Era Wodnika. Aleksander Sowa
Читать онлайн книгу.Ojciec Emila czołgał się z nią po gruzach Starego Miasta. Przeszli tą samą rurą do Śródmieścia. Doczekali kapitulacji i wyszli z miasta tą samą kolumną. W jednym pociągu przewieziono ich do obozu, ale poznali się dopiero w Lamsdorf.
Powstaniec i sanitariuszka zza kolczastego drutu, patrząc na niebieskie niebo i zielony las, zakochali się w sobie. Halinkę wywieźli zaraz potem. Po przejściu ruskich ojca Emila nadal więziono, tyle że teraz wspólnie z Niemcami z Opolszczyzny, z żołnierzami Andersa, z jeńcami września spod Bzury, do wiosny 1947 roku.
Wkrótce potem, po przesłuchaniach i krótkich aresztach, zamieszkał w Opolu. Kiedy ubecja rozbijała ostatnie akowskie oddziały w 1950 roku, trafił z niedożywienia, rozpaczy i samotności do szpitala.
– Mam 24 lata – powiedział, kiedy się spotkali – ocalałem.
Była tam pielęgniarką. Kiedy więc wyzdrowiał, dwie dusze spod znaku biało-czerwonej opaski i orzełka w koronie zostały ze sobą. Przegrani w nowej, powojennej rzeczywistości starali się żyć godnie i uczciwie. Wiele lat po powstaniu przyszedł na świat Emil, jako drugi syn. W następnym roku pojawił się młodszy brat Emila i żyli w pięcioosobowej rodzinie. Aż do dnia, kiedy matkę zabił rak macicy. Emil miał wtedy dziewięć lat.
– Gówno prawda! – powiedział potem pewnego popołudnia na lekcji historii i dostał linijką w dłoń, aby natychmiast zapomniał o prawdzie.
Ale Emil pamiętał. Nigdy milicjantem nie został i zomowskiego pochodzenia komendanta nie zapomniał. Dziś, przed emeryturą, mógł splunąć na wszystko. Szczególnie kiedy się upił, jak dziś, a głos swojego szefa w radiu miał gdzieś.
7.
Skrócił zarost do jednego milimetra. To niewiele pomogło. Widział zmęczonego życiem, starzejącego się mężczyznę. Zamiast śniadania wypił gorzką kawę. Połknął dwie tabletki od bólu głowy.
– Nie wyglądasz za dobrze. – Dziewczyna na stróżówce przywitała Emila.
– Mam okres.
– Boli cię brzuch?
– Serce mnie boli, malutka. Przeziębiłem się, nic mi nie jest, dzięki za troskę.
– No to idź do Bossa. Pytał o ciebie.
Wczoraj wypalił za dużo. Tytoń wybitnie potęgował syndrom dnia wczorajszego. Dziś nie zapalił ani jednego. Wszystkie mu śmierdziały.
– Co ci jest? – Usłyszał w drzwiach.
– Przeziębiłem się.
– Źle wyglądasz.
Komendant siedział za biurkiem w mundurze jak car. Słońce przyjemnie oświetlało gabinet. Zapowiadał się jeden z pierwszych tej jesieni pięknych dni. Emila słońce drażniło. Reagował bólem na światło.
– Martwię się o ciebie – szef zagaił znad gazety.
Akurat – pomyślał.
– Chciał mnie pan widzieć?
– Tak. Wiesz, że zamykamy tę sprawę?
– Wiem, słyszałem – odburknął niechętnie.
– To dobrze – komendant odparł, odkładając gazetę. Po chwili mruknął: – Co jest? O co ci chodzi?
Emilowi nie podobało się, że tak szybko podjęli decyzję. Nie był pewien, czy to takie oczywiste, jak wczoraj słyszał w radiu. Pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł, ale nie przy takich sprawach – myślał.
– Czy to nie za szybko?
– Szybko? – obruszył się komendant. – A nad czym się tu zastanawiać? Pili na umór, to się przekręcili. Mieli chociaż dzień dziecka na koniec.
