Złota klatka. Camilla Lackberg

Читать онлайн книгу.

Złota klatka - Camilla Lackberg


Скачать книгу
po mrocznych ścieżkach.

      Znów zapiszczała komórka.

      Uwielbiam kino. Do którego idziesz?

      Rigoletto.

      Świetnie. Do zobaczenia.

      Pokręciła głową. Co ona wyprawia? Dlaczego miałaby iść do kina akurat z Johnem Descentisem? Z drugiej strony zrobiło jej się miło, że ktoś chce się z nią spotkać. Może dzięki temu pomyśli o czymś innym, nie o Jacku i niedoszłej randce.

      Kiedy otworzyła ciężkie drzwi do kina, John Descentis już tam siedział i czekał. Przez mgnienie oka zastanawiała się, czy nie zawrócić i wymknąć się na ulicę, ale bała się, że by ją zauważył.

      – Jednak przyszłaś. – Jego głos brzmiał ochryple, lecz pogodnie. – Już myślałem, że będzie powtórka z rozrywki.

      Usiadła obok, ale zachowując pewną odległość.

      John Descentis był jak zwykle ubrany w czarny T-shirt i dżinsy. Do tego brązowa skórzana kurtka przewieszona przez ramię. W ręku kubełek popcornu w największym rozmiarze.

      – Pisałam ci, plany się zmieniły.

      – Może w następne urodziny – odparł John, uśmiechając się.

      Przysunął się nieco bliżej.

      – Który film chcesz obejrzeć?

      Pachniał delikatnie perfumami, skórą i przetrawionym piwem. Jej ciało zareagowało na ten zapach w sposób, który ją zaskoczył.

      Pokazała na afisz, z którego Bradley Cooper patrzył swymi błękitnymi oczami prosto w obiektyw.

      – Też bym to chętnie obejrzał.

      – A właściwie to dlaczego chciałeś się spotkać? – spytała. – Czego ode mnie chcesz?

      – Pomyślałem, że byłoby przyjemnie pogadać – odparł, wstając. – Tam, w Riche, wydawałaś się autentyczna. W odróżnieniu od wielu innych…

      Nie dokończył zdania.

      Musiała odetchnąć głębiej.

      – Przepraszam, nie chciałam być nieprzyjemna. Miałam ciężki dzień.

      – Wszyscy miewają takie dni. Każdy ma swoje tajemnice. I swoją kupę gówna. Różnica jest tylko taka, że o moim gównie można było poczytać we wszystkich plotkarskich pismach.

      – Co ty mówisz?

      Co on chce przez to powiedzieć? Że zna jej tajemnice?

      – Jak w mojej piosence. Tajemnice. „Wszyscy mają swoje tajemnice i swoją kupę gówna”. Ale może jej nie znasz?

      Drzwi do sali kinowej otworzyły się, John kiwnął głową w tamtą stronę. Faye oddychała powoli, miała przed oczami Sebastiana i mamę, jak się śmieją podczas jakiejś komedii romantycznej, zajadając się popcornem z dużych wiaderek. Chwilowo wolni.

      Kupili bilety, weszła za Johnem do pustej sali. Usiedli w ostatnim rzędzie, Faye jeszcze raz sięgnęła po komórkę. Jack nadal nie odpowiedział. Czuła coraz większy lęk. Czy już jej nie kocha? Uważa, że nie jest już godna pożądania?

      Podczas pierwszych minut projekcji czuła wyraźnie spojrzenia Johna. Sama nie rozumiała dlaczego, ale jego bliskość dziwnie na nią działała. Mimowolnie sięgnęła po omacku do jego spodni. Z oczami utkwionymi w wyrazistą twarz Bradleya Coopera rozpięła mu rozporek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest bez kalesonów. Żadne z nich nie wypowiedziało słowa, ale podniecił ją jego ciężki oddech. Nachyliła się i wzięła go w usta. Oddychał coraz ciężej i stękał, a jednocześnie, co było dość groteskowe, pakował sobie popcorn do ust. Faye zwilgotniała między nogami, już nie pamiętała, komu obciąga, dla niej był to Jack, niech wie, że jest szczęściarzem. Z zamkniętymi oczami wstała, żeby ściągnąć majtki. Usiadła okrakiem na twardym fiucie Johna, Jacka. Wypełnił ją tak, jak pragnęła, w miejscach, o których zapomniała, z wciąż zamkniętymi oczami poruszała się coraz gwałtowniej, mrucząc:

      – Mocniej, Jack, ojej, jeszcze…

      W momencie orgazmu John napełnił ją dawką gorąca i lepkości. Stęknął, podczas gdy w sali kinowej rozległ się ciepły głos Bradleya Coopera.

