Idealny narzeczony. Мелани Милберн
Читать онлайн книгу.skłonny ją poprosić, by z nim zamieszkała na stałe. Wydawało się to dla niego zbyt dużym krokiem. W tamtym czasie nie był przeciwny idei małżeństwa. Zakładał, że pewnego dnia poślubi właściwą osobę, lecz z biegiem czasu coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że Kimberley nią nie była.
Gdy już zebrał się w sobie, by z nią zerwać, Kimberley zginęła.
Na myśl o związaniu się z kimś innym robiło mu się słabo. Zupełnie jakby ktoś owijał go stalową liną coraz ciaśniej, aż zaczął się dusić.
Co do pomocy Abby z jej małym kłopotem… Cóż, miło z jej strony, że te sześć miesięcy temu sprawdziła, czy wszystko jest u niego w porządku. Był też jej wdzięczny, że o całym zajściu nie powiedziała jego matce i siostrze, oszczędzając im zmartwień. Abby wpadła wtedy odebrać coś, co zostawiła Ella dzień wcześniej. Żałował, że nie pamiętał więcej z tamtego wieczoru, ale rocznice urodzin Kimberley były dla niego trudne i zawsze kończyły się migreną. Wracał do domu od rodziców Kimberley. Co rok przygotowywali wszystko, nawet tort ze świeczkami i prezenty, których nigdy nie otworzy. Zawsze go zapraszali i zawsze przychodził. Z szacunku. Z poczucia obowiązku.
Z poczucia winy.
Żałował, że tamtego wieczoru otworzył Abby drzwi. Wrócił do domu pół godziny wcześniej, wypił kieliszek wina – kretyński pomysł – aby ukoić ból, ale wywołało to odwrotny efekt i migrena powaliła go jak cios obuchem.
Niewiele pamiętał, ale był w stanie przypomnieć sobie Abby na progu, z promiennym uśmiechem i błyszczącymi, jasnobrązowymi oczami. Patrzyła nimi na niego jak słodki szczeniaczek.
I jej usta. Ich nie byłby w stanie zapomnieć nawet po wybudzeniu ze stuletniej śpiączki. Dobry Boże, nie mógł oderwać wzroku od ich kształtnej pełni. Ciągle łapał się na fantazjowaniu, jak by one smakowały. Cholera, zaczął myśleć o seksie. I to z nią.
Co, oczywiście, było odstręczające. Była przyjaciółką jego siostrzyczki.
Tej linii nie zamierzał przekraczać. Zresztą, i tak nie był zainteresowany wchodzeniem z kimkolwiek w związek.
Chyba już nigdy nie będzie.
Nie chciał się mierzyć z odpowiedzialnością za cudzy dobrostan. Jak mógłby odnaleźć ukojenie w związku po śmierci Kimberley? To, że jej nie kochał, nie znaczyło przecież, że nie cierpiał z powodu jej odejścia. Każdego dnia rozmyślał o wszystkim, co ją i jej rodzinę ominęło w życiu. Nic, co byłby w stanie powiedzieć lub uczynić, nie wynagrodzi im tej straty.
Nie chciał tego przechodzić jeszcze raz, z kolejną osobą, z kolejną rodziną. Lepiej, że odpuścił sobie randkowanie. Dzięki temu nikt nie zostanie już zraniony.
Dobrze, a co Abby?
Jednym z nielicznych klarownych wspomnień, jakie Luke miał z tamtego wieczoru, były jej kasztanowe włosy łaskoczące go w twarz. Pachniały wiosennym kwieciem. Jej dotyk…
Nie mógł sobie przypomnieć, czy to on pierwszy dotknął jej, czy ona jego.
Nieważne. Liczyło się, że pamiętał, jakie to było uczucie. Skórę miała miękką niczym płatek magnolii. Nosek miała okraszony malutkimi piegami, jak cappuccino posypane czekoladowym proszkiem.
Może i jej nie pocałował tamtego wieczoru, ale wyraźnie miał na to ochotę. Był tego pewien. Z migreną czy bez, jakże mógłby zapomnieć widok takich ust? Myślał o nich przez ostatnie sześć miesięcy. Fantazjował o trzymaniu Abby w objęciach, dotykaniu, całowaniu jej.
I, niech go Bóg pokarze, kochaniu się z nią.
