Subtelna prawda. Джон Ле Карре
Читать онлайн книгу.minivana, rozkłada wokół niego halo. Powraca śledząca kamera naziemna. Mruga ikonka telefonu w lewym górnym kącie ekranu. Jeb podaje Paulowi słuchawkę. Rozmowa dwóch Polaków. Rechocą na zmianę. Lewa ręka Aladyna odgrywa teatr marionetek w tylnej szybie minivana. Słowiańskie rechoty zastąpione przez pełen nagany głos tłumaczki:
– Aladyn rozmawia ze swoim bratem, Józefem, który jest w Warszawie – mówi z pogardą. – Rozmowa jest wulgarna. Mówią o dziewczynie Aladyna, kobiecie na jachcie. Nazywa się Imelda. Aladyn ma dość Imeldy. Za dużo gada. Rzuci ją. Józef musi odwiedzić Bejrut. Aladyn zapłaci za lot z Warszawy. Jeśli Józef przyleci do Bejrutu, Aladyn pozna go z wieloma kobietami, które chętnie się z nim prześpią. Teraz Aladyn jedzie do swojej ulubionej kochanki. Tajnej kochanki. Przepada za nią. Zastąpi Imeldę. Nie jest ponura, nie rzuca się do gardła, ma świetne piersi. Może kupi jej mieszkanie w Gibraltarze. To dobra wiadomość dla skarbówki. Aladyn teraz kończy. Jego tajna ulubiona kochanka czeka. Bardzo go pożąda. Kiedy otworzy drzwi, będzie całkiem naga. Aladyn jej rozkazał. Dobranoc, Józefie.
Zapadła chwila ogólnej konsternacji, przerwanej przez Dona.
– Kurwa, nie da rady się wyrobić z rypankiem – szepnął oburzony. – Nawet on nie da rady się wyrobić.
Zawtórował mu równie oburzony Andy:
– Taksówka skręciła w złym kierunku. Co on robi i po co?
– Z rypankiem zawsze można się wyrobić – stanowczo powiedział Krótki. – Jak Boris Becker dał radę przelecieć panienkę w schowku na miotły, to Aladyn wyrobi się w drodze do swojego kumpla Szulera, który obstalował u niego manpady. Prosta logika.
Przynajmniej to było prawdą; minivan, zamiast skręcić w prawo do tunelu, skręcił w lewo, do centrum.
– Wie, że siedzimy mu na ogonie – zamruczał zdesperowany Andy. – Szlag.
– Albo coś mu się przestawiło w głupim łbie – rzucił Don.
– Nie używa go, skarbie. Myśli rozporkiem – odparł Krótki.
Ekran poszarzał, zbielał, po czym stał się pogrzebowo czarny.
Oczy wszystkich spoczęły na Jebie, gdy z walijskim akcentem mruczał łagodne frazy do mikrofonu na piersi:
– Co z nim zrobiłeś, Elliot? Myśleliśmy, że Aladyn jest za gruby, żeby go zgubić.
Zwłoka i zagłuszające relację Dona trzaski. Wreszcie rozległ się kłótliwy, ściszony głos Elliota, mówiący szybko z południowoafrykańskim akcentem:
– Tam jest kilka apartamentowców z krytymi garażami. Zakładamy, że wjechał do jednego i wyjechał innym. Szukamy.
– W takim razie wie, że siedzisz mu na ogonie – stwierdził Jeb. – To nie najlepsza wiadomość, prawda, Elliot?
– Może wie, może to odruch. Bądź łaskaw, odczep się, do cholery. Dobra?
– Jeśli zostaliśmy nakryci, wracamy do domu, Elliot. Nie wchodzimy w pułapkę, nie wtedy, kiedy ludzie wiedzą, że jesteśmy blisko. Serdeczne dzięki, już to zaliczaliśmy. Jesteśmy na to za starzy.
Trzask, ale bez odpowiedzi. Znowu odezwał się Jeb:
– Nie wpadło ci przypadkiem do głowy, żeby podłożyć pluskwę w tej taksówce, co, Elliot? Może zmienił pojazd. Raz czy dwa obiło mi się o uszy, że tak się robi.
– Odpierdol się.
Krótki w roli wzburzonego towarzysza broni i obrońcy Jeba, odpinając mikrofon, rzucił:
– Kiedy się to skończy, zrobię z nim porządek aż miło. Elliot usłyszy ode mnie kilka miłych, rozsądnych, ciepłych słów, i jak mi Bóg miły wsadzę mu w dupę ten durny południowoafrykański łeb. Dobra myśl, no nie, Jeb?
