Czarna Kompania. Glen Cook
Читать онлайн книгу.pchnął mieczem. Trzask! Czubek ostrza zalśnił białym blaskiem.
– Wspaniale – stwierdził Duszołap. – Zabierzcie wóz.
Elmo odkomenderował jednego z żołnierzy. Reszta uciekła do pokoju wynajętego przez Goblina.
Z początku tłoczyliśmy się przy oknie, w nadziei, że coś się stanie, ale szybko się nam znudziło. Miasto Róże nie odkryło losu, jaki zgotowaliśmy Zgarniaczowi, dopóki słońce nie wzeszło.
Ostrożni łowcy fortuny wynajdowali setkę sposobów na zdobycie tych pieniędzy. Zebrał się tłum gapiów. Jedna, bardziej przedsiębiorcza banda, zaczęła zrywać nawierzchnię, by zrobić podkop. Policja ją przegnała.
Duszołap zasiadł przy oknie i nie ruszał się wcale. W pewnej chwili powiedział mi:
– Trzeba będzie przerobić zaklęcia. Nie spodziewałem się, że ludzie mogą być tak pomysłowi.
Zaskoczony własną śmiałością zapytałem:
– Jaka naprawdę jest Pani?
Właśnie skończyłem jeden ze swych fantastycznych szkiców.
Odwrócił się powoli i spojrzał na mnie przelotnie.
– Mogłaby przegryźć stal – odparł głosem kobiecym i złośliwym. Dziwna odpowiedź. Po chwili dodał: – Nie można pozwolić, żeby używali narzędzi.
Tyle z zeznań naocznego świadka. Powinienem był to przewidzieć. Dla Schwytanych my, śmiertelnicy, jesteśmy jedynie przedmiotami. Nasza ciekawość absolutnie ich nie obchodzi. Wycofałem się do mego sekretnego królestwa i jego spektrum wyobrażonych Pań.
Nocą Duszołap poprawił strzegące skarbu czary. Rankiem na placu leżały trupy.
Trzeciej nocy obudził mnie Jednooki.
– Mamy klienta.
– Hę?
– Gościa z głową.
Był zadowolony.
Dowlokłem się do okna. Goblin i Kruk już tam byli. Tłoczyliśmy się po jednej stronie. Nikt nie chciał zbliżać się zanadto do Duszołapa. Jakiś mężczyzna skradał się przez plac pod nami. Z jego lewej dłoni zwisała głowa. Trzymał ją za włosy.
– Zastanawiałem się, kiedy to się zacznie – powiedziałem.
– Cisza – syknął Duszołap. – On tam jest.
– Kto?
Był cierpliwy. Wyjątkowo cierpliwy. Inny Schwytany zwaliłby mnie z nóg.
– Zgarniacz. Nie wydaj nas przed nim.
Nie wiem, skąd to wiedział. Może nie chciałbym się dowiedzieć. Te sprawy napełniają mnie lękiem.
– Ukradkowa wizyta jest częścią scenariusza – pisnął Goblin szeptem. Jak może piszczeć, kiedy szepcze? – Zgarniacz musi się przekonać, z czym ma do czynienia. Nie może zrobić tego z daleka.
Mały grubasek sprawiał wrażenie dumnego.
Kapitan mówi, że natura ludzka jest najgroźniejszą bronią w naszych rękach. Ciekawość i wola przeżycia zwabiły Zgarniacza do naszego kotła. Może zdoła go wykorzystać przeciwko nam? My również mieliśmy mnóstwo słabych punktów.
Mijały tygodnie. Zgarniacz pojawiał się raz za razem. Najwyraźniej wystarczała mu obserwacja. Duszołap kazał nam zostawić go w spokoju, bez względu na to, jak bardzo wystawiał się na celownik.
Nasz mentor troszczy się być może o nas, jest w nim jednak mnóstwo okrucieństwa. Wyglądało na to, że pragnie dręczyć Zgarniacza niepewnością jego losu.
