Trudna miłość. PENNY JORDAN

Читать онлайн книгу.

Trudna miłość - PENNY  JORDAN


Скачать книгу
była stanowcza i jednoznaczna – nie zasłużył sobie na ten zaszczyt. Fortuna, jaką zgromadził, nie mogła być dostatecznym powodem i wytłumaczeniem takiego wywyższenia. Owszem, doszedł do pieniędzy uczciwie i ciężką pracą, lecz ostatecznie, jakkolwiek na to patrzeć, było to tylko pomnażanie własnego dobra.

      – Łożysz na cele publiczne sumy większe niż którykolwiek z biznesmenów – przypomniał mu Jay. – Założę się, że innych nominowanych bynajmniej nie dręczy sumienie.

      – Zgoda, odprowadzam na dobroczynność drobną cząstkę moich dochodów, ale to wszystko. Tymczasem o zasłudze można mówić jedynie wtedy, gdy człowiek całkowicie angażuje się w jakieś działania. Ja nic takiego nie robiłem i nie robię.

      Światowe ambicje nigdy nie odgrywały w życiu Brama poważniejszej roli. Nie przeceniał siebie. Po prostu znalazł się na właściwym miejscu i we właściwym czasie, do tego z właściwym pomysłem. Jego sukces zależał od szczęścia i trafu, nigdy jednak nie uderzył mu do głowy. Był obecnie władcą małego imperium, zapewniającym pracę i utrzymanie setkom ludzi, tym większa więc była jego odpowiedzialność za ich los. Obawiał się, że Jay nie zauważył dotąd tego aspektu ich wysokiej pozycji i dlatego wszystkie sprzeciwy ojca tłumaczy sobie jego złą wolą.

      Zresztą on, Bram, musiał przyznać, że nie potrafił ustrzec się pewnych błędów. Na przykład najprawdopodobniej błędem było przypominanie Jayowi o zbliżających się urodzinach Plum. Był przecież tak wrogo do niej usposobiony. I tylko nasuwało się pytanie, skąd wzięła się ta jego wrogość?

      Bram miał swoją teorię. Otóż Jaya i Plum łączyło pewne podobieństwo. Praprzyczyną swobodnego prowadzenia się Plum, jej rozpaczliwego pragnienia bycia kochaną przez mężczyznę, i to bynajmniej nie przez rówieśnika, tylko właśnie mężczyznę dużo od niej starszego, były przeżycia z okresu dzieciństwa. Również w dzieciństwie zrodziła się ta szczególna skłonność Jaya do kontrolowania wszystkiego i wszystkich. Kontrolować znaczyło dla niego posiadać, posiadać jako wyłączną własność.

      Jay miał zbyt przenikliwy umysł, by nie dostrzec tej paraleli między sobą a Plum. Kto wie, może również paraleli pomiędzy nim, Bramem, a Heleną. Oboje kochali, a równocześnie przecież zawiedli swoje dzieci. Helena zapewne niejednokrotnie w chwilach rozpaczy zadawała sobie pytanie, jak w ogóle mogło do tego dojść. Jego też ciągle gryzło sumienie...

      Tak, kiedy Jay wróci z Nowego Jorku, spróbuje spokojnie wytłumaczyć mu wszystkie przyczyny, które nie pozwoliły na przyjęcie jego projektu.

      On, Bram, cenił sobie równowagę i umiar. Nigdy zresztą nie kierował się marzeniami o jakichś oszałamiających sukcesach. Najpierw po prostu chciał tylko zarobić na znośne życie. Sukces pojawił się znienacka i zaskoczył najbardziej jego samego. Wraz z sukcesem przybyło odpowiedzialności, ubyło zaś przyjemności. Rzecz, którą warto było przedstawiać i tłumaczyć innym.

      Czy jednak słusznie postępował, skazując Jaya na rolę spadkobiercy, który posiwieje, zanim doczeka się spadku? Jay bez wątpienia miał ogromny talent do interesów. Pod jego kierownictwem dochody firmy zapewne w niedługim czasie podwoiłyby się lub potroiły. Ale co z ludźmi? Czy materialny i socjalny status pracowników podwyższyłby się proporcjonalnie do zysków?

      Bram zadawał sobie te i inne pytania, wszystkie związane z Jayem, ale tylko do momentu, gdy wszedł do dużej sali w gmachu ministerstwa. Wówczas bowiem pomyślał o kimś innym.

      Tym kimś była Taylor.

      A pomyślał o niej, gdyż dostrzegł ją wśród gości sir Anthony'ego.

      Rozejrzał się, by zrobić przegląd dalszych znajomych, lecz w tym samym momencie usłyszał tuż przy uchu miły kobiecy głos.

      – Bram, ależ mam szczęście, że cię tu spotykam. Czy ostatnio widziałeś się z Heleną?

