Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2. Zbigniew Nienacki

Читать онлайн книгу.

Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2 - Zbigniew Nienacki


Скачать книгу
i odtworzyć całość.

      — Słusznie — zgodził się doktor. — Wystarczy jedno dzwonko smażonego lina, a od razu widać, jak przedstawiał się cały lin.

      — Rzecz jasna, doktorze, gdybym nie spotkał u rybaków Gertrudy Makuch i nie dowiedział się od niej, co pan lubi na kolację, ta potrawa byłaby dla mnie zaskoczeniem. Również zaskoczyłby mnie fakt, że pan sam poda na stół tego lina, bo mógłbym sądzić, że zrobi to Makuchowa. Lecz jadąc do pana widziałem ją, jak szła do swej chałupy: znając zaś trochę zwyczaje w tym domu, wiem, że ona tylko przygotowuje kolację, ale pan już sam ją sobie bierze. Mówię zaś to w tym celu, aby wyrazić pogląd, że człowiek dopóty jest zagadką, dopóki nie mamy o nim wystarczającej ilości informacji. Mówi się, doktorze, że zło i dobro bywa w człowieku pomieszane w nieprawdopodobny sposób. To prawda. Zło i dobro jest w człowieku pomieszane, ale tylko do pewnego stopnia. Komendant Oświęcimia Hoess, który wymordował kilka milionów ludzi, nie zabił osobiście ani jednego więźnia, żadnego nawet nie uderzył, a w swoim mieszkaniu był dla służby, złożonej z więźniów, wprost uprzedzająco grzeczny. Ten człowiek nie kryje, wbrew temu co się sądzi, żadnej zagadki. Gdyby lubił osobiście zabijać, nadawałby się jedynie na strażnika obozowego, a nie na komendanta fabryki zagłady. Tam był potrzebny menażer śmierci, dobry organizator, ale nie sadysta. Zwykłemu sadyście wystarczy jedna, dwie, nawet dziesięć ofiar do znęcania. Wobec milionów byłby przerażony i bezradny.

      — Zabito u nas dwie dziewczyny — przerwał mu doktor.

      — Wiem. I przyszedłem do pana, aby mi pan pomógł odnaleźć sprawcę.

      Niegłowicz wzruszył ramionami i wyszedł do kuchni. Powrócił z talerzami i półmiskiem, na którym leżały dzwonka smażonego lina. Jakiś czas jedli w milczeniu, ostrożnie, aby nie udławić się ością. Przy herbacie Śledzik powiedział:

      — To przecież nie tak bywa, doktorze, że drogą przez las idzie człowiek, w którym dobro i zło jest w jednakowym stopniu pomieszane, widzi małą dziewczynkę lub dorastającą panienkę, nagle ją chwyta za gardło i morduje. Po lasach i po drogach chodzą na świecie tysiące dziewcząt, mijają tysiące mężczyzn, istnieją setki tysięcy okazji, aby dokonać zabójstwa z lubieżności, a jednak tylko w stosunkowo rzadkich wypadkach dochodzi do czegoś takiego. Sprawcą podobnego czynu nie jest więc człowiek zwykły, ale ktoś w pewien swoisty sposób niezwykły. On może być zwykły dla swego otoczenia, które nigdy nie usiłowało dostatecznie zgłębić jego osobowości, nie posiada dostatecznej informacji o tym człowieku lub posiadanych informacji nie potrafi do siebie dopasować. Ale dla bystrego obserwatora pewien rodzaj niezwykłości musi być zauważalny. Dobro i zło w tym człowieku nie jest w taki sam sposób pomieszane jak u wielu innych. U tego osobnika więcej znajduje się zła niż dobra i owo zło musi się w jakiś sposób przejawiać. U człowieka, który zabił dwie dziewczyny, hamulce moralne nie mogą działać sprawnie. Czy sądzi pan, że hamulce moralne mogą być sprawne w jednej dziedzinie ludzkiej działalności, a w innej okazują się zawodne? Gdy znajdujemy ciało zabitej dziewczynki, słyszymy niekiedy głosy: „To mógł uczynić każdy”. Nieprawda, doktorze. Milicja zaczyna rutynowe działanie od penetrowania środowisk przestępczych, melin, mieszkań ludzi zdeprawowanych i zdegenerowanych, a dopiero później swymi podejrzeniami obejmuje coraz szersze kręgi, zwracając uwagę na ludzi uczciwych i porządnych. Właśnie: uczciwych i porządnych. Co każdy z nas rozumie przez te słowa? Co one oznaczają dla ludzi z poszczególnych środowisk? Kto jest uczciwy i porządny w pojęciu ludzi w Skiroławkach? Czy porządny i uczciwy jest ten, który tylko od czasu do czasu upija się do nieprzytomności, awanturuje się wyłącznie na publicznych zabawach, tłucze żonę raz na tydzień, a nie cztery razy w tygodniu? Być może za łajdaka uznaje się tu człowieka, który oprócz żony ma liczne kochanki, a za przykładnego uchodzi poczciwiec, którego bije i zdradza żona, ale na inną nawet nie spojrzy. Pan wie, doktorze, że nas interesuje nie ów łajdak, ale ten poczciwiec. W człowieku, który zabił te dwie dziewczyny kryją się ogromne pokłady nienawiści do kobiet. On je nie tylko dusi, ale po nich depcze, łamie im żebra, wyłamuje palce. Lecz nie ma z nimi normalnego stosunku, zadowala go tylko brutalne zabójstwo. Doktorze, interesuje nas inne spojrzenie na ludzi w Skiroławkach; spojrzenie, które wyjdzie poza przyjęte tutaj pojęcie dobra i zła, porządności i grzeszności.

