We dwoje. Николас Спаркс
Читать онлайн книгу.i to również nie dawało mi spokoju.
Przez wszystkie lata naszego związku zawsze mówiłem Vivian, ile dokładnie zarabiam. Dla mnie dzielenie się takimi informacjami było niezwykle istotne; tajemnice związane z finansami są ostatnią rzeczą, jakiej potrzeba małżeństwu. Tajemnice potrafią niszczyć i biorą się z chęci kontrolowania. A może byłem wobec niej zbyt surowy? Może najzwyczajniej w świecie nie chciała ranić moich uczuć, wiedząc, że będzie zarabiała, podczas gdy mój biznes kulał.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Tymczasem musiałem zająć się córką i nagle odkryłem prawdziwy powód swojej bezsenności.
Role w naszym małżeństwie się odwróciły.
ROZDZIAŁ 6
Pan mama
Kiedy byłem mały, rodzice pakowali kampera i latem zabierali mnie i Marge do Outer Banks. Wcześniej zatrzymywaliśmy się w okolicach Rodanthe, później jeździliśmy dalej na północ, nieopodal miejsca, gdzie bracia Wright tworzyli historię lotnictwa. Ale z czasem zaczęliśmy coraz częściej bywać w Ocracoke.
Ocracoke to wioska, lecz w porównaniu z Rodanthe to prawdziwa metropolia ze sklepami, w których sprzedają lody i pizzę na kawałki. Marge i ja godzinami wałęsaliśmy się po plażach i sklepach, zbieraliśmy muszle i wygrzewaliśmy się na słońcu. Wieczorami mama robiła kolację, zwykle hamburgery albo hot dogi. Potem łapaliśmy w słoiki robaczki świętojańskie i późnym wieczorem zasypialiśmy w namiocie pod rozgwieżdżonym niebem, podczas gdy nasi rodzice spali w kamperze.
To były dobre czasy. Jedne z najlepszych w moim życiu. Oczywiście mój ojciec wspomina je nieco inaczej.
„Nienawidziłem tych rodzinnych wypadów”, wyznał mi, kiedy byłem w college’u. „Ty i Marge kłóciliście się przez całą drogę. Już pierwszego dnia miałeś poparzenie słoneczne i przez resztę tygodnia marudziłeś jak dziecko. Marge zwykle chodziła nadąsana, bo była z dala od przyjaciół, a jakby tego było mało, kiedy tylko zaczęła schodzić ci skóra, rzucałeś jej kawałkami w siostrę, która piszczała jak opętana. Byliście upierdliwi”.
„Więc po co jeździliśmy tam co roku?”
„Bo wasza matka mnie zmuszała. Wolałbym pojechać na wakacje”.
„Byliśmy na wakacjach”.
„Nie – upierał się – byliśmy na rodzinnej wycieczce, nie na wakacjach”.
„Co za różnica?”
„Przekonasz się”.
Przez pierwsze lata życia London wycieczki za miasto przypominały przygotowania do operacji wojskowej – pakowanie pieluch, butelek, wózków, jedzenia w słoiczkach, szamponu dla dzieci i toreb z zabawkami. Bywaliśmy wtedy w miejscach, które miały zapewnić jej atrakcje – w akwarium, na placach zabaw McDonalda, na plaży – i padaliśmy ze zmęczenia, mając mało czasu dla siebie i jeszcze mniej na odpoczynek.
Dwa tygodnie przed czwartymi urodzinami London Peters wysłał mnie na konferencję do Miami, po której postanowiłem zrobić sobie kilka dni wolnego. Umówiłem się z rodzicami, że na cztery dni wezmą London do siebie, i choć początkowo Vivian nie chciała rozstawać się z córką, szybko zrozumieliśmy, jak bardzo brakuje nam… wolności. Siedząc przy basenie, czytaliśmy gazety i książki, sączyliśmy piña coladę, a popołudniami ucinaliśmy sobie drzemki. Wystrojeni chodziliśmy na kolacje, niespiesznie popijaliśmy wino i kochaliśmy się codziennie albo nawet kilka razy dziennie. Pewnego wieczoru poszliśmy do night clubu, przetańczyliśmy pół nocy i następnego dnia spaliśmy do późna. Kiedy wracaliśmy do Charlotte, w końcu zrozumiałem, co miał na myśli mój ojciec.
