Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Читать онлайн книгу.

Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska


Скачать книгу
Z tą myślą brał za klamkę, gdy nagle odjął rękę; zatrzymał się i pod wpływem jakby raptownego natchnienia zmienił zamiar. Nie będzie nic wspominał o stanie pani Barbary. Przedstawi rzecz po prostu jako propozycję dotyczącą polepszenia ich bytu. Tak też zrobił.

      Była to szósta rano. Wszedł przez kuchnię. Zastał w niej Ludwiczkę, która siedziała przy blasze i odgarniała ze stojącej na ogniu śmietanki kożuszek, by spowodować narastanie coraz to grubszej warstwy tego specjału. Wołano ją do tego, gdyż domowa służba nie miała na takie ­dziwactwa czasu – a ona była kontenta, bo jej to przypominało dawne czasy, kiedy w tym celu była wołana jako dziewuszka z pańszczyźnianej chałupy.

      Wojciech Krępski siedział sam w rozległej jadalni przy śniadaniu, na które spożywał kaszę z mlekiem. Ujrzawszy Bogumiła, powstał i wyszedł mu naprzeciw. Bogumił przystąpił od razu do interesu i opowiedział, co mu proponowano.

      – Według tego, co mi piszą – rzekł – to jest samodzielne i odpowiedzialne stanowisko i taka rzecz może nęcić każdego człowieka, a cóż dopiero takiego, jak ja, co już przeżył na pewno więcej niż pół życia i musiał zawsze być między pośledniejszymi. Ale jak pan mnie zna i wie, że słów na darmo nie rzucam, tak może mi pan wierzyć, że mnie to nie ciągnie. Dosyć-żem ja przeszedł i nieraz widziałem, jaka bywa zależność i skrępowanie na wysokich stanowiskach, a jak niejeden zostaje panem siebie i w najskromniejszej pozycji. Jednak uważam, że takiej propozycji nie należy lekceważyć. Kiedy już los ją… – tu zaciął się – kiedy już los ją zsyła, to może ona mieć jakieś takie znaczenie, którego na poczekaniu trudno dociec – a które się może potem okazać ważne. Więc dlatego przyszedłem prosić o radę, jak mam uczynić, i do tej rady będę się stosował. Chyba – dodał – żeby co takiego, czego się nie spodziewam, pomieszało mi szyki.

      Stary dziedzic uznał sprawę za ważną, przejął się nią i obiecał namyślić się nad odpowiedzią. Bogumił wyszedł w poczuciu, że postawił rzecz ryzykownie, ale miał przeświadczenie, że inaczej nie było można.

      Wojciech Krępski spotkał go już w parę godzin potem na polu i poradził mu stanowczo, by jechał do Kalińca.

      – W takim położeniu jak wasze – rzekł – kiedy jesteście pogrążeni w żałobie i szukacie pociechy, to chociaż nie w przeprowadzkach się ją znajduje, jednakowoż ta odmiana losu może być zrządzeniem Opatrzności. Dlatego ja nie będę pana zatrzymywał, mój Bogumile, chociaż mi się żal z panem rozstawać i chociaż inaczej sądzę o tym, co się tyczy waszego bytu. Bo niech pan nie przypuszcza, żem waszej przyszłości nie miał pod tym względem na uwadze. Ale myślę w tej chwili o żonie pana. Bóg wszechmocny nieraz każe sługom swoim, błądzącym po omacku, udawać się tu lub ówdzie, by ich przywieść do pocieszenia i światła. Wiele cudownych nawróceń miało miejsce w podróży. Może i dla pani Niechcicowej ta podróż okaże się zbawienna.

      – Tak i ja się spodziewam – powiedział Niechcic, chociaż wiedział, że każdy z nich rozumie to inaczej. Sposób, w jaki Wojciech Krępski mówił o pani Barbarze, był mu nawet cokolwiek przykry. W rezultacie jednak Bogumił był zadowolony, uważał, że sprawa dobrze się rozstrzygnęła. Powtórzył pani Barbarze mniej więcej przebieg rozmowy, ale ona nie bardzo dobrze przyjęła to sprawozdanie.

      – Wygląda na to – osądziła – jakby skorzystał tylko ze sposobności, żeby się ciebie pozbyć. A taka niby miłość była, taka przyjaźń. Teraz niech się okaże, że ten Serbinów to mrzonka, wrócisz – a tu już miejsca dla ciebie nie będzie. I gdzie się podziejemy? A potem – co on przez to rozumiał, kiedy mówił, że miał naszą przyszłość na myśli?

      – Nie wiem – odrzekł Bogumił. – Chcesz, to go się zapytam. A może mam się cofnąć?

      Lecz pani Barbara bała się i tu zostać, i tam jechać. Ach, gdzież jest to miejsce, w którym by można się schronić!

