Galeria umarłych. Chris Carter
Читать онлайн книгу.Adams zerknęła na niego i rozciągnęła usta w uśmiechu, po czym wzruszyła ramionami.
– Na wstępie jeszcze zaznaczę, że nie jestem ekspertem od wystąpień publicznych ani tym bardziej wykładowcą, jednak postaram się opowiedzieć wam wszystko, co wiem na ten temat, oraz udzielić odpowiedzi na pytania.
Na sali ponownie rozległy się owacje.
Robert nie wiedział, jaką wiedzą dysponują słuchacze, rozpoczął zatem od wyjaśnienia różnic pomiędzy podstawowymi pojęciami: seryjny morderca, masowy morderca i szalony morderca. Jako przykłady przedstawił kilka wydarzeń, które rozegrały się w ostatnim czasie w USA.
Następnie omówił siedem faz, jakie przechodzi seryjny morderca: od Fazy Aury, kiedy to przyszły zabójca zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, aż do Fazy Depresji – wyraźnego zawodu emocjonalnego, który pojawia się zazwyczaj po dokonaniu zbrodni.
– Zanim przejdziemy dalej, chciałbym podkreślić jedną rzecz – oznajmił Hunter, kiedy skończył przedstawiać ostatnią z faz. Jego głos stał się poważny. – W przypadku seryjnych morderstw najważniejszą sprawą jest…
Przerwał mu wibrujący w kieszeni telefon. Zamilkł na chwilę i wyciągnął go.
– Bardzo przepraszam – rzucił do zaintrygowanej publiczności. – Proszę tylko o minutkę. – Wyłączył mikrofon i odstawił go na mównicę. Następnie przyłożył komórkę do ucha i powiedział: – Detektyw Hunter, wydział zabójstw.
Kiedy słuchał swojego rozmówcy, spojrzeniem powędrował ku Tracy. Nie musiał nic mówić. Bezbłędnie rozpoznała wyraz jego twarzy. Już go widziała w przeszłości, kiedy odebrał podobny telefon.
– Chyba sobie robisz jaja – wymamrotała pod nosem, podchodząc do niego. – Czemu nie dziwi mnie, że to się dzieje akurat dzisiaj?
Detektyw się rozłączył i popatrzył na nią.
– Strasznie mi przykro, Tracy – rzekł ze skruchą. Widział jej rozczarowanie. – Muszę iść.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
– W porządku. Idź. Wytłumaczę to wszystkim.
Gdy Hunter pognał do wyjścia, profesor Adams westchnęła smutno, a następnie zwróciła się do bardzo zdziwionych słuchaczy.
Trzy
Zegarek pokazywał godzinę 21.31, kiedy Hunter dotarł pod wskazany przez telefon adres. Był środowy wieczór, ale mimo to przejechanie blisko trzydziestu kilometrów dzielących Westwood od Silver Lake zajęło mu prawie czterdzieści pięć minut. Silver Lake znajdowało się na wschód od Hollywood, zaś jego mieszkańcy stanowili bardzo zróżnicowaną etnicznie mieszankę. Gdy tylko wjechał w Berkeley Avenue, kierując się na zachód, natychmiast zauważył zbiorowisko radiowozów tuż przy North Benton Way.
Robert wiedział, że w mieście takim jak Los Angeles nic nie mogło szybciej ściągnąć tłumu ciekawskich gapiów niż błyskające policyjne lampy i czarno-żółta taśma oznaczająca miejsce zbrodni. Nie był zatem ani trochę zaskoczony widokiem wciąż powiększającej się grupy okolicznych mieszkańców, stojących na samej granicy oddzielonego przez funkcjonariuszy obszaru. Każdy z telefonem w dłoni, pragnący kilku sekund nagrania albo chociaż jakiegoś ciekawego zdjęcia, którym można by się zaraz pochwalić na swoim profilu społecznościowym, niczym schwytanym przed chwilą rzadkim pokemonem.
Mediów oczywiście też nie brakowało. Dwa samochody lokalnych wiadomości stały zaparkowane na chodniku, po drugiej stronie ulicy ogrodzonej policyjną taśmą. Na dachach aut były zamontowane kamery. Kilku dziennikarzy próbowało uzyskać informacje od kogokolwiek, kto miałby coś do powiedzenia na temat przestępstwa.
