Shitshow!. Charlie LeDuff
Читать онлайн книгу.wszystkie miały wyznaczoną datę rozprawy w sądzie imigracyjnym i bilet autobusowy do wybranego przez siebie miasta. Według szacunków Kongresu ponad dziewięćdziesiąt procent z nich nie stawiało się przed sądem.
– Zamierza mnie pan aresztować za wtargnięcie? Mnie, obywatela amerykańskiego? Cóż za ironia, panie władzo.
– Zostało wam trzydzieści sekund.
Podjechały kolejne samochody. Patrol graniczny. Policja Parku Stanowego. Cała enchilada. Dopiero kilka miesięcy temu zaczęliśmy kręcić Amerykanów, ale jedno było już oczywiste: wielu ludzi w tym kraju ma broń i uważa, że sprawują w ten sposób po trosze władzę. Ci, którzy oficjalnie nie mają żadnej władzy, zachowują się jak bandyci, gangsterzy i samozwańczy strażnicy.
Tym razem było inaczej. Teraz oficjalny przedstawiciel prawa wyganiał mnie z drogi publicznej, ponieważ na Teksas najechały hordy mamusiek i osesków.
Od jedenastego września Stany Zjednoczone wydały ponad bilion dolarów na zabezpieczenie swoich granic, a teraz nie mogliśmy sobie poradzić z falą przedszkolaków. Było to upokorzenie na skalę całego kraju, więc teraz mścili się na dziennikarzach.
– Piętnaście sekund.
Zapaliłem papierosa. Ten trik z odliczaniem nie działa nawet na dziesięciolatków. Strażnik wrócił do swojego krążownika szos. Ja udawałem, że gdzieś dzwonię. Nie zamierzał nas aresztować, ale prędzej by pękł, niż wpuścił nas dalej nad Rio Grande, żebyśmy nakręcili, jak dzieci poddają się mundurowym.
– Dobra, chłopaki, zabieramy się stąd – powiedziałem do Boba i Matta, którzy strasznie się jarali całym tym zamieszaniem: Matt, bo wiedział, że to zajebiście wypadnie na ekranie, a Bob, bo on zawsze świruje, jak widzi jakiegoś funkcjonariusza. – Spróbujemy w parku stanowym parę kilometrów stąd w górę rzeki.
– Ja pierdolę, poważnie was stamtąd przegonili?
Pytanie zadał Albert Spratte, duży, szpakowaty, biały facet, z obciętymi na krótko włosami i w tych lustrzanych okularach. Spratte był od wielu lat członkiem straży granicznej i tak wpieniło go to, że praca, której poświęcił życie, polegała teraz na ganianiu za małymi dziećmi, że zgodził się spotkać z nami w swoim wolnym dniu, mimo żaru lejącego się z nieba.
– Stary, oni pewnie nawet nie mieli do tego prawa – powiedział. – Rząd po prostu nie chce, żeby ktoś zobaczył, jaka to porażka.
Sam nie wiem, ile razy już to słyszałem od funkcjonariuszy straży granicznej. Słyszałem to w Arizonie, w stanie Waszyngton, w Kalifornii, w Michigan. Granica to porażka. Większość stwierdzających to strażników stanowili Latynosi, których bolały przestępczość, przemyt narkotyków i to, że nielegalni imigranci wpychali się przed legalnych, próbujących dostać się do Stanów Zjednoczonych zgodnie z prawem. Słyszałem to od ekipy w Laredo w Teksasie, która sprawdzała wypełnioną butami i ubraniami rurę, którędy nielegalni imigranci omijali graniczny mur.
– Ziom – wyznał mi wtedy jeden ze strażników – pod nazwiskiem ci tego nie powiem, ale gdyby ludzie wiedzieli, co tu się naprawdę wyprawia, toby się chyba obsrali na miętowo.
Rozmawialiśmy z Sprattem w parku Anzalduas, ładnym, chłodnym zakątku położonym w zakolu Rio Grande w miejscowości McAllen. Były tu doły do grilla, drzewa dawały cień, a rzeka płynęła spokojnie, bo niedaleko znajdowała się zapora. Były tu też dziesiątki przedstawicieli rozmaitych organów ścigania z każdej jurysdykcji, ponieważ to właśnie tu przyjeżdżali ludzie z telewizji, żeby nakręcić, jak nielegalni imigranci przedostają się do Stanów Zjednoczonych na skuterze wodnym, jak powiedział mi Spratte.
Na skuterze! Ależ pomysłowi ci przemytnicy. Potrafią sobie poradzić w każdych okolicznościach, dostosują się do każdej zmiany. Wiele lat wcześniej, kiedy pracowałem nad artykułem dla gazety, próbowałem wkraść się z powrotem do Stanów Zjednoczonych z pomocą kojota, czyli przemytnika. Pojechałem taksówką na meksykańską pustynię, na umówione miejsce spotkania. Kiedy poszedłem w dół wąwozu i rozchyliłem trzciny, zobaczyłem trzysta osób podzielonych na pięćdziesięcio- i stuosobowe grupy, gotowych wyruszyć w bardzo niebezpieczną trzydniową podróż przez nieznane i nieprzyjazne tereny pustynne. Ludzie pędzeni jak bydło. Ich oczy, w których w ciemnościach nocy odbijało się światło, rozszerzyły się strachem na widok nadchodzącego gringo. A teraz wystarczy dwudziestosekundowy kulig przez Rio Grande! ¡Que fantástico!
Po meksykańskiej stronie rozciągała się piaszczysta plaża, na której bawiły się kobiety i dzieci. Sto metrów od nich obozowało około dwudziestu groźnie wyglądających kolesi, wyposażonych w skuter, przyczepy, pickupy z zaciemnionymi oknami i przenośne lodówki na piwo.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.