.

Читать онлайн книгу.

 -


Скачать книгу
do rozmowy. Patryk zamknął oczy, próbując zebrać myśli, a kiedy podniósł powieki, zobaczył kucającą przed nim Milenę. Skrzyżowała ręce na jego udach i wpatrywała się w niego, jakby usilnie szukała czegoś w jego oczach.

      – To początek przełomu, Patryk.

      – Wiem.

      – Dziś zaczniemy budować coś, co zapewni nam przyszłość.

      Skinął głową bez przekonania.

      – Coś, co zmieni ten kraj – ciągnęła. – Narzucimy narrację strachu, która zupełnie go przebuduje.

      – Co masz na myśli?

      – Powtórzymy to, co działo się w Stanach po jedenastym września.

      Skrzywił się, jakby użyła porównania, o którym nie chciał myśleć.

      – Wiesz doskonale, jak to zmieniło USA – kontynuowała. – Bush mógł właściwie dowolnie ograniczyć swobody obywatelskie. Stworzono nowe systemy inwigilacji, kontroli i…

      – I chcesz tego samego tutaj?

      Milena podniosła się powoli, a potem popatrzyła na niego z góry.

      – Czy chcę, czy nie, tak się stanie – oznajmiła. – Polska nie jest już tym samym krajem, jakim była kilka godzin temu. I tylko od nas zależy, czy to my stworzymy ją na nowo, czy zrobi to ktoś inny.

      Zastanawiał się, czy jakakolwiek inna para w polityce prowadziła w tej chwili podobną rozmowę, czy w siedzibach partii trwały zbliżone dyskusje i czy główni gracze układali takie same wizje przyszłości.

      Pewnie tak. W końcu większość polityków przez lata przygotowywała się właśnie do tego, by wykorzystać sytuacje kryzysowe do realizacji własnych celów.

      – Zacznij ogarniać swoje przemówienie – zgodziła się w końcu Milena. – Ale tylko w głowie. Nie chcę, żeby to brzmiało jak recytacja z promptera.

      – Okej.

      – Ja w tym czasie załatwię resztę.

      – Jak?

      Mil nie odpowiedziała, a Patryk dopiero teraz zrozumiał, co od samego początku miała na myśli żona. Istniał tylko jeden sposób, by skupić na nim i jego konferencji uwagę dziennikarzy: powiedzieć o czymś, na temat czego pozostali politycy milczeli.

      – Jak? – powtórzył.

      – Dobrze wiesz.

      – Nie ma mowy – odparł czym prędzej. – Nie będę tym, który w momencie kryzysu mąci.

      – Nie mamy wyjścia.

      – I nie wystąpię przeciwko Swobodzie.

      – Nawet po tym, jak odsunęła cię na bok?

      – Musiała mieć jakiś powód.

      – Miała. Polityczny – odparła bez zastanowienia Milena. – Ale nawet gdyby było inaczej, ktoś musi podnieść wątpliwości związane z Regulaminem Sejmu. Prędzej czy później i tak się to stanie.

      – Ale nie za moją sprawą.

      – Za twoją – zaoponowała, a potem wyciągnęła telefon i odeszła kawałek, nie czekając na reakcję Hauera.

      Zaklął w duchu, upominając się po raz kolejny, że mimo szoku powinien zachować trzeźwy i ostry umysł, inaczej Milena przejmie inicjatywę we wszystkich sprawach. Owszem, w końcu któryś polityk poda w wątpliwość przejście władzy na podstawie przepisów wewnętrznie obowiązujących, ale Patryk nie miał zamiaru być tą osobą. Nawet jeśli oznaczało to, że cała uwaga mediów miała umknąć mu sprzed nosa.

      Ruszył w stronę żony, ale zatrzymał się, kiedy rozległ się dźwięk wiadomości z jego telefonu. Sięgnął po komórkę i zmarszczył czoło.

      Przeczytał esemesa dwa razy, zanim dotarło do niego, co oznacza.

      – Mil.

      Żona obróciła się, nie przerywając prowadzonej przez telefon rozmowy.

      – Rozłącz się.

      Ściągnęła gniewnie brwi, zapewne przekonana, że to próba odwiedzenia jej od planu, który naprędce ułożyła.

      – Konferencja nie wchodzi w grę – dodał.

      – Poczekaj moment – rzuciła do słuchawki, po czym zasłoniła ją dłonią. – Słuchaj, Patryk, to naprawdę…

      – Nie chodzi o Swobodę. Ani o regulamin, ani o mnie.

      Patrzył jej w oczy dostatecznie długo, by zrozumiała, że pojawiło się coś nowego. Przeprosiła rozmówcę, a potem w końcu się rozłączyła.

      – Co jest? – spytała.

      – Muszę gdzieś być.

      – Oczywiście, że tak. Przed sejmem, na tle gruzowiska, wygłaszając przemówienie.

      – Nie.

      Powiedział jej tyle, ile sam wiedział, nie pozwalając sobie na spekulacje i gdybania. Nie otrzymał wiele informacji, ale to, co znajdowało się w wiadomości, w zupełności wystarczyło, by odwołać konferencję i zająć się czymś znacznie ważniejszym.

      Po chwili znajdował się już w niewielkim, przystosowanym do jego potrzeb vanie, dzięki któremu mógł sprawnie przemieszczać się po stolicy. Kierowca wprawdzie nie ustawał w gorączkowych komentarzach, wieszcząc upadek cywilizacji lub nawet koniec świata, ale Hauer słuchał jedynie trzy po trzy.

      Podziękował ultracrepidarianowi, kiedy ten zaparkował tuż za budynkiem, w którym mieściła się Giełda Papierów Wartościowych. Patryk spojrzał w kierunku alei Lortenza, niewielkiej wybetonowanej ścieżki, która niknęła gdzieś między drzewami.

      – Pomóc panu?

      – Nie trzeba – odparł Hauer. – Droga wygląda solidnie.

      – To zależy, dokąd pan chce się dostać – zauważył kierowca. – Im głębiej w lasek, tym więcej jest ziemistych ścieżek.

      – Poradzę sobie.

      Tak naprawdę nie wiedział, jak długi odcinek będzie musiał pokonać, by stawić się w miejscu spotkania. Przypuszczał jednak, że znajduje się ono nieopodal.

      Nie pomylił się. Przejechał raptem dwieście, może trzysta metrów i znalazł się na tyłach Muzeum Wojska Polskiego, niedaleko Elizeum.

      Kitlińska już na niego czekała.

      Rozdział 4

      Ona wciąż miała na sobie zakrwawiony żakiet i bluzkę, on szpitalne ciuchy, które próbował ukryć pod marynarką. Anita przypuszczała, że dla przypadkowego obserwatora wyglądaliby doprawdy osobliwie. Tyle że tutaj nie musieli się tym przejmować.

      W normalny słoneczny dzień być może spotkaliby kilku przechodniów, ale w takich chwilach nikomu w głowie nie były ani spacery, ani oglądanie rozstawionych na tyłach muzeum maszyn.

      – Gdzie Bianczi? – rzucił na powitanie Hauer.

      Kitlińska podciągnęła rękaw i zerknęła na zegarek.

      – Nie wiem. Powinien już być.

      Patryk przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu. Dziwił się jej obecnością nie mniej niż ona jego – był jedną z ostatnich osób, które spodziewała się tu zastać, szczególnie że wciąż miała w pamięci słowa dziennikarza o braku zaufania i o tym, że spisek sięga dalej, niż mogłaby przypuszczać.

      – Dlaczego cię tu ściągnął? – zapytał Hauer.

      – Nie


Скачать книгу