Idealny narzeczony. Мелани Милберн
Читать онлайн книгу.ection>
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pozostał jej jeden dzień, by odpowiedzieć na zaproszenie na bal. Dwadzieścia cztery godziny. Sto czterdzieści cztery minuty. Osiemdziesiąt sześć tysięcy czterysta sekund. Jeśli do tego czasu nie zorganizuje sobie „narzeczonego”, będzie ugotowana.
Usiadła przy biurku. Wzrok wlepiła w czarny pergamin zdobiony miedzianozłotym, stylizowanym pismem:
Panna Abby Hart z Narzeczonym.
Serce panicznie łomotało jej w piersi, jakby się chciało wyrwać na zewnątrz. Nie może przecież pójść sama na prestiżowy Wiosenny Bal Charytatywny do Top Goss and Gloss’s. To najważniejsze wydarzenie w jej karierze. Bilety trzeba zwykle rezerwować na trzy, cztery lata naprzód. Wiele osób o dłuższym stażu pracy w firmie nie dostało zaproszeń. A ona została zaproszona przez szychy z kierownictwa w charakterze gościa honorowego. Odmowa nie wchodziła w grę. Szef naciskał, by w końcu przedstawiła swoim fanom narzeczonego. Gdyby przyszła sama, równie dobrze mogłaby złożyć wymówienie.
Cały świat myślał, że Abby była zaręczona z ukochanym z czasów dzieciństwa. Prawda była taka, że nie miała ani ukochanego, ani dzieciństwa: od piątego roku trafiała do kolejnych rodzin zastępczych.
– Abby, miałabyś chwilkę, żeby… Hej, nie wysłałaś jeszcze potwierdzenia obecności na balu? – spytała Sabina z działu mody. – Myślałam, że termin minął w zeszłym tygodniu…
Abby przywołała na twarz uśmiech pełen spokoju.
– Tak, wiem, ale nadal czekam na decyzję narzeczonego. Jest… jest teraz bardzo zajęty pracą i…
– Ale chyba zabierze cię na bal? – dopytywała. – W końcu od tego właśnie ma się narzeczonych! Nareszcie wszyscy poznamy tego twojego Pana Idealnego, o którym piszesz w felietonach i na blogu. Myślę, że dlatego w tym roku bal cieszy się aż takim zainteresowaniem. Jego tożsamość to chyba najpilniej strzeżony sekret w Londynie.
Tożsamość Pana Idealnego pozostała tajemnicą tylko dlatego, że tak naprawdę nigdy nie istniał. Wymyśliła go sobie. Jej cotygodniowe felietony i wpisy na blogu dotyczyły gównie związków i porad sercowych. Pisała, jak znaleźć i pielęgnować prawdziwe uczucie. Jak kochać, być kochaną i żyć długo i szczęśliwie. Miała setki tysięcy czytelniczek i miliony użytkowników Twittera śledzących jej wpisy.
Miliony.
Wszyscy myśleli, że jest szczęśliwie zaręczona z mężczyzną idealnym. Nosiła nawet pierścionek zaręczynowy, by to udowodnić. Nie z prawdziwym diamentem, tylko z cyrkonią, lecz kamień wyglądał tak prawdziwie, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Ani na to, że nosi go na palcu od ponad dwóch lat.
– Nie, on nigdy by mnie nie zawiódł – odparła. Czasem przerażało ją, jak dobrze potrafi kłamać.
– Tak mi przykro, że nie zostałam zaproszona na bal – westchnęła Sabina, pozując na Kopciuszka. – Bardzo chciałabym go poznać. Jestem pewna, że właśnie dlatego będziesz siedziała przy stoliku szefa. Każdy chce poznać tego niesamowicie romantycznego człowieka, przy którym bledną wszyscy inni mężczyźni.
Uśmiech nie schodził z twarzy Abby, ale jej kiszki skręcały się boleśnie jak powrozy. Istna manufaktura powrozów. Starczyłoby ich na olinowanie dla dwóch statków żaglowych. Musiała wymyślić jakiś plan. Musiała przyjść z jakimś mężczyzną.
Ale z kim?
W tym momencie usłyszała dźwięk otrzymanego esemesa. Wiadomość od jej najlepszej przyjaciółki, Elli Shelverton.
Najlepszej przyjaciółki, która ma starszego brata!
