Drapieżny pocałunek. Roberto Saviano
Читать онлайн книгу.chciał jak najszybciej dostać telefon.
– W takim razie musimy się pośpieszyć. Jutro, jak tylko wyjdzie słońce.
Świt zastał go ubranego i gotowego do akcji. Łóżko, na którym siedział, było tylko lekko wygniecione, nie spał w nocy ani przez chwilę. Zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze, a potem wypuścił je gwałtownie. Był już dzień. Musiał mieć jasny umysł, nie mógł pozwolić, by opanowały go wspomnienia. Miał zadanie do wykonania, potem będzie czas na wszystko inne.
Głos Tukana zadziałał jak włącznik prądu. Włożył pistolet Desert Eagle do kieszeni dżinsów i zbiegł na ulicę.
Tukan miał już na głowie kask integralny.
– Masz telefon? – zapytał Nicolas, zakładając swój. – Jest jeszcze w oryginalnym opakowaniu, tak?
– Maharadża, nie martw się, wszystko gra.
– No to jedziemy po kwiaty. – Nicolas usiadł za kierownicą i ruszył z umiarkowaną szybkością. Opanował go spokój, który ogrzewał całe ciało. Za godzinę będzie po wszystkim. Rozdział zamknięty.
Żaluzje kiosku z kwiatami były zasunięte, a nie znali innego miejsca, gdzie mogliby je kupić. Zresztą nie mieli czasu, żeby jeździć po mieście.
– To jest granda! Narzekają, że mało zarabiają, ale śpią zamiast pracować.
Ruszył z miejsca, ale zaraz znowu zahamował tak gwałtownie, że zderzyli się z Tukanem kaskami.
– O, Madonno!
– No właśnie! Madonna! – powiedział Nicolas i odpychając się nogami od asfaltu, poprowadził skuter tyłem aż do skrzyżowania z wąskim zaułkiem. W kapliczce oświetlonej wieczną lampką i chronionej żelazną kratą, która błyszczała, jakby zrobiono ją ze złota, stała figurka Madonny, ledwo widoczna przy licznych zdjęciach tych, którzy skorzystali z jej łask, oraz podobiznach ojca Pio. Uśmiechała się uspokajająco i Nicolas odpowiedział jej uśmiechem. Zsiadł z t-Maxa, posłał jej ręką całusa, jak nauczyła go babcia, gdy był malutki, i wspinając się na palcach, wyjął z wazonu pęk białych kalii.
– Madonna się nie wkurzy? – zapytał Tukan.
– Madonna nigdy się nie wkurza i dlatego jest Madonną – powiedział Nicolas, rozsuwając zamek bluzy, żeby włożyć pod nią kwiaty. Ruszyli na pełnym gazie. Zgodnie z umową Śnięta Ryba powinien o tej porze rozpocząć akcję.
Zaraz za bramą czekał na nich pielęgniarz, tupał nogami w asfalt, był otulony puchową kurtką. Tukan pozdrowił go gestem ręki, a pielęgniarz dalej podskakiwał na miejscu, chociaż teraz robił to nie tyle z powodu zimna, ile ze zdenerwowania, z obawy, że ci dwaj na skuterze i w kaskach integralnych nie przyjechali tu, żeby mu podziękować za przysługę.
– Niech pan nas zaprowadzi, żebyśmy mogli zrobić niespodziankę dzieciątku – zaczął Nicolas.
Pielęgniarz ociągał się z wykonaniem tego polecenia, żeby wysondować, o co im chodzi. Powiedział, że nie są krewnymi, więc nie może ich wpuścić.
– Jak to nie jesteśmy krewnymi?! – obruszył się Nicolas. – Czy tylko kuzyni mogą być krewnymi? My jesteśmy bardziej krewnymi niż krewni, bo jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy prawdziwą rodziną.
– Teraz jest na oddziale noworodków. Niedługo zaniosą go matce.
– To chłopczyk?
– Tak.
– To lepiej.
– Dlaczego? – zapytał pielęgniarz, żeby zyskać na czasie.
– Jest łatwiej…
– Co jest łatwiej? – Pielęgniarz nie rezygnował z pytań, ale Nicolas go zignorował.
Odpowiedział za niego Tukan:
– Chłopcom jest łatwiej dorosnąć, no nie? A może łatwiej jest dziewczynom… Przynajmniej tym, które umieją się dobrze bzykać i mogą za to dostać, co chcą.
