Historia zaginionej dziewczynki. Elena Ferrante
Читать онлайн книгу.dzień nie opuszczał swojego pokoju. Wieczorem miałam spotkanie związane z pracą, zapukałam i zapytałam, czy przygotuje kolację dla Dede i Elsy. Obiecał, że to zrobi. Wróciłam późno. Franco, wbrew swoim zwyczajom, tym razem zostawił w kuchni wielki bałagan, posprzątałam więc ze stołu, umyłam talerze. Tamtej nocy spałam krótko, o szóstej byłam już na nogach. W drodze do łazienki przeszłam obok jego pokoju: zaciekawiła mnie kartka z zeszytu, którą przypiął do drzwi pinezką. Było na niej napisane: Lena, nie wpuszczaj dziewczynek. Pomyślałam, że pewnie w ostatnich dniach Dede i Elsa dały mu się we znaki albo że zdenerwowały go poprzedniego wieczoru. Postanowiłam, że je skarcę przy śniadaniu. Potem jednak zmieniłam zdanie. Relacje Franca z moimi córkami były bardzo dobre, wykluczone, żeby się na nie obraził z jakiegoś powodu. Koło ósmej dyskretnie zapukałam. Żadnej odpowiedzi. Zapukałam głośniej, potem ostrożnie otworzyłam drzwi: pokój tonął w ciemnościach. Zawołałam go. Cisza. Zapaliłam światło.
Na poduszce i na prześcieradle była krew, ogromna ciemna plama, która ciągnęła się aż do stóp. Śmierć jest taka odrażająca. Napiszę tylko, że kiedy zobaczyłam jego ciało bez życia – to ciało, które tak dobrze znałam, które kiedyś było szczęśliwe i pełne energii, które przeczytało tyle książek i tak wiele doświadczyło – doznałam zarazem odrazy i współczucia. Franco był kiedyś żywą materią przesiąkniętą politycznym światopoglądem, szczodrymi zamiarami i nadziejami, dobrymi manierami. Teraz wyglądał potwornie. Sposób, w jaki pozbył się pamięci, języka, zdolności nadawania życiu sensu, był tak okrutny, że nie miałam wątpliwości co do nienawiści, jaką żywił do samego siebie, do własnej skóry, do płynów ustrojowych, do myśli i do słów, do świata, który przyjął zły obrót i go za sobą pociągnął.
W kolejnych dniach często przychodziła mi na myśl Giuseppina, matka Pasqualego i Carmen. Ona także w pewnym momencie przestała tolerować siebie i ten kawałek życia, który jej jeszcze pozostał. Ale Giuseppina należała do poprzedniego pokolenia, Franco natomiast do moich czasów, i jego brutalne zniknięcie nie tylko mnie poruszyło, ale wręcz wstrząsnęło mną. Długo rozmyślałam o kartce na drzwiach, jedynej wiadomości, jaką pozostawił. Zwracał się do mnie, jakby chciał powiedzieć: nie pozwól dziewczynkom wchodzić, nie chcę, żeby mnie widziały, ty natomiast możesz, musisz mnie zobaczyć. Do dzisiaj zastanawiam się nad tym podwójnym poleceniem, jednym dosłownym, a drugim domyślnym. Po pogrzebie, w którym wziął udział tłum aktywistów z wyciągniętą pięścią (Franco był w tamtym czasie nadal bardzo znany i szanowany), próbowałam zacieśnić więzi z Mariarosą. Chciałam ją wspierać, rozmawiać z nią o nim, ale mi nie pozwoliła. Była coraz bardziej roztargniona, jej mina wyrażała chorą nieufność, która przyćmiła także oczy. Dom powoli zaczął się wyludniać. Nawet wobec mnie przestała zachowywać się jak siostra, a jej nastawienie było coraz bardziej wrogie. Albo cały czas spędzała na uniwersytecie, albo jeśli już była w domu, zamykała się w swoim pokoju i nie życzyła sobie, aby ktokolwiek jej przeszkadzał. Złościła się, jeśli dziewczynki zbyt głośno się bawiły, złościła się jeszcze bardziej, jeśli je karciłam. Spakowałam więc walizki i wyjechałam z Dede i Elsą do Neapolu.
30
Nino mówił prawdę, faktycznie wynajął mieszkanie przy via Tasso. Od razu się do niego wprowadziłam, choć pełno tam było mrówek, a wyposażenie ograniczało się do małżeńskiego łoża bez zagłówka, dwóch łóżeczek dla dziewczynek, stołu i kilku krzeseł. Nie wspominałam ani o miłości, ani o przyszłości.
