Lizbona. Miasto, które przytula. Weronika Wawrzkowicz-Nasternak
Читать онлайн книгу.tej opowieści jest dona Chica (wym. szika) i kot, a utwór w warstwie tekstowej jest co najmniej kontrowersyjny.
‒ Prawda, że działa? Uczyłyśmy się flagowego utworu portugalskiej piosenki dziecięcej, czyli Atirei o pau ao gato (atirei-u-pau-au-gatu). Już sam tytuł brzmi niepokojąco: „Rzuciłem w kota patykiem”. Z dziką przyjemnością uczę tej piosenki dzieciaki polskich znajomych. Po trzech powtórzeniach śpiewają bezbłędnie frazy, które tak jak powiedziałaś, dorosłym wydają się nie do powtórzenia. Podmiot liryczny opowiada, jak to z bliżej nieokreślonych przyczyn rzucił w kota kijem. Od razu uspokoję czytelnika, że zwierzak nie odniósł poważniejszych obrażeń, za to dona Chica, czyli pani Franciszka, przestraszyła się okrutnie kociego wrzasku. W finale utworu głośno artykułujemy piskliwe: miau! Koci język okazuje się w tym przypadku uniwersalny. Zachęcam do skorzystania z youtube’owej wyszukiwarki, dzięki której bez problemu znajdziemy piosenkę. Najpierw nauczymy się jej „na słuch”. Zrozumienie przyjdzie potem. Bawi mnie fakt, że to właśnie ten utwór zasłużył na dwa akapity w naszej książce.
‒ W końcu to poważna sprawa, można chyba powiedzieć, że Atirei o pau ao gato jest odpowiednikiem naszego Wlazł kotek na płotek?
‒ Tak, chociaż w wersji portugalskiej kot jest w roli ofiary, przecież rzuca się w niego patykiem! Babcie uczą tej piosenki swoje wnuki, zanim jeszcze dzieci pójdą do przedszkola. Co bardziej świadomi rodzice bezskutecznie próbują modyfikować słowa tego szlagieru, bo nie propaguje, jak zauważyłaś, szacunku i miłości do naszych braci mniejszych.
‒ Kiedy nie znasz obcego języka, wyławiasz te słowa, które najczęściej krążą w powietrzu. Chyba nie przesadzę, kiedy powiem, że w lizbońskiej przestrzeni unosi się sporo wdzięczności. Co chwilę słyszę: obrigada, obrigado, czyli portugalskie: dziękuję.
‒ Owszem. Podkreślmy od razu, że to język, w którym inaczej podziękuje kobieta, a inaczej mężczyzna. Dla panów zarezerwowana jest końcówka „o” w obrigado, a dla pań „a” w obrigada. Takich rozróżnień nie ma na przykład we francuskim merci, włoskim grazie czy angielskim thank you.
‒ Otworzyłyśmy szufladę ze słówkami potrzebnymi na co dzień. Poproszę o podręczny zestaw podróżnika. Zacznijmy od powitań.
‒ W tej dziedzinie Portugalczycy są bardzo konkretni i nadzwyczaj jak na siebie punktualni. Poranne bom dia! (bon-dia), czyli dzień dobry, obowiązuje równo do południa. Dosłownie, do wybicia godziny dwunastej. Należy tego przestrzegać, bo jeśli wejdziesz do kafejki o dwunastej siedemnaście z radosnym powitaniem: bom dia!, to nie dość, że od progu zostaniesz zdemaskowana jako przyjezdna, to jeszcze cię poprawią w dobitnie brzmiącej odpowiedzi: bao tarde! (boa-tardy). Po godzinie dwunastej obowiązuje właśnie to powitanie, a rytm biegnącego dnia jest wyraźnie ustalony i należy go przestrzegać bez wyjątków. Po zapadnięciu zmroku pozdrawiamy się tylko zwrotem boa noite (boa-noity). Aby się pożegnać, wystarczy rzucić pompatycznie brzmiące A Deus! (a-deusz), czyli „z Bogiem!”.
‒ W portugalskim odnajdziemy sporo słów, które wskazują na wpływy kultury arabskiej.