      Olivia Carstairs i Helena były szkolnymi koleżankami. Podtrzymywały dawną przyjaźń i to właśnie przez Helenę Bram poznał Olivię.

      – Otrzymaliśmy zaproszenie na osiemnastkę Plum, ale tak się fatalnie składa, że Gerald będzie musiał w przeddzień wyjechać do Rosji. Martwi mnie to, co dzieje się z Plum, i szczerze współczuję Helenie. Te dojrzewające dziewczęta to prawdziwe utrapienie. – W głosie Olivii przebijała pewność siebie matki czterech chłopców. – Zawsze pojawia się ten sam problem – ciągnęła. – Kiedy dziewczyna ochłonie i dojdzie ze sobą do ładu, dotrze do niej, że zepsuła sobie reputację i na naprawienie jej jest już za późno. Pamiętam, kiedy byłam... – Przerwała, uśmiechając się przepraszająco. – No widzisz? Ja tu gadu, gadu, a tam Gerald ma minę, jakby znalazł się w poważnych tarapatach. Szkoda, że na tego rodzaju przyjęciach nie można nagadać się do woli. Przekaż Helenie moje naj-naj-naj...

      – Przekażę – przyrzekł jej Bram.

      Uwagi Olivii na temat Plum, obojętnie, czy dyktowała je złośliwość, czy też szczera troska, popsuły mu humor. W innych okolicznościach już dawno porozmawiałby z dziewczyną i starał się ją przekonać, że w seksie, nieokiełznanym i dzikim, nie znajdzie bynajmniej poczucia bezpieczeństwa. Ale teraz, kiedy wiedział, iż Plum wmówiła sobie, że go kocha, sprawy cokolwiek się skomplikowały.

      Pewnej nocy, dwa lata temu, kiedy Plum miała zaledwie szesnaście lat, wszedł do sypialni i zastał ją w swoim łóżku. Chciała mu sprawić prezent na jego czterdzieste urodziny. Taka właśnie była Plum.

      Stanowiła zgubne połączenie wybujałej erotyki i młodego ciała. Patrząc na jej dziecinną wciąż twarz, Bram czuł zarazem rozpacz i niesmak. Jak miał jej wytłumaczyć, że miłość z nią niewiele by się różniła od pedofilii? Już sama myśl o tego rodzaju praktykach napełniała go odrazą. Jej chude i długie nogi źrebaka, jej twarde i małe piersi, które ukazywała mu z beztroskim bezwstydem, były nogami i piersiami dziecka, nie zaś kobiety.

      W końcu tylko westchnął, rozłożył ręce i zostawiwszy ją w swoim łóżku, udał się na tę noc do hotelu. Plum nie ponowiła już prób okupowania jego sypialni, lecz za to zaczęła zasypywać go miłosnymi wyznaniami.

      Rozejrzał się. Na drugim końcu sali Anthony pogrążony był w rozmowie z pewnym znanym konserwatywnym politykiem. Bram zaczął torować sobie ku nim drogę.

      – Ach, Bram. – Anthony powitał go uśmiechem, po czym przedstawił swojemu rozmówcy. – Właśnie rozmawiałem z Charlesem o tobie. Wybacz, że musiałem wyjść z biura przed twoją wizytą, lecz mam nadzieję, że Taylor dostarczyła ci wszystkie potrzebne materiały.

      – Tak, otrzymałem dokładnie to, na czym mi zależało – zapewnił go Bram, lecz kiedy polityk zostawił ich samych, dodał: – Z tym że...

      – Jakiś problem? – zapytał Anthony, zaniepokojony wahaniem w głosie Brama.

      – Rzecz w tym, że nie byłem przygotowany aż na taką ilość materiału. W rezultacie nie zdążyłem jeszcze się z nim zapoznać. Zorientowałem się tylko, że nie uda mi się wyłowić wszystkich potrzebnych danych bez pomocy osoby biegłej w statystyce i wprowadzonej w meritum sprawy.

      – Nie przejmuj się, stary – powiedział Anthony. – Taylor świetnie będzie się do tego nadawała. Pracuje u nas już kawał czasu, a poza tym cały nasz system gromadzenia i segregowania danych to jej dzieło.

      – No cóż, skoro uważasz, że znajdzie dla mnie wolną chwilę... Sprawia wrażenie osoby kompetentnej.

      Bram rozmawiał z przyjacielem, a równocześnie zdumiewał się dwulicowością swojego zachowania. Nie podejrzewał nigdy u siebie takich talentów. Nie chodziło mu przecież o żadną pracę, tylko o bliski kontakt z tą fascynującą kobietą.

      – Pewnie trafiła do ciebie wprost po ukończeniu studiów – powiedział, brnąc coraz dalej


Скачать книгу