Fundacja. Isaac Asimov

Читать онлайн книгу.

Fundacja - Isaac Asimov


Скачать книгу
tak spokojnie, jakby opowiadał o tym, co właśnie jadł na obiad.

      18

      Stor Gendibal nie potrzebował uznania innych, aby znać swoją wartość. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości co do tego, że jest niezwykłym człowiekiem. Został zwerbowany do Drugiej Fundacji, kiedy miał zaledwie dziesięć lat, przez agenta, który w porę zauważył jego nieprzeciętne zdolności.

      Dawał sobie świetnie radę z nauką, a psychohistoria pociągała go tak, jak pole grawitacyjne przyciąga statek. Pociągała go, a on nieuchronnie zmierzał ku niej, czytając prace Seldona poświęcone jej podstawom, podczas gdy jego rówieśnicy próbowali dopiero rozwiązywać równania różniczkowe.

      Kiedy miał piętnaście lat, rozpoczął studia na Uniwersytecie Galaktycznym (tak brzmiała oficjalna nazwa Uniwersytetu Trantorskiego). W czasie rozmowy kwalifikacyjnej na pytanie o to, jakie są jego plany, odpowiedział zdecydowanie: „Zostać Pierwszym Mówcą, zanim dojdę do czterdziestki”.

      Nie przejmował się tym, że nie ma odpowiednich kwalifikacji, by ubiegać się o taki urząd. To, że w taki czy inny sposób dojdzie do tej godności, było dla niego zupełnie oczywiste. Chodziło mu tylko o to, żeby otrzymać ją w młodym wieku. Nawet Preem Palver został Pierwszym Mówcą dopiero w czterdziestym drugim roku życia.

      Twarz egzaminatora drgnęła, kiedy usłyszał odpowiedź Gendibala, ale bystry młodzieniec znał już nieco psychojęzyk i zorientował się, co znaczy to drgnienie. Wiedział, że w jego aktach znajdzie się krótka uwaga, iż będzie nim trudno kierować. Był tego tak pewien, jakby egzaminator oświadczył mu to wprost.

      No i bardzo dobrze.

      Gendibal chciał, żeby było nim trudno kierować.

      Teraz miał trzydzieści lat. Za dwa miesiące będzie miał trzydzieści jeden, a był już członkiem Rady Mówców. Zostało mu najwyżej dziewięć lat, żeby zostać Pierwszym Mówcą, i wiedział, że nim zostanie. To spotkanie z obecnym Pierwszym Mówcą miało przełomowe znaczenie, więc przygotowując się dokładnie do tego, by zrobić na nim odpowiednie wrażenie, nie starał się nawet dobierać bardziej eleganckich sformułowań psychojęzyka.

      Kiedy dwóch Mówców z Drugiej Fundacji komunikuje się ze sobą, ich język nie przypomina żadnego innego języka. Jest to w takim samym stopniu język ulotnych gestów jak słów, raczej odczytywanie wzorów zmian fal mózgowych rozmówców niż cokolwiek innego.

      Obcy słyszałby z tej rozmowy niewiele lub zgoła nic, a tymczasem umysły pozostające w bezpośrednim kontakcie wymieniałyby informacje, które w ich literalnej formie mogłyby być przekazane tylko innemu Mówcy.

      Język Mówców posiadał tę przewagę nad innymi, że umożliwiał bardzo szybkie przekazanie nieskończenie dokładnych, subtelnych i niewyrażalnych w inny sposób informacji, ale jednocześnie miał pewną istotną wadę – prawie nie sposób, posługując się nim, ukryć swoje zdanie o temacie rozmowy.

      Gendibal dobrze wiedział, co sądzi o obecnym Pierwszym Mówcy. W jego odczuciu Quindor Shandess miał już za sobą szczytowy okres sprawności umysłowej. Pierwszy Mówca nie spodziewał się – w ocenie Gendibala – żadnego kryzysu, nie miał odpowiedniego przygotowania, żeby mu stawić czoło, gdyby się pojawił, ani niezbędnej przenikliwości, żeby mu zaradzić. Przy całej swej dobrej woli i życzliwości Shandess wręcz prowokował katastrofę.

      Gendibal musiał uważać, żeby nic z tego, co naprawdę sądził o Pierwszym Mówcy, nie pojawiło się nie tylko w jego słowach, mimice czy gestach, ale nawet w myślach. Za dobrodusznością i życzliwością Pierwszego Mówcy, zupełnie zresztą nie skrywaną i raczej szczerą, wyczuwał pewną protekcjonalność i rozbawienie, wzmocnił więc kontrolę wewnętrzną, aby nie ujawnić, że go to oburza, a przynajmniej nie dopuścić do tego, aby jego irytacja stała się zbyt wyraźna.