Oczywiście! Idealne rozwiązanie! Tylko, czy Luke zgodzi się pójść z nią na bal? Ostatni raz widziała go sześć miesięcy temu i zachowywał się wtedy, delikatnie mówiąc, dziwnie. Nigdy nie przebywała tak blisko niego. Zawsze był nieco odpychający i burkliwy. Trudno się mu było dziwić – nadal nie otrząsnął się po tragicznej śmierci swojej dziewczyny sprzed pięciu lat. Raz, gdy wpadła odebrać pożyczoną przez Ellę rzecz, zastała go tak pijanego, że głowa opadła mu na jej ramię i bełkotał coś niezrozumiale. Musiała pomóc mu dotrzeć do łóżka. Gdy już go położyła, chwycił nagle jej dłonie, tak że przez moment myślała, że planuje ją przyciągnąć do siebie. Zamiast tego delikatnie musnął jej twarz palcami, jakby gładził kielich orchidei, po czym zamknął oczy i zapadł w głęboki sen. Nadal czuła dreszcze, gdy przypominała sobie o tym zajściu.
Oczywiście, w ogóle o tym nie rozmyślała!
No, może czasami…
– Esemes od narzeczonego? – Sabina nachyliła się ku niej. – Co napisał? Potwierdził, że przyjdzie?
Abby zakryła dłonią ekran komórki.
– Złota zasada Abby: nie dziel się wiadomościami od ukochanego ze znajomymi. Są zbyt intymne.
Sabina westchnęła ciężko.
– Chciałabym dostawać esemesy od ukochanej osoby. Chciałabym mieć to, co ty, Abby. Wszystkie kobiety by chciały.
Naprawdę? Tylko co ja właściwie mam? – pomyślała.
Abby przybrała zatroskany wyraz twarzy.
– Nie chcę zabrzmieć, jak Ciocia Dobra Rada, ale w sumie to przecież nią jestem, więc co mi tam: jesteś fantastyczną osobą, która zasługuje na szczęście, tak jak każdy. Nie pozwól, by jedno złe doświadczenie z bigamistycznym dupkiem…
– Poligamistycznym. Był w trzech lub czterech związkach naraz.
– Racja, zapomniałam. Nie pozwól, by ten palant powstrzymał cię przed odnalezieniem mężczyzny wspaniałego, kochającego i gotowego do poważnego związku. Na pewno ktoś taki czeka właśnie na tak fantastyczną dziewczynę jak ty.
Sabina się uśmiechnęła.
– Zawsze wiesz, co powiedzieć. Nic dziwnego, że jesteś najlepszą doradczynią do spraw sercowych w londyńskiej prasie.
Po długim wahaniu Abby postanowiła nie uprzedzać Luke’a telefonicznie o swojej wizycie w jego domu w Bloomsbury. Bała się, że ją spławi pod pretekstem nawału pracy. Stale był zajęty jednym ze swoich projektów z zakresu inżynierii biomedycznej. Dzięki nim zdobył światowe uznanie. Ella obiecała utrzymać cały plan przed nim w tajemnicy, dopóki Abby nie porozmawia z nim osobiście. Jej przyjaciółka bardzo wspierała cały pomysł z balem: najwidoczniej pragnęła, by jej starszy brat ponownie zaczął prowadzić życie towarzyskie.
Zresztą, nie było gwarancji, że Luke odebrałby telefon, gdyby Abby zadzwoniła. Stronił od większości ludzi, od niej zaś – w szczególności. Nie licząc tego jednego wieczoru, o którym często myślała…
Musiała z nim porozmawiać twarzą w twarz. Przygotowała nawet pewien fortel: Luke miał słabość do domowych wypieków, dlatego zjawiła się przed jego eleganckim domem z pudełkiem świeżo upieczonych ciasteczek z czekoladą i orzechami makadamii. To z pewnością na niego podziała.
A przynajmniej podziałałoby, gdyby ją wpuścił do środka.
Wsadziła pudło ciastek pod pachę, by zwolnić jedną dłoń. Drugą trzymała parasol, chroniący ją od lodowatego wiosennego deszczu. Miała kompletnie przemoczone nogawki. Nacisnęła i przytrzymała mosiężny guzik dzwonka po raz piąty. Czekała. Wiedziała, że jest w domu, bo paliły się światła w biurze i w salonie.
Może jest z kimś…
Nie.
Szybko odrzuciła tę myśl. Luke nie spotykał się z nikim od tragicznej śmierci swojej dziewczyny sprzed pięciu lat. Nigdy nie był duszą towarzystwa, ale od śmierci Kimberley w wypadku samochodowym stał się wręcz odludkiem. Zamkniętym w sobie pracoholikiem. Aż przykro jej było na to patrzeć, tym bardziej że mógłby być całkiem fajną osobą, gdyby tylko otworzył się nieco na innych ludzi.
Wreszcie usłyszała stanowczy dźwięk kroków. Puściła przycisk dzwonka. Drzwi się otworzyły. Jego pochmurna twarz nie wyglądała zapraszająco.
– A, to ty… – mruknął.
– Też się cieszę, że cię widzę, Luke – rzuciła. – Mogłabym