Faraon wampirów. Bolesław Prus
Читать онлайн книгу.jaką oddajecie słudze bożemu, spełni się nad wami łaska. Idźcie do domów waszych w pokoju, a może, nim zejdziecie z tego pagórka, Nil zacznie przybierać.
– Oby się tak stało!
– Idźcie! Im większa będzie wiara i pobożność wasza, tym prędzej ujrzycie znak łaski.
– Idźmy! Idźmy! Bądź błogosławiony, proroku! – Zaczęli się rozchodzić, całując szaty kapłana. Wtem ktoś krzyknął: – Cud! Spełnia się cud!
Na wieży w Memfis zapalono światło. Nil przybierał… Błogosławiąc, zwrócono się do kapłana, ale ten zniknął wśród cieni.
Tłum, niedawno rozjątrzony, a przed chwilą zdumiony i przejęty wdzięcznością, zapomniał o swoim gniewie i o kapłanie cudotwórcy. W tym czasie oświetlona łódź następcy tronu przypłynęła od tamtego brzegu, wśród okrzyków i śpiewów. Ci sami, którzy pół godziny temu chcieli wedrzeć się do willi księcia, teraz padali przed nim na twarz albo rzucali się w wodę, aby całować wiosła i boki statku, który przywiózł syna władcy Egiptu.
Wesoły, otoczony pochodniami Ramzes w towarzystwie Tutmozisa wszedł do domu Sary. W progu ukazała się Sara z obwiązaną głową, wsparta na Murzynie i służebnicy.
– Co to znaczy? – spytał zdumiony książę.
– Straszne rzeczy! – zawołała Tafet. – Poganie napadli twój dom, a jeden uderzył kamieniem Sarę.
– Jacy poganie?
– Egipcjanie! – objaśniła służąca.
Książę rzucił jej spojrzenie pełne wzgardy. Lecz wnet opanowała go wściekłość.
– Kto uderzył Sarę?! Kto rzucił kamień? – krzyknął, chwytając za ramię Murzyna.
– Tamci znad rzeki – odparł niewolnik.
– Hej, dozorcy! – wołał rozjuszony książę. Uzbroić mi wszystkich ludzi na folwarku i dalej na tę zgraję!
Murzyn znowu pochwycił swój topór, dozorcy zaczęli wywoływać parobków z zabudowań, a żołnierze ze świty księcia dobyli miecze.
– Na miłość boską, co chcesz uczynić? – szepnęła Sara, wieszając się na szyi księcia.
– Chcę cię pomścić! – odparł. – Kto uderza w moją własność, we mnie uderza!
Tutmozis pobladł i kręcił głową.
– Słuchaj, panie – odezwał się – a jakże to po nocy i w tłumie poznasz ludzi, którzy dopuścili się zbrodni?
– Wszystko mi jedno! Motłoch to zrobił i motłoch będzie odpowiadał.
– Tak nie powie żaden sędzia – reflektował go Tutmozis. – A przecie ty masz być najwyższym sędzią.
– Dość już! – przerwał głucho następca. – Gniew mój jest jak dzban pełen wody. Biada temu, na kogo się wyleje! Wejdźmy do domu.
Wylękniony Tutmozis cofnął się. Książę wziął Sarę za rękę i wszedł z nią na pierwsze piętro. Posadził ją obok stołu, na którym stała niedokończona kolacja, i zbliżywszy świecznik, zerwał jej opaskę z głowy.
– Ach! – zawołał z ulgą. – To nawet nie jest rana, tylko siniak!
Potem zawołał Tutmozisa i Murzyna i kazał opowiedzieć wypadki wieczorne.
– On nas obronił – rzekła Sara. – Stanął z toporem w drzwiach.
– Zrobiłeś tak…? – spytał książę niewolnika, bystro patrząc mu w oczy.
– Czyliż miałem pozwolić, ażeby do twego domu, panie, wdzierali się obcy ludzie?
Książę poklepał go po kędzierzawej głowie.
– Postąpiłeś – rzekł – jak człowiek mężny. Daję ci wolność. Możesz wybierać, czy wolisz żyć jako człowiek, jako wampir czy stać się nieumarłą mumią. Zapłacę balsamistom za twoją przemianę, jeśli wybierzesz to ostatnie.
