Ogród bestii. Jeffery Deaver
Читать онлайн книгу.twojego colta. Zadrapania pasują jak ulał.
Hoover? FBI też macza w tym palce? I już zdążyli zbadać broń. Wyrzucił ją przez okno mieszkania Malone’a niespełna godzinę temu.
Paul zacisnął szczęki, zgrzytając zębami. Był na siebie wściekły. Przez pół godziny szukał wtedy łuski, aż w końcu doszedł do wniosku, że musiała wpaść do Hudsonu przez szpary w podłodze.
– Przeprowadziliśmy więc małe dochodzenie i dowiedzieliśmy się, że zapłacono ci pięćset dolarów, żebyś… – Gordon urwał z wahaniem.
Zdjął.
– …zlikwidował dziś Malone’a.
– Akurat – odrzekł Paul ze śmiechem. – To jakaś lipna wiadomość. Poszedłem go tylko odwiedzić. Nawiasem mówiąc, gdzie on się podział?
Gordon odpowiedział po chwili milczenia.
– Malone nie będzie już stanowił zagrożenia dla policji i obywateli Nowego Jorku.
– Wygląda na to, że ktoś jest wam winien pięć stów.
„Byk” Gordon nawet się nie uśmiechnął.
– Wpadłeś po uszy, Paul, i nie uda ci się z tego wywinąć. Dlatego składamy ci pewną propozycję. Tak jak piszą w ogłoszeniach o sprzedaży używanych studebakerów: to niepowtarzalna oferta. Decydujesz się albo nie. Negocjacje nie wchodzą w grę.
– Tom Dewey ma ochotę cię dopaść, nie mniejszą niż resztę szumowin ze swojej listy – odezwał się wreszcie senator.
Prokurator specjalny podjął się świętej misji oczyszczenia Nowego Jorku z przestępczości zorganizowanej. Wziął na cel przede wszystkim Lucky’ego Luciana, pięć włoskich rodzin i żydowską grupę Lansky’ego. Zawzięty i sprytny Dewey wygrywał jedną sprawę za drugą.
– Ale zgodził się wcześniej odstąpić cię nam.
– Nie ma mowy. Nie jestem kapusiem.
– Nie chcemy, żebyś donosił – powiedział Gordon. – Chodzi o coś zupełnie innego.
– Czego więc ode mnie chcecie?
Na chwilę zapadła cisza. Senator skinął głową Gordonowi, który rzekł:
– Jesteś żołnierzem mafii, Paul. Jak sądzisz, o co nam może chodzić? Chcemy, żebyś kogoś zabił.
2
Przez moment patrzył w oczy Gordona, a potem przeniósł wzrok na obrazy z okrętami na ścianach. „Pokój” miał w sobie coś wojskowego. Jak klub oficerski. Paul dobrze wspominał swoją służbę w wojsku. Czuł się jak u siebie, miał przyjaciół, jakiś cel. Wszystko było dobre i proste, dopóki nie wrócił do domu, wtedy życie się skomplikowało. Kiedy życie się komplikuje, może się zdarzyć wiele złego.
– Mówi pan serio?
– Oczywiście.
Starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów pod czujnym spojrzeniem Maniellego, Paul sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę chesterfieldów. Zapalił papierosa.
– Słucham.
– Jesteś właścicielem tej sali gimnastycznej przy Dziewiątej Alei – rzekł Gordon. – Mało ciekawe miejsce, prawda? – zapytał Avery’ego.
– Był pan tam? – spytał Paul.
– Niezbyt eleganckie – odparł Avery.
Manielli parsknął śmiechem.
– Powiedziałbym, że to parszywa nora.
– Ale zanim zająłeś się tą robotą, byłeś drukarzem – ciągnął komandor. – Podobało ci się drukarstwo, Paul?
– Tak – odrzekł ostrożnie Paul.
– Dobrze sobie radziłeś?
– Tak, nieźle. Ale co ma piernik do wiatraka?