Chodziło mu o to, że dzieciaki zmieniają wszystko.
*
Mniej bym się dziwił, gdyby to był piątek trzynastego, a nie poniedziałek trzynastego, ponieważ wszystko związane z pierwszym dniem Vivian w nowej pracy wydawało się pokręcone.
Na początek pierwsza poszła pod prysznic, co zaburzyło harmonogram poranka, który od lat funkcjonował w naszym domu. Nie wiedząc, co z sobą zrobić, pościeliłem łóżko i poszedłem do kuchni zaparzyć kawę. Postanowiłem przygotować żonie śniadanie: omlet z białek z jagodami i kawałkami melona kantalupa. To samo zrobiłem sobie, wychodząc z założenia, że nic się nie stanie, jeśli zrzucę parę kilo. Zauważyłem ostatnio, że spodnie wrzynają mi się w brzuch.
Kiedy krzątałem się po kuchni, dołączyła do mnie London, przygotowałem więc dla niej płatki z mlekiem. Włosy miała w nieładzie i nawet ja zauważyłem, że jest zmęczona.
– Dobrze spałaś? – zapytałem.
– Pan i Pani Sprinkles budzili mnie przez całą noc. Biegali na kołowrotku, a on skrzypi.
– To niedobrze. Zobaczę później, czy da się zrobić coś, żeby nie hałasował.
Pokiwała głową, podczas gdy ja nalewałem sobie pierwszą filiżankę kawy. Zaczynałem pić trzecią, gdy Vivian w końcu weszła do kuchni. Omal się nie zakrztusiłem.
– No, no! – Uśmiechnąłem się.
– Podoba ci się?
– Wyglądasz świetnie – odparłem zgodnie z prawdą. – Zrobiłem ci śniadanie.
– Nie wiem, czy dam radę cokolwiek przełknąć. Tak się denerwuję, że w ogóle nie jestem głodna.
Podgrzałem omlet w mikrofalówce, gdy tymczasem Vivian wysłuchiwała relacji London o skrzypiącym kołowrotku.
– Obiecałem, że zobaczę, czy da się coś z tym zrobić – powiedziałem, stawiając przed nią talerz.
Vivian bez apetytu skubała omlet.
– Zanim uczeszesz London, spryskaj jej włosy sprayem ułatwiającym rozczesywanie. To ta zielona butelka obok umywalki.
– Jasne – rzuciłem, przypominając sobie, że widziałem, jak żona robiła to wcześniej.
Uwaga Vivian skupiała się na London.
– Tatuś zapisze cię dziś na tenisa. Zobaczysz, spodoba ci się…
Zamarłem z widelcem w połowie drogi do ust.
– Zaraz… – przerwałem jej. – Co?
– Tenis? Rozmawialiśmy o tym wczoraj. Nie pamiętasz?
– Pamiętam, że wspomniałaś coś na ten temat. Ale nie pamiętam, żebyśmy podjęli decyzję.
– Zapisy są dziś i jestem pewna, że chętnych będzie wielu, więc dobrze by było, gdybyś podjechał tam około ósmej trzydzieści. Od dziewiątej można wpisywać się na listę. Zajęcia plastyczne zaczynają się o jedenastej.
– Jestem umówiony z klientem.
– Zapisanie jej nie potrwa długo, a z klientem możesz się spotkać, kiedy London będzie na zajęciach plastycznych. W tym samym budynku jest bar kawowy. Nic jej nie będzie… ja zwykle zostawiam ją i idę na siłownię. O której masz to spotkanie?
– O drugiej.
– Widzisz? Idealnie się składa. Zajęcia kończą się o dwunastej trzydzieści, więc zdążysz podrzucić ją do mamy. Wiesz, gdzie jest pracownia, prawda? W centrum niedaleko pasażu handlowego, tam gdzie TGI Fridays?
Znałem miejsce, o którym mówiła, ale moje myśli krążyły wokół coraz dłuższej listy rzeczy, które miałem do zrobienia.
– Nie możemy po prostu zadzwonić do klubu i ją zapisać?
– Nie – odparła