Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Читать онлайн книгу.

Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz


Скачать книгу
suwane po łące,

      Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe,

      U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.

      «Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba;

      Słońce, Jego robotnik, kiedy znijdzie z nieba,

      Czas i ziemianinowi ustępować z pola».

      Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a Sędziego wola

      Była Ekonomowi poczciwemu świętą;

      Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto

      Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły:

      Cieszą się z niezwyczajnej ich lekkości woły.

      Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe,

      Wesołe, lecz w porządku. Naprzód dzieci małe

      Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną,

      Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną;

      Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku;

      Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku

      (Tak każe przyzwoitość). Nikt tam nie rozprawiał

      O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał:

      A każdy mimowolnie porządku pilnował;

      Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował,

      I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu

      Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu.

      Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną,

      Z jego upadkiem domy i narody giną.

      Więc do porządku wykli domowi i słudzy;

      I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy,

      Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,

      Przyjmował zwyczaj, którym wszystko oddychało.

      Krótkie były Sędziego z synowcem witania:

      Dał mu poważnie rękę do pocałowania,

      I w skroń ucałowawszy uprzejmie pozdrowił;

      A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił,

      Widać było z łez, które wylotem kontusza

      Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza.

      W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru,

      I z łąk, i z pastwisk razem wracało do dworu.

      Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy

      I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy

      Stado cielic tyrolskich z mosiężnymi dzwonki;

      Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki:

      Wszystko bieży ku studni, której ramię z drzewa

      Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa.

      Sędzia, choć utrudzony, chociaż w gronie gości,

      Nie chybił gospodarskiej, ważnej powinności:

      Udał się sam ku studni. Najlepiej z wieczora

      Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora.

      Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy;

      Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy.

      Wojski z Woźnym Protazym ze świecami w sieni

      Stali i rozprawiali, nieco poróżnieni:

      Bo w niebytność Wojskiego Woźny po kryjomu

      Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu,

      I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska,

      Którego widne były pod lasem zwaliska.

      Po cóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił

      I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił,

      Lecz stało się: już późno i trudno zaradzić,

      Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić.

      Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył,

      Dlaczego urządzenie pańskie przeinaczył:

      We dworze żadna izba nie ma obszerności

      Dostatecznej dla tylu, tak szanownych gości,

      W zamku sień wielka, jeszcze dobrze zachowana,

      Sklepienie całe — wprawdzie pękła jedna ściana,

      Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi;

      Bliskość piwnic wygodna służącej czeladzi.

      Tak mówiąc na Sędziego mrugał; widać z miny,

      Że miał i taił inne, ważniejsze przyczyny.

      O dwa tysiące kroków zamek stał za domem,

      Okazały budową, poważny ogromem,

      Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków;

      Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków.

      Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu,

      Bezładnością opieki, wyrokami sądu,

      W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli,

      A resztę rozdzielono między wierzycieli.

      Zamku żaden wziąć nie chciał, bo w szlacheckim stanie

      Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie;

      Lecz Hrabia, sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki,

      Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki,

      Przyjechawszy z wojażu upodobał mury,

      Tłumacząc, że gotyckiej są architektury;

      Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tem,

      Że architekt był majstrem z Wilna, nie zaś Gotem.

      Dość, że Hrabia chciał zamku. Właśnie i Sędziemu

      Przyszła nagle taż chętka, nie wiadomo czemu.

      Zaczęli proces w ziemstwie, potem w głównym sądzie,

      W senacie, znowu w ziemstwie i guberskim rządzie;

      Wreszcie, po wielu kosztach i ukazach licznych,

      Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych.

      Słusznie Woźny powiadał, że w zamkowej sieni

      Zmieści się i palestra, i goście proszeni.

      Sień wielka jak refektarz, z wypukłym sklepieniem

      Na filarach, podłoga wysłana kamieniem,

      Ściany bez żadnych ozdób, ale mur chędogi;

      Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi

      Z napisami, gdzie, kiedy te łupy zdobyte;

      Tuż myśliwców herbowne klejnoty wyryte,

      I stoi wypisany każdy po imieniu;

      Herb Horeszków, Półkozic, jaśniał na sklepieniu.

      Goście


Скачать книгу