Zakon. Piotr Kościelny
Читать онлайн книгу.moralne, próg odczuwania bólu ustawia się na takim poziomie, że można człowieka kroić na centymetrowe paski, a on nie będzie świadomy, że ktoś go kroi. Po wykonaniu swojego zadania wszystkie te bezwolne stworzenia zostaną zlikwidowane. Jakie jest ich zadanie? Tutaj dochodzimy do planu C. Na tym etapie planujemy wywołać sztuczny exodus ludzi do Europy, najlepiej radykalnych bojowników islamu. Wcześniej stworzymy organizację na kształt Al-Kaidy. Kilka drobnych konfliktów w rejonie Półwyspu Arabskiego spowoduje masową migrację uciekinierów do Europy. Będziemy finansować ich podróż. Pośród fali uciekinierów umieścimy setki, tysiące zamachowców. W Europie rozpęta się piekło terroryzmu. Nie będzie bezpiecznego miasta. Czego nie załatwią terroryści, to wysadzimy my, zwalając winę na nich. Jak ludzie zaczną się obawiać uchodźców, to wtedy uruchomimy nasze bezwolne zombie i rozpętamy rzeź. Brat będzie mordował brata, nikt nie będzie bezpieczny. Gdy chaos rozpęta się na dobre, spowodujemy, że wybuchnie konflikt na skalę dotąd niespotykaną. I my będziemy rozdawać karty, mając w rękach cały potencjał militarny tego świata. Jak podoba się panom taka wizja przyszłości? – zapytał Karcew.
Wszyscy nadal milczeli. Każdy rozważał słowa mówcy. Każdy zastanawiał się nad tym, co przed chwilą usłyszał. Dobrowolski zaczął analizować, jakie szanse powodzenia mają owe plany, na ile są w ogóle realne. Jego wątpliwości udzieliły się innym członkom zarządu. Pierwszy odezwał się Elja Grundmann:
– Rozumiem, że my będziemy bezpieczni? Jak rozpęta się rzeź niewiniątek w Europie, jak brat będzie mordował brata, to my będziemy w jakichś schronach?
– Drogi żydowski przyjacielu, wszystko jest przygotowane. Jakiś czas temu „Zakon” zakupił przy pomocy obecnego tutaj Marka Hilfenda niedużą wyspę. Tam się schronimy. Oczywiście wszystko jest powoli przygotowywane. Jest tylko jedna rzecz, która może cię zasmuci. Powtórzy się holokaust twojego narodu wybranego – powiedział z uśmiechem Karcew.
– Chuj z narodem wybranym. Bardziej mnie interesuje, ile na tym zarobię – rzucił ze śmiechem Grundmann.
– A ta substancja, co ma aktywować wirusa, to w jaki sposób dostanie się do organizmu? – spytał Amstad.
– Wraz z wodą pitną. Gdy przyjdzie pora, to dodamy jej do wodociągów w każdym większym mieście. Wystarczy dziesięć mililitrów, by aktywować wirusa u pięćdziesięciu tysięcy ludzi – odpowiedział Karcew.
– A czy istnieje jakieś antidotum na wypadek przypadkowego zainfekowania naszych ludzi? – dopytywał Amstad.
– Istnieje, towarzyszu Amstad. Każdy z naszej organizacji dostanie środek deaktywujący wirusa – odpowiedział Karcew uśmiechając się do Amstada. Uśmiech był spowodowany także faktem, że już nie po raz pierwszy okłamał członków zarządu organizacji. Nie było żadnego antidotum i nikt nawet nie pomyślał, aby je stworzyć. Ale o tym wiedział tylko on i Ichmatow. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze swoim mentorem. – A więc, panowie, napijmy się teraz szampana. Co prawda wolę wódkę, ale szampan bardziej pasuje.
Po chwili na sali pojawili się ludzie Dobrowolskiego, wnosząc kilka butelek szampana i lampki. Na stole pojawiło się także kilka butelek wódki i zakąski. Atmosfera się rozluźniła. Utworzyły się małe grupki, a Dobrowolski zauważył, że jest bacznie obserwowany przez Ichmatowa. Po chwili do generała podszedł Karcew i poprosił go o wyjście na chwilę na zewnątrz. Po opuszczeniu budynku Karcew zaczął rozmowę:
– Drogi przyjacielu, jakie wy macie problemy w tej Polsce?
– My? Żadnych – odpowiedział szybko generał, ukradkiem zerkając w kierunku, gdzie czekał snajper. Strzelec miał być polisą ubezpieczeniową Dobrowolskiego, ale generał miał jakieś dziwne przeczucie, że to on jest w środku lunety. Szef WSI delikatnie się wzdrygnął.