– Dzięki ci panie! – Murzyn ujął go pod nogi.
Książę znowu zaczął wypytywać o szczegóły najścia, a gdy opowiedziano mu o zjawieniu się kapłana i jego cudzie, książę schwycił się za głowę, wołając:
– Skąd on?! Co on za jeden?!
Tego Murzyn nie umiał objaśnić. Powiedział jednak, że zachowanie się kapłana było bardzo życzliwe dla księcia i Sary, a napadem kierowali nie Egipcjanie, ale ludzie, których kapłan nazwał wrogami Egiptu i bezskutecznie wzywał ich, aby wystąpili naprzód.
– Dziwy! Dziwy! – mówił w zamyśleniu książę, rzuciwszy się na łóżko. – Mój czarny niewolnik jest dzielnym żołnierzem i pełnym rozsądku człowiekiem. Kapłan broni Żydówki dlatego, że jest moją… Co to za osobliwy kapłan? Chyba nie ma nic wspólnego z Herhorem…? A lud egipski, który zwykle klęka przed psami faraona, napada na dom następcy tronu, jak to możliwe? Tyko kapłani mogli ich podburzyć… Ale inny kapłan nazwał ich za to wrogami Egiptu… Bardzo ciekawe…
ROZDZIAŁ VI
Skończył się miesiąc Tot i zaczynał miesiąc Paofi, druga połowa lipca. Woda Nilu z zielonkawej zrobiła się białą, a potem czerwoną i wciąż przybierała. Łódek i tratew ukazywało się na Nilu coraz więcej. Z jednych łapano ryby w sieci, na innych przewożono zbiory do stodół albo ryczące bydło do obór, na jeszcze innych odwiedzano znajomych. W powietrzu rozlegały się szelest przybierającej wody, krzyk spłoszonego ptactwa i wesołe śpiewy ludzkie. Nil przybiera, będzie dużo chleba! Cieszyły się także wampiry, bo syci chłopi dawali lepszą krew.
Przez cały ten miesiąc toczyło się śledztwo w sprawie napadu na dom następcy tronu. Każdego ranka łódź z urzędnikami przybijała do jakiegoś folwarku. Odrywano ludzi od pracy, zasypywano ich podstępnymi pytaniami, bito kijem. Ku wieczorowi zaś wracały do Memfis dwie łódki: jedna niosła urzędników, druga więźniów.
Tym sposobem wyłoniono kilkuset przestępców, z których połowa nie wiedziała o niczym. Widząc, że śledztwo prowadzone przez urzędników nie daje rezultatu, książę pewnego dnia sam popłynął do Memfis i kazał sobie otworzyć więzienie.
Wewnątrz książę ujrzał gromadę złożoną z kobiet i dzieci. Między nimi był stary człowiek.
– Czy to są więźniowie?
– Nie, najdostojniejszy panie. To jest rodzina oczekująca na przepoczwarzenie przestępcy, który ma być uduszony. Wspaniałomyślnie dano im prawo do jednego nieumarłego, gdyż jak widzisz, erpatre, nie ma w tej rodzinie silnego mężczyzny, który mógłby pracować dla nich w polu. Już wybrano dla nich przestępcę i właśnie prowadzą go do izby przemian – wyjaśnił nadzorca, po czym zwróciwszy się do oczekującej gromadki, rzekł:
– Bądźcie jeszcze chwilkę cierpliwi, kochani ludzie, zaraz dostaniecie swego nieumarłego. Jego świątobliwość dba o swój wierny lud!
– Niech będzie błogosławione imię faraona! I twoje, zacny panie – odparł stary człowiek. – Bardzo ci dziękujemy! Wyszliśmy z domu wczoraj wieczór, len został nam w polu, a tu rzeka przybiera…
– Nie lękajcie się, za chwilę półtrup będzie gotowy.
Ramzes i nadzorca ruszyli z miejsca, przeszli kilka dziedzińców. W drewnianych klatkach, na gołej ziemi, roili się w ciasnocie przestępcy skazani na więzienie. W jednym budynku rozlegały się straszne krzyki – bito dla wydobycia zeznań.
– Chcę zobaczyć oskarżonych o napad na mój dom – rzekł głęboko wzruszony następca.
– Jest