Skandal i tajemnica. Кэрол Мортимер

Читать онлайн книгу.

Skandal i tajemnica - Кэрол Мортимер


Скачать книгу
odpowiedziałem, że będę cię nazywał Elizabeth zawsze, gdy znajdziemy się sami.

      Westchnęła z desperacją.

      – I nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia, ponieważ pracuję dla pańskiej ciotki, czy tak?

      Nathaniel wzruszył ramionami.

      – Wolisz imię Betsy?

      – Oczywiście, że nie – prychnęła nieelegancko.

      – W takim razie dlaczego nie chcesz, żebym nazywał cię Elizabeth?

      – Bo nie zapytał pan o to, milordzie, tylko sam o tym zdecydował – wyjaśniła gniewnie.

      – Doskonale. – Nathaniel lekko skłonił głowę. – Czy mogę się do ciebie zwracać Elizabeth, gdy będziemy sami?

      – Nie – zaprotestowała z wyraźną satysfakcją. Odpowiedziało jej zniecierpliwione westchnienie.

      – Specjalnie wszystko mi utrudniasz. Czy czujesz się urażona, bo powiedziałem Tennantowi, że pracujesz u mojej ciotki?

      Elizabeth zesztywniała.

      – Dlaczego pan uważa, że prawda mogłaby mnie urazić?

      – Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że... Niech to diabli! – Nathaniel zwrócił się twarzą do niej i pochwycił ją za ramiona, ale naraz poczuł przeszywający ból w piersi. Puścił ją, głęboko zaczerpnął tchu i pohamował chęć, by zgiąć się wpół.

      – Milordzie? – zapytała Elizabeth z troską.

      – Przepraszam za mój język – wycedził przez zaciśnięte zęby, prostując się powoli.

      – Mniejsza o to – potrząsnęła głową i ciemne loki zatańczyły pod jej kapeluszem. – Znów się pan zranił.

      – To tylko wcześniejsze obrażenia – poprawił, zaciskając zęby z bólu. – Oczywiście wszystko przez to, że musiałem cię ratować!

      – Cóż to ma znaczyć? – obruszyła się.

      – Obawiałem się, że lada chwila znajdziesz się pod kopytami tego konia. – Patrzył na nią oskarżycielsko. – Co ty właściwie myślałaś, zbliżając się do niego?

      – Zapewniam pana, że dobrze wiedziałam, co robię.

      – Doprawdy? – prychnął.

      – Po raz pierwszy posadzono mnie na koniu, gdy miałam... – urwała i zacisnęła usta, świadoma, że powiedziała zbyt wiele.

      Albo za mało, pomyślał Nathaniel z frustracją. Coraz bardziej prawdopodobne wydawało się, że Elizabeth Thompson jest córką jakiegoś zubożałego szlachcica. Jeśli tak było, wcześniejsze zachowanie stawiało go w bardzo niezręcznej sytuacji.

      – Zdaje się, że zaczęłaś coś mówić?

      Elizabeth odwróciła wzrok.

      – Pomogę panu dojść do domu, milordzie.

      – Nie jestem kaleką. Po prostu bolą mnie żebra – skrzywił się, gdy próbowała go wziąć pod rękę, więc opuściła ramię.

      – W takim razie, sir, może powinien się pan przyjrzeć własnemu zachowaniu, zanim zacznie pan krytykować moje.

      – Jak to? – zdziwił się.

      – Gdyby nie wdał się pan w pijacką awanturę, to nie nabawiłby się pan obrażeń, przez które teraz cierpi.

      – A jeśli stanąłem w obronie honoru damy? – odparował ironicznie. Ból zaczął przycichać.

      Elizabeth sceptycznie uniosła brwi.

      – Trudno mi w to uwierzyć. Szanująca się dama nigdy nie znalazłaby się w miejscu, w którym potrzebowałaby tego rodzaju obrony.

      Miała nieco racji, chociaż przyjaciel Nathaniela, lord Dominic Vaughn, hrabia Blackstone, twierdził, że zamierza ożenić się z ową damą najszybciej jak to możliwe, toteż Nathaniel wolał zachować swoją opinię dla siebie.

      – Jestem pewien, że ty nigdy nie znalazłabyś się w takiej sytuacji – mruknął.

