Arabski kochanek. Carol Marinelli
Читать онлайн книгу.mogłaś wiedzieć. – Umilkł, po czym dodał: – Jestem trzecim synem. Achmed był drugim. Zarak to w większości pustynia. Brat lubił wyścigi, trenował na pustyni. Jego pojazd się zepsuł, a pomoc nie dotarła na czas.
– Przykro mi – bąknęła. Przytrzymał jej spojrzenie, chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie.
Nie było płacenia rachunku – tylko dwa osobne pokoje.
Tej części wieczoru zawsze się obawiała.
Stanęli przy windach, serce tłukło się jej w piersi.
– Dziękuję – wykrztusiła – za cudowny wieczór.
Karim zamierzał oznajmić, że to jeszcze nie koniec, ale widząc jej zdenerwowanie, postanowił ją najpierw uspokoić. Będzie muskał ustami jej włosy, szyję… pojadą następną windą prosto do jego pokoju.
Była jego słodkim deserem; czekał nań dwanaście godzin i pragnął nagrody za dobre sprawowanie.
Trzymał ją lekko za biodra i delikatnie całował. Było to tak rozkoszne, że postanowiła się temu poddać. Strach zastąpiła przyjemność, twarda gula w żołądku nieco się rozluźniła. Gdyby poprosił ją o następne spotkanie, zgodziłaby się bez wahania, choć dzieliła ich tak wielka odległość.
Z ustami na jej ustach przyciągnął ją mocniej do siebie, a ona oddała mu pocałunek. Był czuły, ale i namiętny, wsunął jej język w usta, ona zaś nagle się szarpnęła. Jeśli nawet nie dziś, wkrótce będzie musiała mu wyznać, że jest oziębła. Nie była w stanie się z tym zmierzyć.
Ujrzała zdumienie w jego oczach, gdy wyrwawszy się z jego objęć, wpadła do windy.
– Zostaw mnie – zaszlochała, gdy za nią zawołał. Na ślepo wcisnęła kilka guzików, więc winda zatrzymywała się niemal na każdym piętrze. Nie bała się, że będzie ją ścigał. Była przerażona swoim panicznym zachowaniem. Tłumiąc szloch, wbiegła do pokoju.
Zrzuciła piękną suknię na podłogę i w samej bieliźnie skuliła się w chłodnej pościeli. Czuła wstyd na myśl o swoim postępowaniu. Zrobiła z siebie idiotkę, Karim całował ją przecież tylko na pożegnanie.
Jego pocałunek sprawił jej niewysłowioną rozkosz.
Postąpiła głupio, udając, że może być normalna.
I to przed takim mężczyzną jak Karim.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Felicity wyszła na zimną szarą ulicę i skierowała się do metra. Marzyła, by wreszcie znaleźć się w domu.
Nastawiła budzik na szóstą rano, chcąc uniknąć spotkania z nim przy śniadaniu.
Jej wczorajsza reakcja była stanowczo zbyt przesadna, dobrze o tym wiedziała.
Wystarczyłoby zwykłe „dobranoc”.
Lecz to nie jego namiętny pocałunek wprawił ją w panikę, a myśl, do czego on może doprowadzić z takim mężczyzną jak Karim. Nie zniosłaby hańby kolejnego rozczarowania. Lepiej zawczasu się wycofać. Erotyzm wprost z niego emanował, nie mogła udawać, że tego nie widzi.
– Dzień dobry! – Nie zauważyła, że podbiega do niej i aż podskoczyła. Miał na sobie szary dres, jakże odmienny od wczorajszego eleganckiego garnituru, ale równie szykowny. – Śpieszysz się na pociąg?
– Tak… przywrócono połączenia.
Karim nie był zainteresowany pogawędką. Był zirytowany i chciał jej o tym powiedzieć.
– Naprawdę nie musiałaś wczoraj z płaczem uciekać… Wystarczyło powiedzieć „nie”.