– Pomyśl, czy miałbyś ochotę zerwać z przeszłością. Zacząć wszystko od nowa. Znów zostać drukarzem. Możemy to tak załatwić, że nikt nie będzie cię ścigał za nic, co kiedyś zrobiłeś.
– Dorzucimy też parę groszy – dodał senator. – Pięć tysięcy. Zaczniesz nowe życie.
Pięć tysięcy? – pomyślał zdumiony Paul. Zwykły człowiek musiałby pracować na taką forsę ze dwa lata.
– Jakim cudem możecie mi wyczyścić kartotekę? – spytał.
Senator się zaśmiał.
– Znasz tę nową grę? Monopol? Grałeś w to kiedyś?
– Mają ją moi siostrzeńcy. Sam w to nie grałem.
– Zdarza się – ciągnął senator – że po rzucie kostką trafiasz za kratki. Ale jest karta „Wychodzisz z więzienia”. Dostaniesz od nas taką kartę. Prawdziwą. Więcej nie musisz wiedzieć.
– Chcecie, żebym kogoś zabił? Dziwne. Dewey nigdy by się na to nie zgodził.
– Prokurator specjalny nie został poinformowany, do czego cię potrzebujemy – oznajmił senator.
Po chwili Paul zapytał:
– Kogo, Siegela?
Ze wszystkich obecnych hersztów mafii najniebezpieczniejszy był Bugsy Siegel. Prawdziwy psychopata. Paul widział krwawe skutki jego brutalności. O jego napadach szału krążyły już legendy.
– Posłuchaj, Paul – odezwał się Gordon z wyrazem pogardy na twarzy. – Prawo zabrania zabicia obywatela Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie prosilibyśmy cię o coś takiego.
– To nie łapię, o co tu chodzi.
– Sytuacja wygląda trochę jak na wojnie – wyjaśnił senator. – Służyłeś w wojsku…
Zerknął na Avery’ego, który wyrecytował:
– Pierwsza Dywizja Piechoty, Pierwsza Armia Amerykańska, Amerykańskie Siły Ekspedycyjne. Saint Mihiel, ofensywa w Argonnach. Brałeś udział w poważnych bitwach. Zostałeś odznaczony jako snajper. Walczyłeś też wręcz, zgadza się?
Paul wzruszył ramionami. Tęgi mężczyzna w białym wygniecionym garniturze siedział milcząco w kącie, złożywszy dłonie na złotej rączce laski. Paul na chwilę podchwycił jego spojrzenie. Ponownie zwrócił się do komandora:
– Jaką mam szansę przeżyć, żeby wykorzystać kartę zwalniającą z więzienia?
– Sporą – odrzekł Gordon. – Nie stuprocentową, ale sporą.
Paul przyjaźnił się z dziennikarzem sportowym i pisarzem, Damonem Runyonem. Wypili razem niemało w knajpach niedaleko Broadwayu, chodzili na walki bokserskie i mecze. Kilka lat temu Runyon zaprosił Paula na przyjęcie po nowojorskiej premierze swojego filmu „Mała panna Marker”. Zdaniem Paula było to całkiem niezłe kino. Na przyjęciu, gdzie przedstawiono go Shirley Temple, poprosił Runyona o autograf w książce. Dedykacja brzmiała: „Mojemu kumplowi Paulowi – pamiętaj, w życiu szanse wygranej są zawsze jak pięć do sześciu”.
– Wystarczy, żebyś wiedział, że masz o wiele większe szanse, niż gdybyś miał iść do Sing-Singu.
Po chwili Paul zapytał:
– Dlaczego ja? W Nowym Jorku znajdziecie kilkudziesięciu żołnierzy, którzy chętnie się zgodzą za taką grubą forsę.
– Ależ ty jesteś inny, Paul. Nie jesteś marnym śmieciem. Hoover i Dewey twierdzą, że zabiłeś siedemnastu