Millennium. David Lagercrantz
Читать онлайн книгу.Teraz tego żałował. Bolały go nogi i plecy po przebieżce w Årstaviken, poza tym, szczerze mówiąc, nudził się. Wysłuchiwał idiotyzmów o szansach rozwoju na Wschodzie, a może na Zachodzie, a w środku tego wszystkiego jeszcze opowieść o koniu, który wtargnął do namiotu na Djurgården, gdzie odbywało się przyjęcie.
– Potem ci idioci wciągnęli do basenu również fortepian.
Mikael nie zrozumiał, czy miało to coś wspólnego z koniem. Zresztą nieuważnie słuchał. W głębi siedziała grupka znajomych z „Dagens Nyheter”, wśród nich Mia Cederlund, z którą miał nieudany romans, a kawałek dalej aktor teatru Dramaten, Mårten Nyström, który nie wypadł najlepiej w reportażu „Millennium” o nadużyciach w tym teatrze. Żadne z nich nie przepadało za nim, więc patrzył w stół, popijał wino i rozmyślał o Lisbeth.
Stanowiła zresztą wspólny mianownik dla jego znajomości z Draganem. Dragan był jedynym pracodawcą, jakiego miała kiedykolwiek, co raczej nie dziwiło. Zatrudnił ją dawno temu w ramach pewnego projektu dobroczynnego, a stała się najbłyskotliwszą pracownicą, jaka mu się kiedykolwiek trafiła, i przez pewien czas prawdopodobnie się w niej kochał.
– Szaleństwo jakieś – odezwał się Mikael.
– Mało powiedziane, a ten fortepian…
– To ty też nie wiedziałeś, że Lisbeth się wyprowadzi? – przerwał mu.
Dragan nie bez wysiłku zmienił temat, może dotknięty, że jego opowieść nieszczególnie rozbawiła Mikaela. W końcu fortepian wpadł do basenu. Tej historii pozazdrościłaby niejedna gwiazda rocka. Jednak zaraz spoważniał.
– Właściwie nie powinienem tego mówić – rzekł.
Według Mikaela był to całkiem niezły początek, aż pochylił się nad stołem.
LISBETH ZDĄŻYŁA przespać się po obiedzie i wziąć prysznic, siedziała już przed swoim laptopem w hotelu w Kopenhadze, gdy Plague – jej najbliższy kolega z Republiki Hakerów – przesłał jej zaszyfrowaną wiadomość. Krótkie, konwencjonalne pytanie, mimo to irytujące.
W porządku? – pisał.
Do dupy, pomyślała.
Już mnie nie ma w Moskwie, odpisała.
Dlaczego nie?
Nie dałam rady zrobić tego, co zamierzałam.
Czego nie dałaś rady?
Miała ochotę pójść w miasto i o wszystkim zapomnieć.
Doprowadzić do końca.
Czego?
Pa, pa, Plague, pomyślała.
Niczego, odpisała.
Dlaczego nie dałaś rady doprowadzić do końca niczego?
Nie twoja sprawa, mruknęła.
Bo coś mi się przypomniało.
Co ci się przypomniało?
Kroki, pomyślała, szept ojca, swoje wahanie, niemożność zrozumienia, a potem sylwetka siostry, która wstała z łóżka i wyszła z pokoju z Zalą, tą świnią.
Gówno, odpowiedziała.
Jakie gówno?
Miała ochotę cisnąć laptopem o ścianę, ale odpisała:
Mamy jakieś kontakty w Moskwie?
Boję się o ciebie, Wasp. Odpuść sobie Rosję. Pryskaj jak najdalej.
Spadaj, pomyślała.
Jakie mamy kontakty w Moskwie?
Dobre.
Kto mógłby zainstalować IMSI-catchera w trudnym miejscu?
Plague odpisał po dłuższej chwili.
Na przykład Katja Flip.
Kto to jest?
Taka jedna. Mniej lub bardziej świrnięta. Dawniej była w Szaltaj Boltaj.
Co pewnie znaczy, że to będzie kosztowało.
Można jej zaufać?
Zależy od ceny.
Prześlij mi jej namiary, napisała.
Zamknęła laptopa i poszła się przebrać. Uznała, że czarny spodnium może jeszcze być, chociaż podczas wczorajszego deszczu się pogniótł, a na prawym rękawie miała plamę, no i nie zrobiło mu najlepiej, że w nim spała. Trudno. Postanowiła, że znów się nie umaluje. Poprawiła ręką włosy, wyszła z pokoju, zjechała windą do baru na parterze i usiadła nad szklanką piwa.
Przed wejściem do hotelu rozpościerał się Kongens Nytorv, na niebie było trochę ciemnych chmur. Ale Lisbeth niczego nie widziała. W pamięci miała ulicę Twerską i swoje wahanie, ciągle przewijała w głowie film z przeszłości. Nie zwracała na nic uwagi, dopóki ktoś obok nie zadał tego samego pytania co wcześniej Plague, tylko po angielsku.
– Are you okay?
Zdenerwowała się. Nie twój interes, pomyślała, nie podnosząc głowy. Odnotowała tylko, że dostała nowego esemesa od Mikaela.
DRAGAN ARMANSKI nachylił się i zaczął konfidencjonalnie szeptać:
– Lisbeth zadzwoniła do mnie na wiosnę z prośbą, żebym porozmawiał z zarządem spółdzielni mieszkaniowej o zainstalowaniu kamer monitoringu przed wejściem do jej domu na Fiskargatan. Pomyślałem, że to dobry pomysł.
– Czyli ty tego dopilnowałeś.
– To nie jest coś, co da się przeprowadzić jednym ruchem. Trzeba zgody władz wyższego szczebla itd., itp. Ale udało się. Przedstawiłem obraz zagrożeń, komisarz Bublanski napisał odpowiedni raport.
– Cześć mu i chwała.
– Obaj się postaraliśmy i już na początku lipca mogłem posłać tam dwóch facetów, którzy zainstalowali dwie zdalnie sterowane kamery, nie muszę dodawać, że starannie zaszyfrowane. Nikt poza nami nie miał dostępu do zapisów. Uprzedziłem swoich ludzi na stacji monitoringu, żeby uważnie śledzili obraz na ekranach. Bałem się o Lisbeth. Obawiałem się, że ją dopadną.
– Jak my wszyscy.
– Jednak nie przypuszczałem, że moje obawy ziszczą się tak szybko. Już sześć dni później, o wpół do drugiej w nocy, nasz dyżurny operator Stene Grandlund usłyszał przez ulokowany na miejscu mikrofon warkot motocykli i właśnie miał przesterować kamery, kiedy zrobił to ktoś inny.
– Jasny gwint.
– Właśnie. Stene nie miał dużo czasu do namysłu. To byli dwaj goście w skórzanych kurtkach ze Svavelsjö MC.
– O cholera.
– Otóż to. Czyli adres Lisbeth nie był już tajemnicą, a Svavelsjö MC nie ma zwyczaju przyjeżdżać z kawą i ciastkami.
– Raczej nie.
– Niemniej na widok kamer goście zawrócili, a my natychmiast zawiadomiliśmy policję, która ustaliła ich tożsamość – pamiętam, że jeden nazywał się Kovic, Peter Kovic. Jednak problem nie został tym samym rozwiązany, więc zadzwoniłem do Lisbeth, żeby natychmiast się ze mną spotkała, na co niechętnie się zgodziła. Przyszła do mojego biura i wyglądała jak marzenie każdej teściowej.
– Chyba