      — Słucham pana — powiedział zachęcająco Niegłowicz.

      Przeniósł się na fotel przy stojącej lampie, usiadł w nim i zapalił papierosa. Śledzik wyjął z kieszeni gruby notes, otworzył, ale nie zaglądając do niego, mówił z przymkniętymi oczami, jakby chciał znaleźć w wyobraźni sylwetkę zabójcy.

      — Dziewczyna odnaleziona w dole po sadzonkach miała dziewiętnaście lat, była mała i szczuplutka. Dwudziestego drugiego listopada ubiegłego roku pojechała na wesele swojej kuzynki w wiosce położonej daleko na północy kraju. Tylko jeden dzień przebywała na weselu, potem, obraziwszy się na kogoś — chyba na tę właśnie wychodzącą za mąż kuzynkę — zdecydowała się na powrót do domu. Zniknęła nagle. Nie wsiadała do pociągu ani autobusu, być może postanowiła wracać przypadkowo napotkanym na drodze samochodem. Gdy w końcu listopada rodzice powiadomili milicję o jej zniknięciu, na tej wiosce skoncentrowało się śledztwo, ale nie dało żadnego rezultatu. Teraz wiemy, że zamordowano ją w miejscu położonym o sto pięćdziesiąt kilometrów od domu weselnego, gdy dziewczyna prawdopodobnie znajdowała się w drodze powrotnej do swego domu na południu kraju. Daty jej zabójstwa nie znamy. Stało się to po dwudziestym drugim listopada. Zwłoki jej są w takim stanie, że nikt nie potrafi określić dnia śmierci.

      — Słucham pana — zachęcił go znowu doktor.

      — Można założyć, że do opuszczenia wesela zachęcił ją zabójca. On to zabrał ją do swego samochodu albo też wsiadł z nią do pociągu, przesiadł się na autobus i przyjechał tutaj. Rzecz w tym jednak, że, jak stwierdza śledztwo, nikt ze Skiroławek ani wówczas, ani nigdy przedtem nie był w tamtej wsi, nie ma tam żadnych krewnych lub znajomych, w ogóle nikt tutejszy nawet nie wiedział o jej istnieniu. Założyć więc raczej należy, że po prostu wyszła na szosę, zatrzymała przypadkowy samochód i pojechała na spotkanie ze śmiercią. Czy samochodem kierował morderca, przypadkowo jadący z północy na południe? Czemu jednak skręcił z głównej szosy i zatrzymał się w lesie za Skiroławkami, zabijając dziewczynę niemał w tym samym miejscu, gdzie w ten sam sposób zabita została inna dziewczyna, tylko że o kilka miesięcy wcześniej? A może przesiadała się z samochodu na samochód? Albo dopiero w autobusie poznała mordercę? Tylko że nikt jej nie widział w autobusie zatrzymującym się w Skiroławkach, a przecież tutaj musieliby wysiąść.

      Śledzik zajrzał do swego notesu, przypomniał sobie jakiś szczegół i znowu przymknął oczy.

      — To nie może być przypadek, doktorze, że w tym samym mniej więcej miejscu, w krótkim odstępie czasu, w ten sam sposób, dusząc biustonoszem, łamiąc żebra i wyłamując palce, zabito dwie dziewczyny. Mówi to nam, że zabójcą w obydwu przypadkach jest jedna i ta sama osoba. Wiedza o podobnych przypadkach uczy, że zabójca z lubieżności nie działa w obcym i przypadkowym terenie, gdyż czuje się tam niepewnie. Zabija prawdopodobnie w nocy pod osłoną ciemności. Tak było z Haneczką, tak musiało być i z tą drugą dziewczyną. Zbyt blisko drogi dokonywał mordu, aby mógł bez obawy zrobić to w biały dzień. W ciemnościach, w mroku, w gęstwinie drzew znalazł jednak dół po sadzonkach, tam ją zabił i tam ją zagrzebał. Wiedział więc o tym dole, a zagrzebał ją dlatego, że gdy pierwszą ofiarę pozostawił na polance, natychmiast sprawa wyszła na jaw i spowodowała najazd milicji, śledztwo, przesłuchania. Chciał opóźnić wyjawienie zabójstwa albo sądził, że nigdy się ono nie wyda, ponieważ dziewczyna pochodziła z bardzo dalekich stron. Zabójcą więc jest albo człowiek tutejszy, albo taki, który stąd pochodzi. Być może bywa tu jedynie na urlopie, w odwiedzinach u krewnych.

      — Wielu jest takich — odezwał się doktor.

      —


Скачать книгу