Czerwone Gardło. Ю Несбё

Читать онлайн книгу.

Czerwone Gardło - Ю Несбё


Скачать книгу
bacznie się przyglądał koniuszkowi własnego palca.

      – Ale mało go używał. Inaczej nie wróciłby z ziemi niczyjej tamtej nocy. Słyszałem, jak rozmawialiście o przejściu na drugą stronę. No tak, wy dwaj byliście… bardzo dobrymi przyjaciółmi.

      Gudbrand z początku nie słuchał, słowa dochodziły jakby ze zbyt dużej odległości. W końcu dotarło do niego ich echo i poczuł nagle, że do ciała wraca ciepło.

      – Niemcy nigdy nie pozwolą nam na odwrót – mówił Sindre. – Wszyscy tu zginiemy, co do jednego. Powinniście byli uciekać. Podobno bolszewicy dla takich jak ty i Daniel nie są tacy twardzi jak Hitler. Dla takich dobrych przyjaciół.

      Gudbrand nie odpowiedział. Czuł ciepło nawet w koniuszkach palców.

      – Planowaliśmy ucieczkę dzisiejszej nocy – oświadczył Sindre. – Hallgrim Dale i ja. Zanim będzie za późno. – Obrócił się na śniegu i spojrzał na Gudbranda. – Nie rób takiej przerażonej miny, Johansen – roześmiał się. – Jak myślisz, dlaczego inaczej mówilibyśmy, że jesteśmy chorzy?

      Gudbrand podkulił palce w butach. Rzeczywiście czuł teraz, że je ma. Było mu ciepło i przyjemnie. Ale było coś jeszcze.

      – Idziesz z nami, Johansen? – spytał Sindre.

      Wszy! Było mu ciepło, ale nie czuł wszy. Nawet szum pod hełmem ustał.

      – A więc to ty rozpuściłeś te plotki? – spytał.

      – Co? Jakie plotki?

      – Daniel i ja rozmawialiśmy o wyjeździe do Ameryki, a nie o przejściu na stronę Ruskich. I to nie teraz, tylko po wojnie.

      Sindre wzruszył ramionami, spojrzał na zegarek i podniósł się na kolana.

      – Zastrzelę cię, jeśli spróbujesz uciec.

      – Czym? – spytał Sindre, skinieniem głowy wskazując na części rozłożonego cekaemu. Ich karabiny zostały w bunkrze, a obaj wiedzieli, że Gudbrand nie zdąży tam i z powrotem, zanim Sindre zniknie.

      – Jak chcesz, to zostań tutaj i zdychaj, Johansen. Pozdrów Dalego i powiedz mu, żeby szedł za mną.

      Gudbrand wsunął rękę pod mundur i wyciągnął bagnet. Matowe ostrze lekko błysnęło w świetle księżyca. Sindre pokręcił głową.

      – Faceci tacy jak ty i Gudeson to marzyciele. Odłóż ten nożyk i idź raczej ze mną. Rosjanie dostają zapasy transportowane przez Ładogę, świeże mięso.

      – Nie jestem zdrajcą – oświadczył Gudbrand.

      Sindre wstał.

      – Jeśli spróbujesz mnie zabić tym bagnetem, wartownicy Holendrów nas usłyszą i podniosą alarm. Zastanów się przez chwilę. Jak myślisz, któremu z nas uwierzą, że próbował powstrzymać tego drugiego przed ucieczką? Tobie? Przecież o tobie już krążyły plotki, że planujesz ucieczkę! Czy mnie, członkowi partii?

      – Siadaj, Sindre Fauke.

      Sindre roześmiał się.

      – Ty nie jesteś mordercą, Gudbrand. Lecę. Daj mi pięćdziesiąt metrów, zanim podniesiesz alarm, a będziesz miał spokojne sumienie.

      Patrzyli na siebie. Z nieba zaczęły sfruwać lekkie płatki śniegu. Sindre uśmiechnął się.

      – Księżyc i padający śnieg naraz to rzadki widok, prawda?