– Ta dziura dostała fioła na punkcie nagrody – pisnął Goblin. Odtańczył jeden ze swych tańców. – Powinieneś częściej wychodzić, Konował. Zgarniacz stał się miejscowym przemysłem. – Wezwał mnie skinieniem dłoni do kąta położonego najdalej od Duszołapa i otworzył sakiewkę. – Popatrz – szepnął.
Miał tam dwie garście monet. Niektóre z nich były złote.
– Będziesz chodził przechylony na bok – zauważyłem.
Uśmiechnął się. Uśmiech Goblina to niezły widok.
– To ze sprzedaży wskazówek na temat miejsca pobytu Zgarniacza – szepnął. – Lipnych wskazówek – dodał, spoglądając na Duszołapa. Położył mi rękę na ramieniu. Potrafił nią sięgnąć aż tak wysoko. – Można się tu wzbogacić.
– Nie wiedziałem, że to jest naszym celem.
Skrzywił się. Jego okrągłą, bladą twarz pokryły zmarszczki.
– Kto ty jesteś? Jakiś…
Duszołap odwrócił się.
– Kłócimy się o zakład, proszę pana – zakrakał Goblin. – Tylko o zakład.
Roześmiałem się głośno.
– Naprawdę przekonujące, Pyzatku. Idź się lepiej powieś.
Nadąsał się, ale nie na długo. Goblin nie potrafi się hamować. Jego humor objawia się w nawet najbardziej przygnębiających sytuacjach. Szepnął:
– Kurde, Konował, powinieneś zobaczyć, co wyrabia Jednooki. Sprzedaje amulety. W niezawodny sposób wykrywają pobliskich buntowników. – Rzucił spojrzenie na Duszołapa. – Faktycznie działają. Na swój sposób.
Potrząsnąłem głową.
– Przynajmniej będzie mógł spłacić długi karciane.
To był cały Jednooki. Przeżył ciężkie czasy w Mejstrikcie, gdzie nie było miejsca na jego zwykłe wypady na czarny rynek.
– Mieliście podobno szerzyć plotki. Podgrzewać garnek, nie…
– Szsz! – Ponownie spojrzał na Duszołapa. – Tak robimy. W każdej melinie w mieście. Cholera, młynek z plotkami kręci się tam jak opętany. Chodź ze mną, to ci pokażę.
– Nie.
Duszołap mówił coraz więcej. Miałem nadzieję nakłonić go do nawiązania prawdziwej konwersacji.
– Twoja strata. Znam bukmachera, który przyjmuje zakłady o to, kiedy Zgarniacz straci głowę. Ty masz dojścia, rozumiesz?
– Zmiataj stąd, zanim stracisz własną.
Podszedłem do okna. W minutę później Goblin pędził już przez plac pod nami. Minął naszą pułapkę, nie spoglądając w jej stronę.
– Niech się pobawią – powiedział Duszołap.
– Panie?
Moje nowe podejście. Lizusostwo.
– Mam ostrzejszy słuch, niż się wydaje twojemu przyjacielowi.
Przyjrzałem się uważnie powierzchni czarnego morionu, próbując dostrzec jakieś wskazówki co do myśli kryjących się pod metalem.
– To nie ma znaczenia. – Przesunął się lekko. Zasłaniałem mu widok. – Podziemie sparaliżowała trwoga.
– Panie?
– Rozkłada się zaprawa wiążąca ich gmach. Wkrótce runie. Gdybyśmy załatwili Zgarniacza od razu, nie doszłoby do tego. Zrobiliby z niego męczennika. Ta strata zasmuciłaby ich, ale mogliby to przeżyć. Krąg zdążyłby znaleźć zastępcę do czasu wiosennej kampanii.
Spojrzałem na plac. Dlaczego mówił mi o tym? I to wszystko tym samym głosem. Czy to był głos prawdziwego Duszołapa?
– Dlatego, że sądziłeś, iż okrucieństwo