Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Читать онлайн книгу.

Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska


Скачать книгу
i natychmiast ogarnął ją wyzwalający spokój. – No, ma się rozumieć, że to szło o jej listy.

      – Dobrze. Wezmę je – rzekła – przynieś.

      Lucjan przyniósł dużą kopertę zapieczętowaną i owiązaną sznurkiem. Powiedział: – Kilka tygodni temu, przed wyjazdem za granicę, Teresa zebrała te listy, zapieczętowała i dała mi, nakazując ci oddać w razie jej śmierci. Dziwne – dodał, westchnąwszy – Terenia częściej myślała o śmierci, niżby to można przypuszczać, sądząc po jej usposobieniu. Miała raz po raz takie okresy.

      – To kiedy się z wami zobaczymy? – pytała pani Barbara, chowając kopertę do torebki.

      – Chciałbym przyjechać do was na niedzielę z pannami. Bo potem zaraz jedziemy wszyscy do Krynicy. Doktór znalazł, że małe są anemiczne, a ja muszę grać rolę matki – ha! – parsknął znów swym smutnym, basowym śmiechem. – No, nie udawajmy – dodał. – Prawdę mówiąc, to i mnie każą na coś tam się leczyć.

      Stali już w przedpokoju, ale on jeszcze prosił:

      – Nie śpiesz się tak. Wiecznie tylko uciekasz i uciekasz. Ja się muszę przebrać do Ostrzeńskich, ale gdybyś poczekała, tobyśmy wyszli razem.

      – O, nie mogę – wypraszała się. – Mam niańkę, dobrą dziewczynę, ale nie bardzo mogę z nią dziecko zostawić.

      – Ha! – śmiał się znów Kociełł w swój porywczy sposób, lecz brzmiało to już obco.

      Wróciwszy do Serbinowa, pani Barbara wołała już od progu:

      – Przywożę ważną nowinę. Kociełł wyprowadza się z Kalińca.

      I cały wieczór omawiali z Bogumiłem tę sprawę. Dopiero nazajutrz, pilnując bawiącej się Agnisi (Rozalia już gdzieś, jak zazwyczaj, przepadła), pani Barbara otworzyła kopertę Teresy i ze wzruszeniem przypatrywała się różnobarwnym kartkom papieru, które tak pracowicie zapisywała za czasów swego panieństwa. Zwłaszcza zabawnymi i zajmującymi wydały jej się listy do Okci i Sabinki, gdy były one jeszcze małymi dziewczynkami. Przerzucała je, ten zaczynając, ten kończąc – pisane były tak śmiesznymi wielkimi wyraźnymi literami, i śmiała się, i łzy jej w oczach stawały na wspomnienie tych przebrzmiałych czułości: „Droga moja dzieweczko… kochana ślicznotko… droga Okteńko… Buziaka za miły liścik, który tak dobrze i starannie napisałaś… Donieś mi, ukochana, czy łobuz Sabina dużo już umie po francusku i po niemiecku. O Ciebie się nie pytam, bo wiem, że jesteś pilną i zawsze starasz się korzystać. …Już wkrótce zobaczymy się, wszak do mnie przyjedziecie, bardzo pragnę ucałować wasze koralowe usteczka…”.

      – Boże wielki – westchnęła pani Barbara, opuściwszy na kolana ręce z wiązką tych listów – jak ja te dzieci kochałam, gdzie się to wszystko podziało; one się chyba zmieniły, nie są mi już tak bliskie. Czy też może mnie się dawniej wszystko wydawało więcej wartym kochania?…

      Nagle, gdy zaczęła ponownie przebierać śród listów, spomiędzy sztywnego papieru, na którym były pisane, wymknęło się i wionęło na podłogę parę wiotkich, niedużych świstków. Pani Barbara podjęła je. Były zapisane ręką Teresy, ale tak widać spiesznie, że prawie nieczytelnie. Jeden tylko był wyraźniejszy o tyle, że pani Barbara po chwili przyglądania mu się zaczęła rozróżniać słowa:

      …„tą myślą powodowana – czytała z niespokojnym zdumieniem– zwracam się do Ciebie, drogi Tadziu, z gorącą prośbą. Nie wiem, w imię czego mogę przemówić, aby poruszyć Twoją duszę równie leniwą w dobrym, jak w złym. Oby prośba moja była tak przyjęta, jakbym ją zaniosła w imię tej nieznanej siły, co potrafi Twą dobroć pobudzić do czynniejszego stanu. Idzie mi o tak niewiele, o zwrócenie mi listów moich pisanych do Ciebie w ciągu tych lat. Jeżeli moim życzeniem sprawiam Ci subiekcję[172] i przykrość, to musisz mi wybaczyć i pocieszam się, że to przykrość powierzchowna i przemijająca. Ach, o cóż to ja się troszczę, wszak dla Ciebie samo istnienie jest dostatecznym cierpieniem, abyś miał jeszcze… Ty dość cierpisz przez samo istnienie, abyś…”