      Przez kilka sekund siedziała skulona w ramionach Johna Descentisa. Potem wstała. Lepkość wyciekła z niej, a to, co jeszcze przed chwilą było tak podniecające, teraz było tylko brudne.

      Chwyciła torebkę i wyszła, nie oglądając się za siebie.

      Sztokholm, sierpień 2001

      – A co ma w sobie ten cały Jack… jak mu tam? – spytałam, kiedy Chris postawiła przede mną następne piwo.

      – Adelheim – odparła, siadając. – Chyba żartujesz?

      – No poza tym, co widać. Że przystojny. Ale dość banalny typ urody.

      – Przystojny to mało. Ze szlacheckiej rodziny. O mocno nadszarpniętej reputacji. Wszyscy chcą się z nim kumplować, wszystko się wokół niego kręci. Wszystkie dziewczyny by go chciały. Sama mogłabym pieprzyć się z nim do nieprzytomności – odpowiedziała sucho Chris.

      Właśnie wypiłam duży łyk i zakryłam ręką usta, żeby nie opryskać całego stolika. Jej komentarz nie był może specjalnie zabawny, ale od alkoholu zawirowało mi przed oczami całe pomieszczenie, dodatkowo podkręcając jej słowa i zamieniając je w żart.

      W tym samym momencie podeszli bliżej. Rozglądali się za miejscem przy jakimś stoliku.

      – Co się dzieje? – syknęła Chris, która siedziała odwrócona do nich tyłem, ale widziała moje zaciekawione spojrzenie.

      – Szukają miejsc… i…

      Chris zrobiła wielkie oczy. Zacisnęła usta.

      – Idą tu – szepnęłam.

      – O cholera! Nie patrz na nich! Przestań się gapić! Zaśmiej się. Śmiej się, jakbym opowiedziała najlepszy dowcip, jaki kiedykolwiek słyszałaś!

      Odchyliłam się i zaśmiałam głośno. Czułam się idiotycznie. Chris również się zaśmiała. Głośno, przesadnie, w moich uszach był to śmiech na granicy szaleństwa. Jack Adelheim z kolegą odczekali, aż przestaniemy.

      – Moglibyśmy się przysiąść? – spytał Jack. – Obiecujemy, że nie będziemy przeszkadzać.

      – Jasne – odparła dość obojętnie Chris, podniosła wzrok z udawanym zaskoczeniem.

      Jack szybko usiadł obok mnie, a kolega koło Chris, po czym nieco chwiejnie wyciągnął rękę przez stół.

      – Henrik.

      – Mat… to znaczy Faye – powiedziałam. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam do swojego nowego wcielenia.

      Trudno zrzucić skórę. Trudniej, niż myślałam.

      Odwróciłam się do Jacka i powtórzyłam procedurę z przedstawianiem się. Uśmiechnął się. Miał piękny, otwarty uśmiech. Jego niebieskie oczy patrzyły prosto w moje. Owszem, nie dało się zaprzeczyć, że przystojny. Ale miałam Viktora, zresztą nie byłam taką dziewczyną. Na dodatek Chris pewnie rozbiłaby mi nos szklanką, gdybym próbowała zbliżyć się do Jacka.

      – Miło poznać.

      Kiedy już wszyscy się przedstawili, Chris nachyliła się i ostentacyjnie spytała, co sądzę o nowym prezydencie USA, George’u W. Bushu. Przewróciłam oczami i odpowiedziałam, przedstawiając w skrócie, co wyczytałam w porannym komentarzu redakcyjnym „Dagens Nyheter”.


Скачать книгу