      Elizabeth zmarszczyła czoło, niepewna, czy hrabia z niej kpi.

      – Jestem damą do towarzystwa, milordzie, a nie damą z towarzystwa – poinformowała go i znów ruszyła w stronę Hepworth Manor.

      To wyznanie zupełnie nie przekonało Nathaniela.

      – Niemniej z pewnością zasługujesz na ochronę dżentelmena.

      Spojrzała na niego gniewnie. Zbliżali się już do oświetlonego domu i jego twarz w półmroku rysowała się wyraźniej.

      – Jedyną osobą, przed którą potrzebowałam dzisiaj ochrony, milordzie, był pan.

      – Ależ przeciwnie, Elizabeth. Historia naszej znajomości świadczy o tym, że doskonale potrafisz sama się obronić – wymruczał Nathaniel z uczuciem.

      – I całe szczęście – odparowała lekceważąco. Lokaj otworzył przed nimi drzwi i weszli do środka. – Muszę pana teraz opuścić, milordzie – dodała Elizabeth, nie patrząc na niego. – Pani Wilson z pewnością niecierpliwie wygląda powrotu Hectora.

      Nathaniel został w holu. Patrzył za nią przez przymrużone powieki, gdy wchodziła po schodach w towarzystwie popiskującego psa. Postanowił, że nazajutrz porozmawia z ciotką o tej młodej damie.

      – Napiję się brandy w bibliotece, Sewell – rzucił nieobecnym tonem do lokaja.

      Rozsiadł się przed kominkiem w bibliotece i ze szklaneczką brandy w ręku zaczął rozmyślać o dziwnym spotkaniu z sir Rufusem Tennantem. Znał przed laty młodszego brata Tennanta, który później wplątał się w skandal i odebrał sobie życie, ale niewiele wiedział o nim samym. Sir Rufus był od niego co najmniej o osiem lat starszy i miał opinię upartego samotnika. Od czasu do czasu bywał w Londynie, ale prawie nie zadawał się z towarzystwem i Nathaniel nigdy nie słyszał żadnych plotek o jego związkach z kobietami. Gdy kiedyś odrzucił kolejne zaproszenie na obiad, ciotka Gertruda zaczęła się zastanawiać, czy gusta sir Rufusa nie zwracają się w zgoła odmiennym kierunku.

      Jednak chęć Tennanta, by złożyć wizytę Elizabeth, świadczyła o tym, że wnioski ciotki były zupełnie błędne.

      – Sir Rufus Tennant chciałby się z panią zobaczyć – obwieścił Sewell przed południem, stając w drzwiach bawialni. Siedząca w kącie pokoju Elizabeth podniosła wzrok znad haftu, ciekawa, jak też sir Rufus wygląda w świetle dnia.

      Mężczyzna, który w chwilę później wszedł do bawialni, był wysoki, miał ciemne włosy, nieco dłuższe, niż wymagała obecna moda, bardzo jasne niebieskie oczy i surową, lecz całkiem przystojną twarz. Dobrze się prezentował w brązowej kamizelce i o podobnym kolorze bryczesach oraz w brązowo-czarnych skórzanych butach do konnej jazdy, w tej chwili nieco przykurzonych. Zatrzymał się w progu i przymrużonymi oczami spojrzał na dwie starsze damy, po czym zatrzymał wzrok na Elizabeth. Zdawało się, że wstrzymał oddech i jego twarz nieco zesztywniała. Po chwili wszedł nieco dalej i sztywno skłonił się przed panią Wilson.

      – Mam nadzieję, że miewa się pani dobrze, madame.

      Elizabeth przy śniadaniu opowiedziała swojej pracodawczyni o wczorajszym spotkaniu, toteż ta wizyta nie była dla pani Wilson zaskoczeniem. Uśmiechnęła się do gościa z wdziękiem.

      – Już dawno pana tu nie widzieliśmy, sir Rufusie.

      Spojrzenie bladych oczu znów pomknęło w stronę Elizabeth, po czym wróciło do twarzy gospodyni.

      – Jak zwykle zajęty jestem sprawami posiadłości, madame. Prawdę mówiąc, zajrzałem


Скачать книгу