Skoro wczoraj oddała mu pocałunek, należało to teraz wyjaśnić.
– Wydawało mi się, że wszystko dzieje się zbyt szybko.
– Namiętne pocałunki mają to do siebie – odparł.
Była miłą dziewczyną. Miłe dziewczyny pragnęły romansów, pocałunków, kwiatów, telefonów – godził się na to z ochotą. Sam jednak pragnął seksu. Patrzył na jej zmartwioną twarz i poczuł wzruszenie – gdyby miał więcej czasu, byłaby naprawdę warta grzechu.
Ale nie miał.
– Muszę już iść – bąknęła Felicity.
On także się śpieszył; musiał zakosztować wolności, zanim spocznie na nim ciężar korony.
– A gdybym chciał zaprosić cię dzisiaj na kolację? – zawołał, zaskakując samego siebie.
– Czekałaby cię długa droga! – Felicity próbowała się uśmiechnąć, ale spoważniała, gdy Karim wzruszył ramionami.
– Lubię podróże.
– Dajmy temu spokój. – Łzy napłynęły jej do oczu, gdy patrzyła na tego pięknego mężczyznę, który nie zasługiwał na odmowę. – Zrozum, nie chodzi o ciebie, tylko o mnie!
Pragnęła zmieszać się z dążącym do metra tłumem. Odwróciła się od Karima i uciekła, choć przecież miała buty na obcasach, on zaś adidasy. Miała nadzieję, że uda jej się zniknąć w masie ciemnych garniturów i kostiumów.
Karim był wściekły. Kim była kobieta, która użyła jego wymówki? Odmówiła randki, pocałunków? Czy wiedziała, kim on jest? No właśnie, nie wiedziała, co było częścią gry – zdobywał kobiety swym wdziękiem, a nie pozycją.
Wszystkie poza nią jedną.
– Co to miało znaczyć? – Truchtał obok niej, powodując małe zamieszanie. Wcisnął się za nią do windy.
– Daj spokój! – syknęła.
– Nie chcę.
– Bo zawsze dostajesz to, co chcesz, tak? – W jej głosie brzmiała lekka pogarda, jakby ujrzała w nim bogatego, zepsutego playboya. – No cóż, nie tym razem.
Wyszli z windy i chwycił ją za przegub.
– Przed czym uciekasz?
– Przed tobą! – odparła gniewnie. – Założyłeś, że prześpię się z tobą, bo zaprosiłeś mnie na kolację…
– Zaproponowałem, że spędzę kilka godzin za kierownicą, żeby znów zjeść z tobą kolację… – Oczywiście kłamał, jego pilot zająłby się dowiezieniem go na miejsce, niemniej jednak oferował naprawdę dużo, a ona wciąż odmawiała. – Co w tym przerażającego?
– Nic. Przyjmij do wiadomości, że mnie nie pociągasz.
To było czyste kłamstwo, któremu musiał zaprzeczyć pocałunkiem. Pociąg ze zgrzytem wjechał na peron, tłum ruszył do wagonów, ale on tego nie widział, wtulony w jej ciało. Wsunął język w jej usta, a wówczas poczuła w sobie płomień, który rozkosznie lizał jej trzewia. Nigdy dotąd nie czuła czegoś tak cudownego. Karim całował ją namiętnie, ledwie mogła oddychać, ale go nie odepchnęła, pragnęła jedynie cała się zatracić.
– Pozwól, że się z tobą nie zgodzę. – Spojrzał prosto w jej zamglone oczy.
Rozszlochała się rozpaczliwie.
Karim stał przy niej cierpliwie, po czym podał jej chusteczkę z monogramem, w którą wydmuchała nos. Powinien teraz odejść, bo wyraźnie miała jakiś problem, który go nie dotyczył. On zamierzał się po prostu zabawić, zanim stanie się poważną głową państwa.
Jednak czuł się dziwnie odpowiedzialny. Za nią.
Łzy rzadko go poruszały. Tu było inaczej.