      12. LENINGRAD, 2 STYCZNIA 1943

      Okop, w którym stali czterej mężczyźni, znajdował się dwa kilometry na północ od ich odcinka frontu, dokładnie w miejscu, w którym wały zawijały do tyłu, tworząc niemalże kokardę. Mężczyzna z dystynkcjami kapitana przytupywał przed Gudbrandem. Padał śnieg i kapitańską czapkę pokrywała już cienka biała warstwa. Obok stał Edvard Mosken i spoglądał na Gudbranda jednym okiem szeroko otwartym, a drugim półprzymkniętym.

      – So – powiedział kapitan. – Er ist hinüber zu den Russen geflochen?

      – Ja – powtórzył Gudbrand.

      – Warum?

      – Das weiss ich nicht.

      Kapitan spojrzał w dal, cmoknął i tupnął nogami. Skinął głową Edvardowi, mruknął kilka słów swemu Rottenführerowi, niemieckiemu kapralowi, a potem obaj się pożegnali. Śnieg skrzypiał, gdy odchodzili.

      – I tyle – powiedział Edvard. Nadal patrzył na Gudbranda.

      – No tak – odparł Gudbrand.

      – Niezbyt dokładnie sprawdzali.

      – Nie.

      – Kto by przypuszczał? – Otwarte oko wciąż wpatrywało się nieruchomo w Gudbranda.

      – Ludzie dezerterują od początku wojny – stwierdził Gudbrand. – Chyba nie mogą badać wszystkich przypadków…

      – Chodzi mi o to, że nikt nie podejrzewałby Sindrego o wymyślenie czegoś takiego.

      – Rzeczywiście.

      – W dodatku tak po prostu, bez żadnego pomysłu. Zwyczajnie wstać i uciec.

      – Właśnie.

      – Źle się złożyło z tym cekaemem. – W głosie Edvarda dźwięczał lodowaty sarkazm.

      – Źle.

      – I nie zdążyłeś nawet krzyknąć do Holendrów.

      – Wołałem, ale było już za późno. Ciemno.

      – Świecił księżyc – przypomniał Edvard.

      Popatrzyli na siebie.

      – Wiesz, co myślę? – spytał Edvard.

      – Nie.

      – Owszem, wiesz, widzę to po tobie. Dlaczego, Gudbrand?

      – Ja go nie zabiłem. – Gudbrand utkwił spojrzenie w cyklopowym oku Edvarda. – Starałem się przemówić mu do rozumu. Nie chciał mnie słuchać. Po prostu pobiegł. Co miałem robić?

      Przez chwilę obaj ciężko oddychali, nachyleni do siebie z powodu wiatru, który zdmuchiwał wilgoć z ich twarzy.

      – Pamiętam, kiedy ostatnio tak wyglądałeś, Gudbrand. To było tamtej nocy, kiedy zabiłeś Rosjanina w bunkrze.

      Gudbrand wzruszył ramionami. Edvard położył mu na ramieniu rękę w oblodzonej rękawicy.

      – Posłuchaj mnie. Sindre nie był dobrym żołnierzem. Może nawet nie był dobrym człowiekiem. Ale jako ludzie mamy swoją moralność, musimy trzymać się pewnych zasad i starać się zachować godność wśród tego wszystkiego, rozumiesz?

      – Mogę odejść?

      Dowódca spojrzał na niego. Plotki o tym, że Hitler nie zwyciężał już na wszystkich frontach, zaczynały docierać i do nich. A mimo to strumień norweskich ochotników wciąż płynął. Daniela i Sindrego już zdążyli zastąpić dwaj młodzi chłopcy z Tynset. Ciągle nowe młode twarze. Niektóre zapadały w pamięć, inne zapominano zaraz po odejściu. Daniel był jednym z tych, których Edvard będzie pamiętał. Wiedział o tym. Tak samo jak miał pewność, że twarz Sindrego wkrótce zatrze się we wspomnieniach. Rozpłynie.

      Edvard junior za kilka dni skończy dwa lata. Nie poszedł dalej za tą myślą.

      – Możesz odejść – powiedział. – Tylko idź z pochyloną głową.

      – Dobrze


Скачать книгу