Milczenie Nicolasa pozwoliło pielęgniarzowi uwierzyć, że nie będą nalegać. Już chciał rozłożyć ręce i powiedzieć, że nic się nie da zrobić, bo takie są przepisy.
– Chcę zobaczyć dziecko, zanim przystawią je matce do piersi.
Ten głos, zniecierpliwiony i naładowany złością, uderzył pielęgniarza jak bat. I zanim sformułował odpowiedź, znalazł się z twarzą spłaszczoną na wizjerze kasku Nicolasa.
– Powiedziałem ci, że chcę zobaczyć to dziecko. Przyniosłem kwiaty dla matki. I teraz mi powiesz, jak tam trafić. – Nicolas silnym pchnięciem przywrócił mu wyprostowaną pozycję.
Otrzymali precyzyjne wskazówki, droga była prosta. Tukan wyjął więc pudełko z iPhone’em i rzucił je w powietrze, a pielęgniarz śledził jego trajektorię, żeby je złapać, zanim upadnie na ziemię i telefon się stłucze. Był tak skoncentrowany na tym cacku technologicznym, że nie zauważył gęstego czarnego dymu wychodzącego z okna w niewielkiej odległości od niego, może nawet nie poczuł ostrego zapachu palonych opon. Śnięta Ryba wykonał swoje zadanie punktualnie. Nicolas go o to prosił albo raczej wydał mu taki rozkaz. „Chcę dużo dymu, musi wszystko przysłonić. Budka strażników ma być pusta. Nie możemy dopuścić do tego, żeby goniła za nami chmara ochroniarzy. To będzie klasyczna zmyłka, Rybko”. Śnięta Ryba wybrał toalety niedaleko budki. Opony ukradł w warsztacie wulkanizacji tego samego ranka. Wystarczyło trochę nafty i zapalniczka, żeby urządzić spektakularne widowisko z udziałem trującego dymu i skoncentrować uwagę wszystkich na tych toaletach.
Tymczasem t-Max przejeżdżał przez bramę szpitala z prędkością pieszego. Aż do tej chwili chłopcy realizowali precyzyjnie wszystkie punkty planu. Nicolas obliczył, ile może trwać każdy etap, włączając w te kalkulacje nieprzewidziane zdarzenia. Tukan, stosując się skrupulatnie do instrukcji, czuł się jak trybik dobrze naoliwionej maszyny. Ale w tym momencie Nicolas przycisnął gaz i poszedł na żywioł. Skuter rozpędził się, żeby pokonać wzniesienie terenu przed wejściem do szpitala – jak koń, który ma przeskoczyć przeszkodę – i po stopniach wjechał do góry. Automatyczne drzwi szpitala otworzyły się i t-Max wpadł do hallu.
W zamkniętej przestrzeni silnik skutera robił tyle hałasu co boeing na lotnisku. Na razie nie natknęli się na nikogo, było za wcześnie na wizyty u lekarzy i zamawianie badań przy okienkach, ale wtargnięcie pojazdu do szpitala zaalarmowało personel, ludzie wychodzili teraz z okolicznych pomieszczeń, nie wierząc własnym oczom i uszom. Nicolas nie zwracał na nich uwagi – szukał windy.
Wjechali na pogrążony w ciszy oddział noworodków. Na korytarzu nie było żywej duszy, nie usłyszeli dźwięku rozmów czy płaczu, który mógłby wskazać drogę do sali z dziećmi. Cały ten chaos, który stworzyli na parterze, nie naruszył spokoju na tym piętrze.
– Jak, do cholery, nazywa się ten dzieciak?
– Na pewno gdzieś będą napisane nazwiska – odparł Tukan. Znał Maharadżę aż za dobrze, żeby ryzykować pytanie, jak zamierza się wydostać z tego ślepego zaułka, w którym się znaleźli. Na tym właśnie polegała moc Nicolasa: doprowadzał cię do granic możliwości, a ty nawet nie zdawałeś sobie z tego sprawy.
Zostawili t-Maxa na środku korytarza. Błyszczący czarny skuter wyglądał jak chrabąszcz między seledynowymi ścianami wyklejonymi plakatami zachwalającymi dobrodziejstwa karmienia piersią. Puścili się biegiem po korytarzu w poszukiwaniu noworodków. Tukan z przodu, z kaskiem na głowie, Nicolas zaraz za nim. Po prawej i lewej stronie ciągnęły się drzwi, słychać było plaśnięcia gumowych podeszew na linoleum.
Korytarz