Nie był pewien, dlaczego zgodził się odgrywać jej narzeczonego. Może widok jej łez na niego podziałał. Przestraszył się, że zrobi coś… coś głupiego i nieodpowiedzialnego, czym mogłaby zniszczyć…
Odsunął od siebie tą myśl. Abby nie była jak Kimberley. Była pragmatyczną i wytrzymałą osobą, którą Kimberley nigdy być nie mogła. Łzy Abby były zrozumiałe, biorąc pod uwagę, jak ważny był dla niej ten bal. To były tylko dwie godziny jego czasu – z pewnością tyle był jej winien za pomoc udzieloną pół roku temu.
Dwie godziny udawania Pana Idealnego: co w tym trudnego?
Abby próbowała właśnie zapiąć zamek z tyłu sukni balowej, gdy Luke przybył do jej mieszkania. Pochwyciła poły zamka ręką i wybiegła z sypialni, żeby otworzyć drzwi wejściowe. Nie widziała wcześniej Luke’a w garniturze. Już w zwykłych ciuchach wyglądał tak, że ludzie się za nim oglądali. W stroju wyjściowym mógłby samą obecnością zatrzymać ruch uliczny.
– He-Hej. Mam problem z zapięciem. Mógłbyś pomóc?
– Jasne. – Wszedł do środka i zamknął drzwi. – Odwróć się.
Abby wstrzymała oddech, gdy zapinał zamek. Delikatne muśnięcie jego palców po nagiej skórze spowodowało, że ciarki przebiegły jej w dół kręgosłupa, po czym rozpaliły rejony jej ciała położone niżej. Jego bliskość wywołała w niej burzę hormonów. Było w tym coś pierwotnego. Zmysły wibrowały jej jak struny głosowe śpiewaczki operowej podczas wykonywania arii. Gdyby cofnęła się o pół kroku, otarłaby się o jego tors, jego biodra, jego…
Zamek nie chciał się dopiąć.
– Fragment materiału wplątał się w zamek – wyjaśnił Luke. Nachylił się, by mieć lepszy widok. Poczuła jego dotyk i ciepły oddech.
Zapanowała nad drżeniem ciała i wzięła głęboki wdech, by ułatwić mu dostęp. Poczuła zapach jego płynu po goleniu: cytryna i limona, z bladym odcieniem bergamotki i nutką garbowanej skóry. Nie mogła się opędzić od natrętnych fantazji: jego dłonie schodziły niżej i niżej, pieściły krągłość jej pośladków, zsuwały się między jej nogi…
Zamek się odblokował. Luke zapiął suknię i cofnął się.
– Zrobione.
Oj, tak. Doskonale. Nigdy w życiu nie czuła się tak podniecona. Odwróciła się. Miała nadzieję, że jej kosmate myśli nie są wymalowane na jej twarzy.
– Cóż… Mam coś jeszcze dla ciebie… Poczekaj, skoczę po to do sypialni.
Abby wróciła z wisiorkiem ze sztucznym diamentem. Podróbka była wysokiej klasy – trudno byłoby go odróżnić od prawdziwego.
– Zameczek jest tak mały, że nigdy nie mogę go zapiąć – powiedziała, po czym podała mu go.
Luke przyjrzał się „diamentowi” badawczym wzrokiem.
– Kto ci to kupił?
– Ty.
Uniósł brwi w zdumieniu.
– Przecież nigdy ci nie…
– Nie ty jako ty – przerwała Abby. – Ty jako Pan Idealny. Mój narzeczony. Pamiętasz?
Po jego wyrazie twarzy poznała, że poważnie się zastanawia nad wezwaniem ambulansu pełnego miłych pielęgniarzy z kaftanem bezpieczeństwa.
– Chyba nie mówisz poważnie? Naprawdę kupujesz rzeczy i udajesz, że to prezenty od kogoś, kto istnieje tylko w twojej wyobraźni?
– No i co z tego? Wszystko po to, by pomagać ludziom – odgryzła się. – Pomagam im lepiej ułożyć sobie życie uczuciowe.
– A sama takiego nie posiadasz – stwierdził sucho.
– Mniej gadania, więcej działania.
Abby odwróciła się, by uniknąć jego przenikliwego spojrzenia. Włosy miała spięte na czubku głowy, żeby ułatwić mu dostęp do szyi. Pod wpływem dotyku