Inferno. Дэн Браун
Читать онлайн книгу.miasta, w dawnych czasach przy tej surowej bramie mieściły się Fiera dei Contratti – Targi Kontraktowe – na których ojcowie wystawiali swoje córki na sprzedaż, niejednokrotnie zmuszając je do prowokacyjnych tańców, aby uzyskać wiano. Oficjalnie nazywano ten proceder układaniem małżeństwa.
Tego ranka Sienna zatrzymała motor kilkaset metrów od bramy i wykonała zniecierpliwiony gest. Langdon wyjrzał zza jej pleców i natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Mieli przed sobą długi sznur stojących samochodów. Ruch na rondzie został zatrzymany przez policyjną blokadę, a kolejne radiowozy wciąż przybywały od strony starówki. Uzbrojeni funkcjonariusze chodzili od samochodu do samochodu, przepytując pasażerów.
Tu nie może chodzić o nas, pomyślał Langdon. Chociaż…
Spocony rowerzysta zbliżał się do nich od strony korka, pedałując zawzięcie w górę viale Machiavelli. Miał jeden z tych dziwacznych rowerów, na których jeździ się w pozycji leżącej.
– Cos’ è successo? – zawołała do niego Sienna.
– E chi lo sa! – odkrzyknął w odpowiedzi z zaniepokojoną miną. – Carabinieri! – przemknął obok, pragnąc jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.
Sienna odwróciła się do Langdona. Ona także miała ponurą minę.
– Blokada drogowa. Karabinierzy.
Gdzieś za nimi rozległo się wycie syren. Sienna natychmiast stanęła na pedałach i odwróciła się szybko z nieskrywanym lękiem na twarzy.
Wzięli nas we dwa ognie, pomyślał Langdon, rozglądając się po poboczu w poszukiwaniu drogi ucieczki – przecznicy, parku, zjazdu – jednakże z lewej otaczały ich rezydencje, a z prawej wysoki mur.
Dźwięk syren był coraz głośniejszy.
– Tam – wskazał znajdujący się trzydzieści metrów dalej plac budowy, na którym przenośna betoniarka gwarantowała chwilowe zniknięcie z oczu.
Sienna wjechała na chodnik i pognała w tamtą stronę. Zaparkowała za betoniarką, lecz jak się okazało, urządzenie z trudem zasłoniło sam motor.
– Za mną! – rzuciła się w kierunku niewielkiej szopy stojącej między zaroślami pod wysokim kamiennym murem.
To nie szopa, uzmysłowił sobie Langdon, gdy poczuł bijący od przybytku smród.
Dobiegając do przenośnej toalety dla robotników, wciąż słyszeli za plecami wyjące syreny radiowozów. Sienna nacisnęła klamkę, ale drzwi się nie otworzyły. Zabezpieczała je kłódka na grubym łańcuchu. Langdon chwycił kobietę za rękę i pociągnął ją za toaletę, wciskając się w wąski załom między plastikową ścianką a kamiennym murem. Z trudem zmieścili się w tej ciasnej i okropnie cuchnącej przestrzeni.
Zanim Langdon zdążył się odwrócić, ulicą przejechał granatowy SUV z wymalowanym na boku napisem carabinieri. Wóz minął wolno ich kryjówkę.
Włoska żandarmeria, pomyślał z niedowierzaniem Robert. Zastanawiał się, czy funkcjonariuszom także kazano strzelać do niego bez ostrzeżenia.
– Komuś naprawdę zależy na znalezieniu nas – wyszeptała Sienna. – I jak widać, wie, co robi.
– Może namierzyli nas GPS-em? – zastanawiał się na głos Langdon. – Może ten projektor został wyposażony w urządzenie namierzające?
Sienna pokręciła głową.
– Gdyby policjanci mogli nas tak łatwo namierzyć, już mielibyśmy ich na karku.
Langdon poruszył się, próbując wpasować lepiej w niewielką przestrzeń, i tak stanął twarzą w twarz ze stylowym graffiti zdobiącym tylną ściankę przybytku.
Tylko Włosi są zdolni do czegoś takiego.