Powiedziałam Ninowi, że na moją decyzję w dużej mierze wpłynął Franco, i ograniczyłam się do przekazania mu dobrej i złej informacji. Dobra była taka, że moje wydawnictwo zgodziło się opublikować jego zbiór esejów, pod warunkiem że przygotuje nieco barwniejszą wersję; zła była taka, że nie życzyłam sobie, aby mnie w ogóle dotykał. Pierwszą przyjął z radością, nad drugą rozpaczał. Potem jednak wszystkie wieczory spędzaliśmy, siedząc ramię w ramię i pracując nad jego tekstami, a ta bliskość przygasiła we mnie wszelką złość. Eleonora jeszcze nie zdążyła urodzić, kiedy znowu zaczęliśmy ze sobą sypiać. A w chwili, gdy na świat przyszła dziewczynka, której nadano imię Lidia, Nino i ja byliśmy już parą kochanków o ustalonych zwyczajach, o intensywnym życiu prywatnym i politycznym, z pięknym mieszkaniem i z dwiema córkami.
– Nie myśl – uprzedziłam go na początku – że jestem na twoje rozkazy. Na razie nie potrafię cię rzucić, ale wcześniej czy później do tego dojdzie.
– Nie dojdzie, nie dam ci powodu.
– Ja już mam wystarczająco dużo powodów.
– Wkrótce wszystko się zmieni.
– Zobaczymy.
Ale to była tylko gra, sama przed sobą udawałam, że rozsądne jest to, co w rzeczywistości było nierozsądne i upokarzające. Biorę sobie – mawiałam słowami Franca – to, czego teraz potrzebuję, a jak tylko znudzi mi się jego twarz, jego słowa, wypali się wszelkie pragnienie, odeślę go tam, skąd przyszedł. Dlatego gdy czekałam na niego całymi dniami, powtarzałam sobie w duchu, że tak lepiej, że mam dużo pracy, że on za bardzo mnie absorbuje. A kiedy ogarniała mnie zazdrość, uspokajałam się: to ja jestem kobietą jego życia. A gdy myślałam o jego dzieciach, tłumaczyłam sobie: więcej czasu spędza z Dede i Elsą niż z Albertinem i Lidią. Naturalnie to wszystko było zarazem prawdą, jak i fałszem. Prawda, pociąg, jaki czułam do Nina, w końcu się wyczerpie. Prawda, że mam mnóstwo do zrobienia. Prawda, że Nino mnie kocha, że kocha Dede i Elsę. Ale były też inne prawdy, które świadomie ignorowałam. Prawda, że pociąga mnie bardziej niż kiedykolwiek. Prawda, że jestem dla niego zdolna porzucić wszystko i wszystkich. Prawda, że więź z Eleonorą, Albertinem i małą Lidią jest tak samo silna, jak więź ze mną i z moimi córkami. To jednak skrywałam pod ciemną zasłoną niepamięci, a jeśli gdzieniegdzie pojawiała się szpara, która ukazywała prawdziwy stan rzeczy, w pośpiechu uciekałam się do frazesów na temat współczesnego świata. W kółko powtarzałam albo wypisywałam przy każdej nadarzającej się okazji, że wszystko ulega zmianie, stwarzamy nowe formy współżycia i inne bzdury.
Mimo to codziennie borykałam się z trudnościami, które wstrząsały pozorną sielanką. Miasto nic a nic się nie zmieniło na lepsze, prędko i mnie dopadły jego bolączki. Via Tasso nie była najlepszą lokalizacją. Nino postarał się dla mnie o używany samochód, białego renaulta R4, do którego szybko się przywiązałam, ale początkowo w ogóle nie używałam ze względu na zakorkowane ulice. Z trudem stawiałam czoła tysiącom problemów, których było o wiele więcej niż we Florencji, w Genui czy Mediolanie. Dede od pierwszego dnia szkoły znienawidziła nauczycielkę i kolegów. Elsa, która poszła do pierwszej klasy, wracała zawsze smutna i z zaczerwienionymi oczami, ale nie chciała powiedzieć, co się stało. Zaczęłam obie karcić. Mówiłam, że nie potrafią stawić czoła przeciwnościom losu, narzucić swojego zdania, dostosować się, że muszą się tego nauczyć. Skutek był taki, że siostry zawiązały koalicję przeciwko mnie: wyrażały się o babci Adele i o cioci Mariarosie jak o boginiach, które zorganizowały im szczęśliwy świat, i opłakiwały je coraz bardziej otwarcie. Kiedy przyciągałam je do siebie, żeby jakoś udobruchać, kiedy je tuliłam, obejmowały mnie z rozdrażnieniem, czasami nawet odpychały. A praca? Coraz wyraźniej docierało do mnie, że na tym etapie lepiej było zostać w Mediolanie i znaleźć stałe zatrudnienie w wydawnictwie. Albo wyjechać do Rzymu, bo podczas spotkań promocyjnych poznałam ludzi, którzy zaoferowali mi swoją pomoc. Co ja w ogóle robię z córkami w Neapolu? Czy jesteśmy tu tylko po to, żeby zadowolić Nina? Czy okłamuję się, że jestem wolna i niezależna? I czy okłamuję moją publiczność, kiedy odgrywam rolę kogoś, kto dwiema książeczkami usiłował wesprzeć kobiety w uświadomieniu sobie tego, do