Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska

Читать онлайн книгу.

Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska


Скачать книгу
sobie przypomnieć, skąd ją zna.

      – Chodź na kawę, pogadamy – Scott dotknął jej ramienia.

      – Boże, przestraszyłeś mnie! – krzyknęła. – Co tu robisz?

      – Przepraszam, ale nie mogę biernie przyglądać się twemu cierpieniu.

      – Skąd wiesz, że cierpię? Może po prostu wolę być sama? – oznajmiła mało przyjaźnie.

      – Może i tak, ale patrząc na ciebie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, żeś waćpanna trochę zagubiona w tym samotnym świecie – odparł z pewnością w głosie. – Ale nie przejmuj się, to chwilowe – ponownie dotknął jej ramienia. – Teraz wydaje ci się, że świat się rozsypał na drobne kawałki i że ich nie poskładasz, ale to tylko puzzle, z których prędzej czy później powstanie piękna układanka – spojrzał, jakby chciał wniknąć w jej myśli.

      Zaskoczył ją. Dokładnie tak się czuła. Jeszcze przed sekundą o tym myślała. Oto znalazła się w miejscu beznadziejnym, w którym nic dobrego nie może się zdarzyć, a już na pewno nie można posklejać tego, co właśnie się rozpadło.

      Dopiero teraz mu się przyjrzała. Był wysoki i nawet przez luźny granatowy sweter można było zauważyć, że bardzo umięśniony. Bujna czarna czupryna z figlarnie opadającą na czoło grzywką, ogromne ciemne oczy i niezwykle regularne rysy czyniły z niego przystojnego, młodego mężczyznę. Podobał jej się. W sumie to nawet jej ulżyło. Nie będzie musiała zbyt długo cierpieć. Paul został daleko, a ból po niedawnym rozstaniu nie pozwalał zapomnieć. Może było zbyt wcześnie. Potrzebowała jeszcze trochę czasu. Scott wydawał się bardzo miły. Przez moment przeszło jej przez myśl, że może tak miało być? Może ta nagła przeprowadzka ma sens.

      – Mam coś dla ciebie – sięgnął do kieszeni spodni, szukając czegoś. Po chwili wyjął małe, kolorowe zawiniątko. – Proszę – położył niewielką paczuszkę na jej kolanie.

      Trochę trwało, zanim zdecydowała się ją wziąć. Była zaskoczona.

      – Co to? – zapytała, ciągle wahając się, czy na pewno powinna otworzyć.

      – Zobacz sama. Mam nadzieję, że się spodoba.

      – Nie powinnam – próbowała oddać prezent.

      – Powinnaś – przekonywał.

      – Nie sądzę.

      – Daj spokój, po prostu otwórz! – niecierpliwił się.

      – Nie znam cię i… – zaczęła.

      – I co z tego?! – przerwał. – Przecież nie daję ci domu! Zachowujesz się jak dzikuska! Skąd ty się wzięłaś, kobieto? Przybysz z innej planety czy co? No zobacz, co jest w środku. Przecież nie bomba, do cholery! – krzyknął poirytowany.

      Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak się zdenerwował. Nie bawiła jej dziwna sytuacja, ale nie miała nic do stracenia. Powoli zaczęła rozwijać kolorowy papier. Otworzyła maleńkie beżowe pudełeczko i poczuła, jak przechodzi ją dreszcz. Na dnie leżała duża, czarna perła. Była identyczna jak ta, którą rok temu zobaczyła w Edynburgu na wystawie ekskluzywnego sklepu z biżuterią.

      – Nie mogę tego przyjąć – wykrztusiła. – To żart? Co to ma być? To mi się śni, prawda? Znowu się śni! – nagle się rozpłakała.

      Scott przytulił ją mocno. Poczekał, aż się trochę uspokoi. Potem delikatnie wsunął perłę w jej dłoń.

      – Weź ją, proszę. O nic nie pytaj. Weź. To dla mnie ważne – wyszeptał.

      Usiadł naprzeciwko, wpatrując się w dziewczynę. Siedziała skulona z opuszczoną głową. Kosmyki kasztanowych włosów zasłaniały twarz.

      Była roztrzęsiona. Próbowała pozbierać myśli. Ostatnio w jej życiu działy się dziwne rzeczy. Wszystko nabrało zbyt szybkiego tempa. Zaledwie kilka dni temu opuściła oazę w Inverness, a świat zdążył kompletnie wywrócić się do góry nogami.

      Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to nie dzieje się naprawdę. Myśli krążące w głowie wydawały się absurdalne. Niemożliwe, żeby z chłopakiem, którego znała ledwie od godziny, mogło ją coś łączyć. A jednak tak właśnie czuła. Jakby był kimś ważnym. Jakby łączyła ich niewytłumaczalna więź. Przerażał ją. Zachowywał się, jakby znał jej myśli. Przestraszyła się własnej bezsilności, tego, że biernie się temu poddaje. Nie rozumiała, co się dzieje. Nigdy taka nie była. Zawsze twarda, mająca własne zdanie, trzymająca się raczej na dystans nie nawiązywała łatwo kontaktów. Na jej przyjaźń i bezgraniczne oddanie trzeba było ciężko zapracować. Prawdziwi przyjaciele, których zostawiła w Szkocji to była sprawdzona grupa, w której każdy mógł na sobie polegać, zawsze i w każdej sytuacji.

      Paul należał do tego grona. Poznali się, gdy mieli dziesięć lat. Właśnie wtedy państwo Westric wraz z trójką pociech zamieszkali w okazałej posiadłości, którą od rezydencji państwa Royensen oddzielał jedynie niezbyt dobrze przystrzyżony trawnik. Paul był najmłodszy z rodzeństwa. Jego dwie starsze siostry bliźniaczki były prawie dorosłe, więc nieczęsto bywały w domu i tym bardziej nieczęsto miały ochotę na wspólną zabawę z dziesięcioletnim bratem. Chłopiec nudził się całymi dniami, a że były wakacje, nie bardzo miał możliwość poznania kogoś z rówieśników.

      Pech chciał, że któregoś dnia nie mogąc wymyślić niczego twórczego, zapragnął nagle zrobić porządek z mocno zarośniętym trawnikiem, oddzielającym ich dom od sąsiadów. Z zagraconego jeszcze nie do końca rozpakowanymi pudłami garażu z trudem wydobył kosiarkę i ruszył na podbój trawnika. Miał nadzieję, że jego inicjatywa i wysiłek włożony w ciężką pracę ogrodnika zostaną wkrótce docenione przez rodziców, którzy niebawem mieli wrócić z pracy.

      Podekscytowany nieznanymi dotychczas umiejętnościami rozpędził się tak bardzo, że oprócz wąskiego pasa wysokiej trawy skosił również trawnik państwa Royensen, wraz ze wszystkim, co na nim rosło. Niestety, nie mógł przewidzieć, że właśnie tego popołudnia rodzina Royensen wróci z długich wakacji na Rodos i okaże się, że opustoszały do tej pory dom ma jednak właścicieli.

      Nie zdążył posprzątać po ciężkiej pracy, kiedy niemalże równocześnie pod dom podjechały dwa samochody. Z bordowego jeepa wyskoczyli przerażeni rodzice chłopca, widząc, jak ich najmłodsze, niezwykle zadowolone dziecko kroczy dumnie w stronę garażu, pchając kosiarkę. Niczego jeszcze nieświadomi sąsiedzi powoli wyciągali walizki z samochodu. Na szczęście taksówkarz zaparkował przy ulicy. Od szokującego widoku, który za chwilę mieli ujrzeć, dzielił ich jeszcze chodnik i niewielki pagórek.

      Państwo Westric próbowali uprzedzić sąsiadów, ale niestety nie zdążyli. Emily Royensen nie czekając, aż mąż wypakuje bagaże, w pośpiechu ruszyła w stronę domu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy zamiast idealnie wypielęgnowanego ogrodu, pełnego przepięknych kolorowych kwiatów i specjalnie sprowadzanych egzotycznych roślin, zobaczyła coś, co przypominało boisko do piłki nożnej.

      Na szczęście sprawę udało się załatwić polubownie. Przejęta pani Westric osobiście dopilnowała, by czarodziejski ogród państwa Royensen zakwitł na nowo, a co najważniejsze, pokryła wszelkie koszty. Tak właśnie rozpoczęła się przyjaźń Martiki i Paula, a także bliska znajomość Emily i Adama Royensen oraz Michaela i Robbyn Westric.

      Scott wciąż obserwował z uwagą zamyśloną dziewczynę. Ciszę przerwał głośny dzwonek, po którym klasa zaczęła zapełniać się rozbawioną młodzieżą. Nikt nie zauważył siedzącej na parapecie pary. Najwyraźniej każdy tutaj żył swoimi sprawami i życiem, tak jakby nic i nikt więcej się nie liczył.

      – Chodźmy stąd – chłopiec chwycił Martikę za rękę i pospiesznie wyprowadził z klasy. Szli szybkim krokiem, z trudem przeciskając się przez tłum


Скачать книгу