‒ Szacuje się, że po wielowiekowej obecności Maurów na Półwyspie Iberyjskim we współczesnym portugalskim pozostało blisko dziewiętnaście tysięcy wyrazów arabskiego pochodzenia. Dla porównania w języku hiszpańskim jest ich znacznie mniej, około czterech tysięcy2. Portugalski wchłonął wiele słów z dziedzin, w których specjalizowali się średniowieczni Maurowie. Słowa mające arabskie pochodzenie bardzo często są związane z rolnictwem, gospodarstwem domowym, sztuką, naukami ścisłymi czy nawigacją. Wiele z tych wyrazów rozpoznamy po charakterystycznych przedrostkach -al, -az czy -ar. Arabskie korzenie mają na przykład takie słowa jak: almofada (almofada / poduszka), azeite (azeity / oliwa), arroz (arrosz / ryż), azul (azul / niebieski). Jedno z moich ulubionych słów to alfaiate (alfaiaty), czyli krawiec męski. Ciekawie dla ucha brzmi też alface (alfasy), oznaczające sałatę. Historyczne dziedzictwo Arabów zachowało się również w wielu nazwach geograficznych, a także w codziennym portugalskim pozdrowieniu Olá! (Ola! / cześć), od arabskiego wa Allah.
Spacerując ulicami Lizbony, odkrywamy bogatą kulturowo przeszłość Portugalii. Studiując mapę, bardzo szybko znajdziemy nazwy ulic, dzielnic i miejscowości, które mają arabskie korzenie, na przykład: Alcântara, Alfama, Campo de Ourique, Benfica, Alvalade. Ciekawa historia wiąże się z dzielnicą Mouraria. Pierwszy król Portugalii Dom Afonso Henriques po odbiciu Lizbony z rąk Maurów w 1147 roku nakazał wypędzić ich poza mury ówczesnego miasta. Zezwolił im na osiedlenie się w specjalnie utworzonej strefie. To właśnie dzisiejsza Mouraria, jedna z najstarszych dzielnic portugalskiej stolicy, która nadal nosi nazwę od swoich pierwszych mieszkańców. Bardzo lubię utwór Céu da Mouraria (Niebo Mourarii) w wykonaniu zespołu Madredeus. Pięknie oddaje nostalgiczną atmosferę tej dzielnicy.
‒ Języka najlepiej uczyć się w praktyce. W przewodnikach można znaleźć informację, że mała kawa w Lizbonie to uma bica.
‒ Podstawowy kurs przetrwania w języku portugalskim można oprzeć na nauce tego, jak zamówić kawę i ciastko w Lizbonie. Szyldy z napisem Pastelaria (pasztelarija) rzucają się w oczy praktycznie na każdym rogu. Wizyta w takim miejscu to kluczowy moment poranka mieszkańca stolicy.
‒ Zanim przejdziemy do zamawiania, zatrzymajmy się przy samym słowie pastelaria. Polska „cukiernia” chyba nie oddaje w pełni jego znaczenia.
‒ Są takie portugalskie słowa, którym przy próbie tłumaczenia amputuje się kawałki znaczeń. Jednym z najbardziej nieprzetłumaczalnych wyrazów jest saudade (saudady), czyli portugalska tęsknota, wymieszana z melancholią i samotnością.
Podobnie jest z lizbońską pastelarią, która łączy w sobie funkcje kawiarni, małej restauracji, piekarni i cukierni. Wypijesz tu kawę, kupisz świeże pieczywo, a nawet zamówisz zupę. Przyznasz, że w zwykłej cukierni nie byłoby to możliwe.
‒ Skoro już wiemy, gdzie jesteśmy, przechodzimy do zamawiania małej czarnej.
‒ Najważniejsza informacja to, że w Portugalii nie przyjął się powszechnie obowiązujący system włoski w nazewnictwie kawy. Próżno szukać tu cappuccino, a zamówienie espresso będzie uznane za faux pas!
Zacznijmy od podstaw: uma bica (uma-bika), czy inaczej um cafezinho (um-kafeziniu / kawusia), to mała filiżanka czarnej mocnej kawy.
‒ Kelner rozpisał mi kiedyś pochodzenie tej nazwy na serwetce…
‒ Nazwa pochodzi od pierwszych liter hasła:
Beba / wypij
Isto / to
Com / z
Açucar / cukrem.
Podobno pojawiło się ono na początku XX wieku w słynnej Café A Brasileira. Zachęcało do poprawy smaku gorzkiej kawy. Potem moda szybko przyjęła się w całym mieście, a karteczki z napisem B.I.C.A. stały na kontuarach wszystkich lizbońskich pastelarii. Kampania odniosła skutek, bo przeciętny lizbończyk pije dziś co najmniej kilka takich kaw dziennie.
Należy dodać, że portugalska kawa jest mocna i wyjątkowo aromatyczna. Dla mnie najlepsza na świecie. Jest też z pewnością najtańsza w Europie. Chyba z powodu poziomu codziennego spożycia cena uma bica, od kiedy pamiętam, raczej nie przekracza jednego euro. Myślę, że gdyby nagle podrożała, mogłoby to wywołać kryzys polityczny i upadek rządu. To nie
2
Adalberto Alves,