiaj pod wieczór, z półtorej godziny temu”. To oznaczało, że umierała dokładnie w tym momencie, kiedy ja ją łajałem. Tak mnie to zafrapowało, powiem państwu, że ledwie się opamiętałem. Nie mogło mi wyjść z głowy, nawet nocą mi się śniło. Nie jestem oczywiście przesądny, ale