Niezły żart. Zobaczymy, jak sam skończysz, stary ubeku – pomyślał.
– Poza tym nie chcę, by ktokolwiek kręcił się obok tego bunkra – komendant mówił dalej. – Dla mnie, prezydenta z radą parafialną, ten bunkier to wrzód na dupie.
– Mogliśmy poczekać na toksykologię.
Emil delikatnie podjął próby przeciągnięcia końca choćby o jeden dzień. Czuł, że coś jest nie tak, jak być powinno.
– Już jest. Była wczoraj, dlatego dałem ten wywiad.
– I co?
– Nic. Tak jak myśleliśmy z Lipskim. Wino i tyle. Tu – wskazał ruchem głowy – leżą dokumenty.
Emil spojrzał na wyniki.
– Zapoznaj się i włącz do akt.
Analiza wskazywała, że zawartość żołądka stanowił niestrawiony alkohol średnioprocentowy. Jak mówił patolog – wino. Jednak uderzyło Emila, że we krwi było tylko 4,5 promila alkoholu.
– Zatem sprawa zakończona – zakomenderował Boss. – Możesz się brać za papiery. Lipski zamknął postępowanie.
– Skoro pan tak mówi.
– I co? Wcale nie trzeba było nas wtedy budzić!
– To samo mówił Lipski w prosektorium.
– I miał rację. Miał rację – powtórzył. – Następnym razem lepiej się zastanów.
Mam to gdzieś, stary durniu – pomyślał Emil. Po czym poprosił:
– Mam jeszcze coś.
– Coś ci nie gra? – Boss podniósł brwi znad okularów.
– Chcę jeszcze coś sprawdzić. Pogadam z tym patologiem i z Profesorem. Nie gadaliśmy z nim.
– Jakim Profesorem, do ciężkiej cholery? – zaczerwienił się stary.
– Z menelem, który ich znalazł.
– A, tak – komendant przypomniał sobie. – Tego, o którym młody mówił. Dobra. Rób, jak chcesz. Ale sprawa jest zamknięta. Dzisiaj jest środa. Chcę, żeby do soboty papiery były gotowe. – Stuknął długopisem w blat. – Będą leżały tu, u mnie na biurku. Jasne?
– Jasne.
– Mamy ważniejsze sprawy niż pijaczkowie. To śmiecie. Nawet jeśliby ich ktoś ubił, nie ma to znaczenia. Im mniej ich będzie, tym lepiej.
8.
Wyszedł z gabinetu Bossakowskiego. Jego myśli zaprzątał alkohol u denata. Postanowił, że pojedzie do patologa i zapyta go o to. Potem odszuka Profesora, ale zanim to zrobi, musi wypytać młodego od bunkra.
– Gdzie posterunkowy Wilk? – Emil pyta dyżurnego.
– Jest w gimnazjum numer pięć.
– Dobra. Przekaż mu, że zaraz tam będę. Chcę z nim pogadać.
–Tak jest, panie komisarzu.
Po kolejnych reformach edukacji połączono szkołę podstawową z gimnazjum w jeden zespół, tworząc niezły cyrk. Byli wzywani tu co najmniej raz w tygodniu. Emila nie zdziwiła obecność ludzi z fabryki w szkole. Dręczyła go pewna myśl. Raport patologa stwierdzał, że śmierć nastąpiła w wyniku zatrucia alkoholem. Ale we krwi było tylko 4,5 promila. Owszem, to typowa dawka śmiertelna. Znane są jednak przypadki, że po 4,5 promilach chłopaki z drogówki wyciągali delikwenta zza kółka. Pięć promili to norma, przy której wielu nie tylko nie schodziła. Rekord należy do faceta, który miał 13,5 promila. Niestety nie przeżył. Dowodzi to, że menelki, pijąc codziennie, powinni mieć więcej niż 4,5 promila, aby się przekręcić. Dojeżdżając do szkoły, odsunął te myśli od siebie. Skupił się na tym, o co zapyta młodego.
9.