      – Nie, nie – mówiła zadumana. – Tu zostać też nie możemy. Chociaż swoją drogą żal mi i ogrodu, i tego domu. I okolicy. Pod Kalińcem okolica bardzo niemalownicza. A tutaj takie lasy, takie pagórki.

      A wreszcie rzekła:

      – Czekaj, wiesz, ja z tobą pojadę. Ja muszę własnymi oczyma zobaczyć ten Serbinów. Żebym potem nie żałowała.

      Ale gdy zaczęli obliczać, nie dało się tak zrobić, żeby mogli sobie pozwolić na ten wyjazd oboje. Pogrzeby i choroby pochłonęły zbyt dużo.

      Kiedy jednak Bogumił był już gotowy do drogi, pani Barbara popadła w innego rodzaju wątpliwości.

      – Słuchaj – rzekła. – Zastanówmy się chwilę. Bo ja rzeczywiście słyszałam w młodości i o tym Dalenieckim, i o Mioduskiej. I może lepiej nie wchodzić z tymi ludźmi w żadne stosunki.

      – Czemu? – zdziwił się Niechcic.

      – Bo o nich różnie mówili. Owa Mioduska jest cudzoziemką, rodu podobno dobrego, córka jakiegoś powstańca greckiego czy węgierskiego, którego wyzuli z majątków i wypędzili z kraju. Ale Mioduski przywiózł ją sobie już z Paryża, gdzie nie wiem, czym się tam zajmowała – dość że widać ją kochał, bo się z nią w końcu ożenił…

      – I co?

      – To był strasznie bogaty człowiek, ten Mioduski – podjęła pani Barbara po chwili. – Należały do niego nawet miasteczka, na przykład Czałbów[133], Nieznanów[134]. Rej wodził w całym Kalinieckiem, ale był też utracjusz i hulaka i całą fortunę przetrwonił. Pani Letycja też mocno lubiła życia używać, tak że w Kalińcu krążyły o niej pod tym względem legendy. W końcu został im tylko ten właśnie Serbinów. Mioduski umarł, a ona wróciła do Paryża. Ale widać, że jej ten Serbinów zapisał, skoro słyszę, że to do niej teraz należy. A umarł, jak mówiono, ze zgryzoty, bo nie tylko długów miał wyżej uszu, ale i o tę żonę był podobno do szaleństwa zazdrosny. Miała ona dosyć niespokojne usposobienie. Zresztą ja jej nie winię, mogła sobie być przy tym wszystkim najlepszą w świecie kobietą. Była też piękna, jak rzadko kiedy widzi się coś podobnego. Brunetka, cera brzoskwiniowa…

      – No, a skądże się tu wziął Daleniecki? – przerwał Bogumił.

      – Otóż tego to nie wiem. Zeszedł się z nią widać w Paryżu, bo w Kalińcu on bywał, ale w innym czasie i wtedy chyba jej nie znał, przyjeżdżał jako młody adwokat z Petersburga w majątkowych sprawach jakiegoś swojego klienta. On jest podobno zupełnie zruszczony, kształcił się w Petersburgu i pisuje do tamtejszych gazet. I to żeby do postępowych, ale nie – do takich najbardziej reakcyjnych, polakożerczych. I tam właśnie kiedyś w tych gazetach fatalnie opisał stosunki w Kalińcu, a zwłaszcza tamtejszy Związek Kredytowy Ziemski[135]. Tak że nie tylko poobrażał na siebie różnych ludzi, ale wyszło na to, że jest zarazem jakby złym obywatelem kraju. Co prawda – dodała pani Barbara – to podobno ów Związek Kredytowy był w tamtych czasach rzeczywiście zbiorowiskiem niedołęgów, co tylko siebie wzajemnie popierali.

      – No widzisz – podchwycił Bogumił. – U nas nieraz tak bywa, że im co mniej święte, tym więcej poświęcane. Niczego tknąć nie można, o niczym słowa powiedzieć, a choć co czuć, to mów, że pachnie fiołkami. Może więc miał on rację, że to poruszył.

      – Tak, ale nie można się dziwić, że gdy rząd wszystko zamyka, to ludzie w każdym Związku gotowi są widzieć zaraz przedstawicielstwo narodu.

      – To prawda – przyznał Bogumił. – I przy tym nie w każdy sposób można wytykać zło. Trzeba się zastosować do okoliczności.

      – Kiedy właśnie jemu podobno o wytykanie zła najmniej chodziło. Zawsze o nim słyszałam, że to człowiek, co siebie tylko i swoją karierę ma we wszystkim na myśli. Może to zresztą przesada… Ja go nie znałam.

      Bogumił


Скачать книгу