Nigdy nie mówię nigdy. Marta W. Staniszewska

Читать онлайн книгу.

Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska


Скачать книгу
Może dołączycie do nas? – rzuciła ochoczo Megan, łapiąc Lucy za łokieć. Skierowała na mnie błagalny wzrok, robiąc minę kota ze Shreka. Zrugałam ją w myślach, znajdując na nią najgorsze z możliwych epitetów. – Samantha nie ma nic przeciwko, prawda? – spytała ufnie, a ja wiedziałam, jaką odpowiedź chciała usłyszeć, choć wcale nie miałam chęci jej udzielić.

      – Pewnie, że nie mam nic przeciwko – skłamałam.

      Ach ta moja biegłość w omijaniu prawdy.

      – To niezwykle miło z waszej strony – odrzekł mężczyzna, którego imienia nie pamiętałam. – Zapowiada się ciekawy wieczór – dodał.

      Wciąż czułam jego wzrok na sobie.

      Ten jego uśmiech. Ta pochłaniająca aparycja. Nie wiedziałam dlaczego, ale cały on działał na mnie jak płachta na byka. Był piękny, a jednocześnie zaskakująco niezręczny. Jakbym podskórnie czuła, że nic z tego piękna nie powinno być przeznaczone dla mnie. Może właśnie dlatego drażnił mnie jak mało co.

      Megan ruszyła przodem, zgarniając ramieniem Lucy i prowadząc ją w stronę loży. Poczułam, jak mężczyzna chwyta mnie za dłoń i pociąga w ślad za dziewczynami.

      Początkowo miałam zamiar się wyrwać, oburzona jego śmiałością. Odyn mi świadkiem, że chciałam! Jego uścisk był kojący i niepokojący zarazem, jakby więź, którą stworzył swym dotykiem, parzyła moją skórę. Jego dłoń była taka wypielęgnowana, miękka, a zarazem silna, ciepła, ale nie spocona. Gdy obejrzał się za plecy, prowadząc mnie i torując mi drogę na zatłoczonych schodach, zapomniałam gdzie jestem i dlaczego. Wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi. Bo niby co się takiego działo? To tylko homoseksualny kolega mojej homoseksualnej przyjaciółki i jej byłej kochanki trzyma mnie za rękę… Moje serce przyspieszyło znienacka. Od wielu lat żaden facet nie spowodował u mnie takiej reakcji. Umiałam opierać się ich czarowi. Umiałam kontrolować sytuację, ale nie tym razem. Jego dłoń, w mojej, taka ciepła.

      Pomógł mi przejść, a ludzie na jego widok mimowolnie rozstępowali się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Poprawił moją rękę w swojej, a gdy to robił, prawie niezauważalnie pogładził kciukiem jej wnętrze. Pomyślałam, że to nawet nie było nieprzyjemne doznanie i na pewno zrobił to całkiem niecelowo…

      Kiedy dotarliśmy do szczytu schodów zwolnił uchwyt, a mięśnie mojego organizmu rozluźniły się, ale w tej samej sekundzie skóra zatęskniła za jego dotykiem. Przepuścił mnie przodem i położył dłoń w dole moich pleców, wypełniając tęsknotę. Nakierował mnie delikatnie w stronę stolika, zsuwając palce coraz niżej wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie miałam pojęcia, skąd wiedział, w którą stronę się udać. Dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Byłam świadoma każdego celowego muśnięcia, każdego spojrzenia. Moje zmysły znienacka nastroiły się na odbieranie tego mężczyzny wszystkimi komórkami. Część z tej świadomości nie dawała mi spokoju.

      To jak on miał na imię?

      – Jesteśmy tutaj! – zawołała Meg, machając do nas i wskazując nam kierunek, ale on i tak wiedział na długo przedtem. Meg zorientowała się, że widzimy, dokąd iść i znów zatonęła w spojrzeniu Lucy. Ocknęłam się ze snu na jawie i ruszyłam szybciej przed siebie, aby uwolnić plecy od męskiej dłoni. Czułam, że facet zorientował się, że uciekam i uśmiechnął się półgębkiem. Gdy dotarliśmy do loży, wskazał mi miejsce w środku, nalegałam, że usiądę po drugiej stronie, obok Megan, ale nie dał mi zmienić już wcześniej podjętej przez siebie decyzji. Pomógł mi ściągnąć marynarkę i usiadł tuż obok mnie od zewnątrz, blokując mi drogę ucieczki przed sobą, a kiedy siadał jego udo otarło się o moje. Znów ten sam dreszcz na plecach.

      Zastanawiałam się tylko, czy przyjemny, czy wręcz przeciwnie… Jego zapach przypominał mi coś znajomego. Jakby wspomnienie zakopane gdzieś głęboko próbowało się wydostać na zewnątrz i dać o sobie znać.