      Pierwszy Mówca uśmiechnął się i poprawił w fotelu. Nie położył co prawda nóg na biurku, ale jego poza zawierała akurat tyle spokojnej pewności siebie, a jednocześnie życzliwości, by utrzymać Gendibala w niepewności co do efektu, jaki wywarło jego oświadczenie.

      Ponieważ Gendibal nie otrzymał zaproszenia, żeby usiąść, miał niewielki wybór gestów i póz pozwalających ukryć tę niepewność. Było niemożliwe, żeby Pierwszy Mówca nie wiedział o tym.

      – A więc Plan Seldona nie ma sensu? – spytał Pierwszy Mówca. – To doprawdy nadzwyczajne stwierdzenie! Korzystałeś ostatnio z Pierwszego Radianta?

      – Często korzystam z jego informacji, Pierwszy Mówco. To dla mnie zarówno obowiązek, jak i przyjemność.

      – A czy przypadkiem nie korzystasz tylko z tych informacji, które dotyczą tego, czym się obecnie zajmujesz? Czy nie korzystasz z danych w mikroskali, studiując tu jakiś zespół równań, tam ciąg poprawek i uzupełnień? To oczywiście bardzo ważne, ale zawsze uważałem, że prześledzenie całego wyliczenia jest wspaniałym ćwiczeniem dla umysłu. Studiowanie po kawałku rozwiązań zawartych w Pierwszym Radiancie jest pożyteczne, owszem… ale prześledzenie całości rozumowania jest inspirujące. Prawdę mówiąc, Mówco, sam już od dawna tego nie robiłem. Może zrobilibyśmy to razem?

      Gendibal nie śmiał zbyt długo zwlekać z odpowiedzią. Trzeba było odpowiedzieć, i to swobodnie, z przyjemnością, albo można sobie to było w ogóle darować.

      – To byłby dla mnie prawdziwy zaszczyt i przyjemność, Pierwszy Mówco – odrzekł.

      Pierwszy Mówca nacisnął dźwignię umieszczoną z boku biurka. Taka dźwignia znajdowała się w gabinecie każdego Mówcy i ta, która była w gabinecie Gendibala, nie była w niczym gorsza od dźwigni w biurku Pierwszego Mówcy. W sprawach czysto zewnętrznych, a więc nieistotnych, Druga Fundacja była społecznością ludzi absolutnie równych. Jedyną oficjalną prerogatywą Pierwszego Mówcy było to, na co wskazywał jego tytuł: zawsze pierwszy zabierał głos.

      Z naciśnięciem dźwigni pokój pogrążył się w ciemności, ale ciemność ta zaraz zmieniła się w perłową szarość. Obie dłuższe ściany przybrały lekko kremowy kolor, potem pojaśniały jeszcze bardziej i stały się zupełnie białe, aż w końcu pojawiły się na nich zgrabne rzędy równań, ale tak małe, że z trudem tylko można je było odczytać.

      – Jeśli nie masz nic przeciwko – powiedział Pierwszy Mówca tonem, który wskazywał, że jest to czysta grzeczność, bo i tak żaden sprzeciw nie zostanie uwzględniony – to zmniejszę powiększenie, żebyśmy mogli objąć spojrzeniem jak najwięcej.

      Rządki równań wyglądały teraz jak cienkie, grubości zaledwie włosa czarne linie, wijące się niczym meandry na białoperłowej powierzchni ścian.

      Pierwszy Mówca położył palce na klawiszach małego pulpitu wbudowanego w poręcz fotela.

      – Cofniemy się do początku, do czasów Hariego Seldona, i zaprogramujemy aparat na powolne przesuwanie. Nastawimy przesłonę tak, żeby widzieć naraz tylko jedną dekadę. Będziemy czuć bieg historii, nie rozpraszając uwagi śledzeniem szczegółów. Ciekaw jestem, czy robiłeś to już kiedy.

      – W taki sposób nigdy, Pierwszy Mówco.

      – A powinieneś. To cudowne uczucie! Zauważ, jak rzadkie są odgałęzienia tych linii na początku. W kilku pierwszych dziesięcioleciach istniało tylko niewielkie prawdopodobieństwo alternatywnych dróg biegu wydarzeń. Jednak w miarę upływu czasu liczba odnóg rośnie wykładnikowo. Gdyby nie fakt, że jak tylko wypadki zaczynają się toczyć wzdłuż którejś z tych odnóg, to automatycznie przestają się liczyć i znikają inne możliwości, zorientowanie się w tej plątaninie, a co dopiero rozsupłanie jej, byłoby absolutnie niemożliwe. Oczywiście, zajmując się przyszłością, musimy być ostrożni


Скачать книгу