– Może dobra, Krótki – rzekł spokojnie Jeb. – A może niedobra. Ale zamknij się, jeśli łaska.
Ekran ożywa. Nocny ruch uliczny rzednie, ale nad żadnym z niewielu samochodów nie ma halo, nie ma błądzącej taksówki minivana. Szyfrujący telefon znów wibruje.
– Widzisz coś, czego my nie widzimy, Paul? – słyszy.
– Nie wiem, czego nie widzicie, Dziewiątka. Aladyn rozmawiał z bratem, potem skręcił. Wszyscy tu są zaskoczeni.
– My tutaj też. I to bardzo, do cholery.
„My”? Ty i kto, ściśle biorąc? Ósemka? Dziesiątka? Kto szepce ci do ucha? Z tego co wiem, przekazuje ci pisemne wskazówki, kiedy ze mną rozmawiasz. Każe ci zmienić kierunek i zaczynać od nowa? Pan Jay Crispin, nasz korporacyjny dyktator i dostawca informacji wywiadowczych?
– Paul?
– Tak, Dziewiątka.
– Masz bezpośredni widok. Raportuj, proszę. Już!
– Problem sprowadza się do tego, czy Aladyn się połapał, że jest śledzony. – I po chwilowym namyśle dodaje: – A także czy odwiedza swoją nową kochankę, którą ponoć tu zainstalował, zamiast jechać na umówione spotkanie z Szulerem… – Jest coraz bardziej pod wrażeniem własnej pewności siebie.
Szuranie butów. Odgłosy tła. Szepczący znów działa. Przerwa połączenia.
– Paul?
– Tak, Dziewiątka.
– Zaraz. Czekaj. Tu są pewne osoby, z którymi muszę pogadać.
Paul czeka. Osoby czy osoba?
– Okej! Problem rozwiązany… – teraz mówi minister Quinn pełną gębą – …Aladyn nie zamierza… powtarzam, nie zamierza… nikogo posuwać, mężczyzny ani kobiety. To ustalone. Jasne? – Nie czeka na odpowiedź. – Rozmowa telefoniczna, której wysłuchaliśmy, to była zmyła, żeby nieszyfrowaną wymianą zdań potwierdzić spotkanie z Szulerem. Człowiek po drugiej stronie połączenia to nie jego brat. To pośrednik od Szulera. – Cisza na kolejną radę z boku. – W porządku, jego kontakt odcinający. To był kontakt odcinający Aladyna… – pada potwierdzenie określenia.
Linia znów głucha. Kolejna rada? Czy też jego sieć PRR nie jest tak wzmocniona, jak ją reklamowano?
– Paul?
– Dziewiątka?
– Aladyn jedynie mówił Szulerowi, że nadjeżdża. Informował. Wiemy to bezpośrednio ze źródła. Bądź łaskaw przekazać niezwłocznie Jebowi.
Czasu wystarczyło na tyle, by niezwłocznie przekazać Jebowi, zanim Don znów poderwał rękę.
– Ekran drugi, dowódco. Dom siódmy. Kamera z morza. Światło na parterze, lewe okno.
– Tam, Paul… – rzuca Jeb.
Jeb kucnął obok Dona. Skulony za nimi, patrzy między ich głowami, początkowo nie wiedząc, na którym świetle powinien się skupić. Tańczyły w parterowych oknach, ale to były odbicia kotwiczącej floty. Zdejmuje noktowizor i wytrzeszczając do bólu oczy, ogląda powtórkę zbliżenia parterowego okna domu numer siedem.
Widmowe punktowe światełko, bijące w górę jak światło świecy, sunie przez pokój. Trzyma je upiornie białe przedramię. Kamery na lądzie teraz przekazują obraz. Tak, znów światło. A upiornie białe przedramię zabarwia się na pomarańczowo od lamp sodowych przy drodze dojazdowej.
– Więc jest w środku, tak? – rzuca Don. – Dom numer siedem. Parter. Przyświeca sobie pieprzoną latarką, bo prądu nie ma – mówi to jakoś bez przekonania.
– To Ofelia – rzuca Krótki, humanista. – W cholernej koszulce nocnej. Zaraz się rzuci do Morza Śródziemnego.
Jeb