      Dopiero teraz, kiedy spokojnie usiadłam na skórzanej kanapie w zacienionej loży, zdołałam się dokładniej przyjrzeć mojemu wymuszonemu towarzyszowi. Kasztanowe włosy, wystrzyżone po bokach i dłuższe na czubku głowy, miał modnie ułożone i zaczesane do góry. Broda, mniej więcej tygodniowa, przycięta i zadbana. Usta – miał naprawdę ładne, pełne usta, które lekko rozchylał, gdy słuchał, kiedy ktoś do niego mówi. Ponad błękitnymi, jak ocean nocą, oczami, wyrastały krzaczaste, proste, schludnie ułożone brwi. Gdy patrzył na mnie, lekko je unosił, a wtedy jego wargi wyginał niewielki uśmiech. Czarną, skórzaną kurtkę, z podciągniętymi do łokci rękawami zarzucił pozornie niedbale na potężne ciało. Pod kurtką miał błękitną koszulę podkreślającą kolor jego oczu. Rozpiął ją z trzech górnych guzików tak, że było widać jego dobrze zbudowaną klatkę piersiową. Machnął dłonią na kelnerkę, a ona przytaknęła i zniknęła za zakrętem korytarza. Znienacka zerknął na mnie i odetchnął głębiej, a poły kurtki uniosły się pod masą mięśni, które skrywały. Szybko odwróciłam wzrok, ale i tak zauważył, że bezczelnie się na niego gapię. Co ja mogłam poradzić? Był pięknym mężczyzną. Takim… chciałam powiedzieć pociągającym, ale dodałam w myślach już pewniej: proporcjonalnym! Tak, był proporcjonalnym, schludnym kolegą gejem koleżanki mojej przyjaciółki. Nikim więcej.

      Megan w końcu oderwała wzrok od Lucy i zmierzyła mężczyznę siedzącego obok mnie bacznym spojrzeniem. – Czy… – przerwała, zastanawiając się wnikliwie. Przechyliła głowę na bok, po czym rozpromieniła się jak dziecko. – To ty! Przystojniak ze sto drugiego pokoju w akademiku! Poznaję cię! – zawołała. – Byłeś na piątym roku, gdy ja zaczynałam. Widywaliśmy się w stołówce. Od razu wiedziałam, że skądś cię kojarzę, tylko zupełnie nie wiedziałam skąd.

      Lucy uśmiechnęła się, jakby wiedziała więcej niż inni.

      – Właśnie zastanawialiśmy się z Henrym, czy w ogóle go poznasz – powiedziała z wesołością w głosie.

      Henry! Ma na imię Henry! – krzyknęłam do siebie w myślach, uradowana tym odkryciem, po czym upomniałam się za swoje zachowanie.

      – Ale jak to się stało? Jak doszło do tego, że ty i Lucy?

      Że tu razem jesteście – dziwiła się Meg.

      Pokiwał głową i przerwał Lucy, która już miała odpowiedzieć.

      – Znamy się z pracy. Lucy jest recepcjonistką w hotelu, w którym… – Zerknął na Lucy prawie niezauważalnie. – Rok temu przyjęła się do pracy w hotelu, w którym pracuję.

      – Niezły zbieg okoliczności, spotkać się w jednej pracy po tylu latach – podsumowałam, odzywając się w końcu, a Lucy zerknęła na mnie przelotnie i przytaknęła. Śledziłam jej ruchy, gdy oparła dłoń na udzie Megan, po czym znów zanurzyły się w jakąś rozmowę, co chwilę przerywaną śmiechami i ukradkowym dotykiem. Gadały jakby mnie w ogóle tu nie było, a Megan nawet przez moment nie spojrzała na mnie, wgapiona w twarz Lucy jak cielę w malowane wrota.

      Kelnerka w tej samej chwili, ku mojemu zaskoczeniu pojawiła się przy stoliku, niosąc tacę z czterema szklankami, każda była inna. Dla mnie przyniosła manhattana w kieliszku na nóżce, dla Megan jej ulubione kamikadze w jednym shocie, Lucy dostała prawdopodobnie sok jabłkowy z jakimś alkoholem, a przed Henrym postawiła whisky z dwiema kostkami lodu. Nie miałam pojęcia skąd wiedziała, co przynieść i dlaczego zjawiła się z drinkami tak szybko. Zwykle czekaliśmy co najmniej kwadrans…

      – To się nazywa Apple Jack – powiedziała Lucy, pochylając się do Megan. – Musisz spróbować – dodała i podsunęła jej do ust słomkę swojego drinka. Megan była chyba równie zszokowana obrotem sprawy co ja, ale rozpłynęła się pod spojrzeniem Lucy i nie zadała żadnych pytań. Za


Скачать книгу