      Te dwa niedokończone zdania były przekreślone, a dalej szło znów gładko:

      „Wiem, że ta prośba nie może być przez Ciebie zaraz i w zupełności pojętą. Jeżeli zobaczymy się jeszcze kiedy, to o ile sobie życzyć będziesz, wyjaśnię jej bardziej szczegółowe pobudki. Na razie niech wystarczy Ci, że znam dzieje niektórych pisanych do Ciebie listów, nie jestem tak zarozumiałą, abym sądziła, że moich nie może spotkać to samo”.

      Tu następowały niepowiązane i pokreślone zdania:

      „…Odpowiesz… Może powiesz: z Tobą jest co innego, a jednak, niestety, i ja nie mogłam obudzić Twej melancholijnej duszy do życia i radości. Uważam to za swą winę, gdyż nie dość Cię kochałam, nie mogłam Cię takim, jak byłeś, dość pokochać… Uważam to za swą winę, gdyż nie mogłam Ci się całkowicie poświęcić, czego stan ducha Twego wymagał. Wszystko to musi… Listy te muszą zaginąć razem z pamięcią naszych nieszczęsnych, chociaż tak błogich spotkań. Winną jestem tak wobec Ciebie jak wobec L. i dzieci, ale to sprawa mego rozrachunku z Bogiem. Listy odeszlij na poste… Odwołuję się…

      …O mój ukochany, uwielbiony, pożądany, uwielbiony do ostatniego tchu. Gdy kiedyś…”

      Tu urywała się karteczka będąca czym? Listem? Brulionem listu? Notatkami do listu? Czy ten list był przepisany? Wysłany? Kto to był Tadzio? O czcze pytanie! Odpowiedź otrzymała była pani Barbara już wczoraj na cmentarzu, a i z treści listu Tadeusz Krępski stanął przed nią jak żywy. Teraz już i to rozumiała, co znaczyły słowa: „Krępa, Krępa… tam się wszystko zaczęło”.

      Ale jak się ta karteczka dostała między jej listy? Przypadkiem? Oczywiście, że chyba przypadkiem. Na Boga, czy Lucjan mógł ją znać? Nie, wszak Teresa oddała mu kopertę zalakowaną. Na tym więc polegała tajemnica Teresy, która ją, biedną, w ostatnich latach tak bardzo wybiła z równowagi! Pani Barbara nie potępiała, tylko bez granic współczuła. I śmiała się ze siebie szyderczo:

      – A tyś, głupia, myślała, że twoje sprawy grają tu jakąś rolę. Gdzie się ciśniesz, ty, której przeznaczeniem jest nic nie przeżywać, być wyłączoną i tylko z dala widzieć, jak między ludźmi dzieją się rzeczy, o których się filozofom nie śniło[173].

      Na razie bowiem sprawa ta przedstawiała jej się jako tragiczne, oszałamiające bogactwo życia, od którego czuła się odrzuconą, i to odrzuconą nie tylko sama. Bogumił wydawał jej się też odrzuconym i jakby trochę ośmieszonym przez rolę, jaką mu w tym wszystkim wyznaczyła.

      Z zamętu pytań, zamiarów, dociekań, wyroków, ze strasznej męki duszy wyrwała panią Barbarę Agnisia. Dziecko, widząc matkę schyloną nad papierami, przybiegło, niosąc książeczkę.

      – Mamusia – rzekło – Aisia czyta-pisze.

      Matka wzięła dziewczynkę na kolana i nie patrząc, pomagała jej wodzić ołówkiem po kolorowych obrazkach.

      – Aisia pisze – oznajmiło dziecko, a obróciwszy się w tył ku twarzy matki, zażądało potwierdzenia tego zadziwiającego faktu.

      – Aisia pisze? Pisze Aisia? Aisia?

      – Nie, Aisia nie może tu pisać – rzekła, przytomniejąc pani Barbara. – To są obrazki. Obrazki są do oglądania. Patrz, jak je pomazałaś.

      Agnisia, zadumawszy się, powtórzyła, przejęta nieznanym słowem: – …aziaaś?

      Gdyż wymawiała w całości tylko dwusylabowe wyrazy; z dłuższych przyjmowała do wiadomości jedynie końcówki.

      20

      Jakiś


Скачать книгу