Wydawało się, że zrobił to niepostrzeżenie, jednak Karcew powiedział:
– Zimno, towarzyszu generale. Zatrząsł się towarzysz. Może wróćmy do środka.
Nie czekając na odpowiedź, Karcew chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Po wejściu generał zauważył, że Karcew wymienił się spojrzeniami z Ichmatowem. Generał pierwszy raz od wielu lat poczuł obawę o swoje życie. Zaczął się zastanawiać, czy nie jest za małym graczem w tej rozgrywce. Jego rozterkę przerwał Karcew.
– Towarzysze. Jest jeszcze jedna sprawa. Bracie Dobrowolski, jakie wy macie problemy w Polsce?
Dobrowolski zaczerwienił się i szybko odpowiedział:
– My? Żadnych. My nie mamy żadnych problemów.
– Oj, polaki, polaki. Wy żadnych problemów nie macie. A wybory w tym roku macie? – rzekł ze śmiechem Karcew.
– Mamy. Tak, w tym roku są wybory do parlamentu i wybory prezydenckie – odparł generał.
– A kto u was wygra te wybory? – dopytywał się Karcew.
– A kto ma wygrać, towarzyszu Karcew? – zapytał z drżeniem w głosie Dobrowolski.
– A to u was nie ma demokracji? To nie ludzie wybierają? – zaśmiał się Karcew.
Wszyscy obecni z uwagą obserwowali, jak szef WSI wije się jak wąż, aby udzielić odpowiedzi. Po chwili generał się odezwał:
– Tak. Ludzie wybierają.
– A więc, generale, trzeba wiedzieć, jacy ludzie wybierają, i spowodować, aby wybrani byli ci, co mają zostać wybrani. My z naszej strony proponujemy, aby wygrała partia bliźniaków. Co wy na to, generale? – zapytał Karcew.
– Partia bliźniaków może wygrać. A kto prezydentem? – dopytywał nieśmiało Dobrowolski.
– Bliźniak – odezwał się niespodziewanie Ichmatow.
– Bliźniak? Który? Szans nie ma żadnych. Do parlamentu może się uda im dostać z pierwszego miejsca, ale w wyborach prezydenckich żaden z nich nie ma szans – odpowiedział szybko szef WSI.
– Oj, bracie. Zróbmy tak. Prezydentem zostanie jeden z bliźniaków. Drugi wygrywa wybory parlamentarne. Tylko jeden warunek – na prezydenta startuje ten mniej krzykliwy. I wygrywa. Wygrana bliźniaka jest możliwa pod jednym warunkiem – drugi nie zostanie premierem. Dwóch na najwyższych stanowiskach to przesada. To tak, jakby towarzysz Stalin na swojego zastępcę wziął mumię Lenina z mauzoleum. Zgoda? – zaproponował Karcew.
– Z mojej strony zgoda. Pytanie, czy naród się zgodzi – stwierdził cicho generał.
– Naród… Tak. Naród jest ważny. Bez obawy, towarzyszu. My bierzemy to na siebie. Wy tylko musicie się przebadać. Chyba chorzy jesteście, bo zbledliście – rzekł z pewnym rozbawieniem Karcew.
Godzinę później, wracając do domu, Dobrowolski zastanawiał się, jak długo „Zakon” utrzyma go przy życiu. Wyglądało na to, że wyrok już zapadł – teraz tylko czekali na moment egzekucji. Generał zastanawiał się, w jaki sposób się go pozbędą. Samobójstwo? Wypadek? To najprostsze rozwiązania. Chociaż znając poczucie humoru Karcewa, mogli wymyślić coś ekstra. Pamiętał z historii, że Stalin kazał zoperować jednego ze swoich bliskich współpracowników, mimo że temu nic nie dolegało i pomimo wyraźnych protestów pacjenta. Cóż, operację wykonano. Pacjent niestety jej nie przeżył. Dobrowolski podejrzewał, że Karcew wzorem swojego idola może wymyślić coś podobnego. Postanowił jednak, że nie ułatwi mu zadania. Po chwili generał zaczął się zastanawiać, co mogło być powodem takiej decyzji organizacji. Zawsze był lojalny, nigdy nie podejmował działań bez zgody zarządu. Na spotkaniach zawsze starał się mieć takie samo zdanie jak Karcew i Ichmatow. Gdzie popełnił błąd? Pomimo wysiłków szef WSI nie potrafił sobie przypomnieć żadnej sytuacji, która mogłaby spowodować chęć pozbycia się go z organizacji. Spojrzał na zegarek. Była 20:22. Jego ludzie powinni już mieć jakieś informacje korzystne dla niego.
Rozdział IV
Irak,