Większość włoskich przenośnych toalet pokrywały pokraczne rysunki penisów albo wielkich piersi. To graffiti jednak wyglądało jak szkic z albumu studenta malarstwa – ludzkie oko, dobrze uchwycona dłoń, profil mężczyzny i fantastyczny smok.
– Niszczenie własności prywatnej nie zawsze ma u nas tak ładne oblicze – rzuciła Sienna, jakby czytała w jego myślach. – Po drugiej stronie tego muru znajduje się l’Istituto Statale d’Arte, Państwowy Instytut Sztuki.
Jakby na potwierdzenie jej słów w oddali pojawiła się grupka studentów niosących pod pachami spore teczki. Rozmawiali, palili papierosy i dziwili się blokadzie rozstawionej u wylotu Bramy Rzymskiej.
Gdy Langdon i Sienna przykucnęli, by zniknąć z pola widzenia młodzieży, w głowie Amerykanina zaświtała niespodziewanie pewna myśl.
Grzesznicy na wpół pogrzebani do góry nogami…
Może sprawił to smród ekskrementów albo wspomnienie widoku poruszających się rytmicznie nagich podudzi rowerzysty, w każdym razie Robert znów miał przed oczyma cuchnące czeluście Malebolge i wystające z ziemi wierzgające nogi.
Odwrócił się pośpiesznie do swojej towarzyszki.
– Sienna, czy na naszej wersji Mapy Piekieł wierzgające nogi znajdowały się w dziesiątej czeluści? Na najniższym poziomie Malebolge?
Spojrzała na niego dziwnie, jakby nie był to najlepszy czas na podobne pogaduszki.
– Tak, na najniższym.
W mgnieniu oka wrócił do wiedeńskiego wykładu. Znów stał na scenie, tylko chwile dzieliły go od wielkiego finału. Właśnie pokazał zgromadzonym grawiurę Gustave’a Doré przedstawiającą Geryona – uskrzydlone monstrum z ogonem zakończonym jadowitym żądłem, które żyło nad Malebolge.
– Zanim udamy się na spotkanie z Szatanem – obwieścił głosem dudniącym ze wszystkich głośników – musimy przejść obok dziesięciu czeluści Malebolge, gdzie męki cierpią wszelkiej maści oszuści, którym udowodniono rozmyślne czynienie zła.
Langdon zmieniał przezrocza, pokazując kolejne detale, aż wreszcie zabrał publiczność na przechadzkę po wszystkich czeluściach.
– Od góry do dołu mamy: uwodzicieli chłostanych przez demony… bałwochwalców tarzających się w ludzkich odchodach… pazernych kapłanów pogrzebanych do góry nogami… czarowników z głowami przekręconymi o sto osiemdziesiąt stopni… skorumpowanych polityków w gotującej się smole… hipokrytów odzianych w ciężkie ołowiane szaty… złodziei kąsanych przez węże… fałszywych doradców pożeranych przez ogień… siewców niezgody rozrywanych na strzępy przez diabły… a na sam koniec oszczerców, których zarazy odmieniły nie do poznania. – Langdon spojrzał na audytorium. – Dante zarezerwował ostatnią czeluść dla oszczerców, ponieważ ich kłamstwa doprowadziły do jego wieloletniego wygnania z ukochanej Florencji.
– Robercie? – To był głos Sienny.
Langdon wrócił do rzeczywistości.
Kobieta spoglądała na niego pytająco.
– O co chodzi? – dopytywała.
– O naszą wersję Mapy Piekieł – odparł podekscytowany. – Została zmieniona! – Wyjął projektor z kieszeni i potrząsnął nim na tyle, na ile pozwalała ciasna przestrzeń. Kulka we wnętrzu wskaźnika zagrzechotała głośno, lecz dźwięk ten i tak utonął w wyciu policyjnych syren. – Ktokolwiek był autorem tego obrazu, poprzestawiał czeluści w Malebolge!
Gdy urządzenie zaczęło świecić, Langdon skierował je na płaską przestrzeń przed nimi. La Mappa dell’Inferno była wyraźnie widoczna w otaczającym ich cieniu.
Botticelli na przenośnej toalecie, pomyślał zawstydzony Robert. To ostatnie miejsce, na którym dzieło mistrza powinno być wyświetlane.
Przebiegł