Gdy Hunter przedostał się przez tłum, podjechał do stojącego na straży funkcjonariusza i przez opuszczone w samochodzie okno pokazał mu swoją odznakę. Policjant kiwnął głową, a następnie umożliwił mu przejazd.
North Benton Way to cicha osiedlowa ulica tuż obok słynnego Silver Lake Reservoir. Wyrośnięte jawory rosły po obu stronach drogi. W ciągu dnia zapewniały schronienie przed słońcem, natomiast po zmierzchu stwarzały niepokojące cienie. Detektyw kierował się do szóstego w kolejności domu po prawej stronie. Czerwony volkswagen new beetle i niebieska tesla s zajmowały oba dostępne na podjeździe miejsca. Na ulicy, trochę na prawo od domu, stały jeszcze trzy radiowozy i samochód Zakładu Medycyny Sądowej.
Robert zaparkował przed wozem koronera i wysiadł. Mając nieco ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, zdecydowanie górował nad swoim wysłużonym buickiem lesabre. Przez chwilę stał w miejscu i rozglądał się po ulicy. W okolicznych domach paliły się światła. Ich mieszkańcy albo wyglądali przez okna, albo stali przy drzwiach i patrzyli na wszystko z twarzami wyrażającymi zdumienie i niedowierzanie. Hunter przypiął odznakę do paska. Zobaczył wówczas, że jeszcze jeden samochód przejeżdża właśnie przez policyjną barierę. Od razu rozpoznał niebieską hondę civic. Należała do jego partnera, Carlosa Garcii.
Carlos zaparkował koło radiowozu policyjnego i wysiadł.
– Dopiero dotarłeś?
– Niecałą minutę temu – odparł Robert.
Dość długie, brązowe włosy Garcii, nadal mokre po prysznicu, były związane w ciasny koński ogon. Obaj detektywi odwrócili się w kierunku domu o białym froncie. Po drugiej stronie ulicy stało trzech funkcjonariuszy o poważnych twarzach. Za nimi chodził technik kryminalistyki ubrany w kombinezon ochronny z tyveku. Trzymał w ręku latarkę ProTac i drobiazgowo przeszukiwał porządnie utrzymany trawnik. Na werandzie, częściowo osłoniętej przez niebieski namiot techników, pracował drugi agent, który nakładał specjalny proszek na klamkę i futrynę, poszukując odcisków palców.
Najstarszy spośród trójki stojących w pobliżu policjantów zauważył nowo przybyłych detektywów i ruszył w ich stronę.
Hunter od razu dostrzegł na jego mundurze dystynkcje nadkomisarza.
– Wy zapewne jesteście z wydziału zabójstw. – W ochrypłym głosie policjanta słychać było zmęczenie.
– Zgadza się – potwierdził Garcia.
Mężczyzna wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Mierzył blisko siedem centymetrów mniej niż Robert, miał jednak nad nim przewagę przynajmniej dwudziestu kilogramów, ulokowanych głównie w okolicach pasa.
– Frederick Jarvis z centralnego biura, wydział północno-wschodni – powiedział, wyciągając dłoń.
Detektywi również się przedstawili.
– Czy pan pierwszy dotarł na miejsce? – spytał Carlos.
– Nie. Pierwsi przyjechali Grabowski i Perez. – Jarvis odwrócił się i pokazał dwóch stojących na chodniku policjantów. – Ja zdecydowałem, że ten koszmar należy zgłosić do was.
– Więc był pan już w środku? – dociekał Hunter.
Nadkomisarz westchnął. Jego postawa uległa zmianie.
– Zgadza się. – Podrapał się po prawym policzku. – Przez trzydzieści jeden lat służby naoglądałem się naprawdę dużo okrucieństwa, jednak gdybym przed śmiercią mógł wymazać z pamięci jedną rzecz… Wybrałbym właśnie to. – Kiwnął głową w kierunku domu.
Cztery
Hunter i Garcia wpisali się do rejestru osób wchodzących na teren miejsca zbrodni, odebrali od techników jednorazowe kombinezony ochronne i zaczęli je zakładać. Nadkomisarz Jarvis nie poszedł w ich ślady, jasno dając do zrozumienia, że nie