Turbopatriotyzm. Marcin Napiórkowski
Читать онлайн книгу.innymi 31 sierpnia 2010 roku w Stoczni Gdańskiej, by po chwili dodać: – Mamy się z czego cieszyć, mamy z czego być dumni, a ci, dla których ważniejszy jest kwas śledzienników, niech idą swoją drogą, ale my ich zapraszamy przy każdej okazji do radosnego świętowania wolności, niepodległości, praw człowieka i demokracji”25. W wywiadzie dla „Polityki” Komorowski mówi z kolei o samym sobie: „ja nie jestem śledziennikiem”, wyjaśniając: „kto nie ma poczucia humoru, kto nie ma dystansu do siebie, kto nie jest zdolny do autoironii, ten jest na ogół mało interesującym ponurakiem i śledziennikiem”26. Rok po niefortunnym święcie orła metaforę przejmuje Tomasz Nałęcz, doradca Komorowskiego, mówiąc w TVP, że „szybko uczymy się patriotyzmu czasów pokoju”: „Zwykli Polacy potrafią się cieszyć. Pokazał to wczorajszy piękny dzień. Natomiast z patriotyzmem mamy problem, ponieważ to najczęściej politycy »zakłócają go kwasem śledzienników«”27.
Softpatriotyzm był słodki. Celebrował radość, przez co po pierwsze wykluczał tych, którzy mieli „kwaśne miny”, po drugie łatwo stawał się mdły. Do budowy spójnych mitów brakowało mu figury wroga. Dlatego w tej roli epizodycznie obsadzani byli przeciwnicy softpatriotycznego uśmiechu – ponuracy, ci, którzy zostali z tyłu, wreszcie „faszyści”, których smakosze czekoladowego orła łatwo dostrzegali w każdym, kto inaczej niż oni definiował miłość do ojczyzny.
Tymczasem turbopatriotyzm, podobnie jak turbofolk odczytany przez pryzmat filozofii Slavoja Žižka, opiera się na połączeniu rozkoszy i bólu. Kwas czy gorycz są jego integralną częścią. Niepodległość postrzegana przez pryzmat obsesji jest wartością nieustannie zagrożoną. Nigdy nie stanowi przedmiotu czystej afirmacji. Stąd kluczowa dla turbopatrioty okazuje się figura wroga: odwiecznego, jak Niemiec, Rosjanin czy Żyd, ale też współczesnego, którym stać się może feministka, neomarksista, Ukrainiec, unijny biurokrata czy imigrant-terrorysta. Turbopatriotyzm buduje wokół niepodległości poczucie oblężenia, chętnie posługując się figurą twierdzy czy przedmurza. Jego zwolennicy nie odcinają się od ponurej historii. Przyjmują i akceptują przeszłe nieszczęścia jako kapitał moralny, budując politykę pamięci opartą na kulcie bohaterów i pamięci o cierpieniu. Wreszcie źródłem kwasu jest silnie zakorzeniony mit zdrady elit, rodzący nieufność do zastanej rzeczywistości i systemu państwowego.
Softpatriotyzm w sposób świadomy odcina się od obsesji niepodległości. Ten gest zerwania pobrzmiewa w wierszach Rusinka, rzuca się w oczy w plakatowych akcjach Agory, to jemu czekoladowy orzeł zawdzięcza słodki smak. Tradycyjny patriotyzm był podszyty niepokojem. Emocjonalną dominantą softpatriotyzmu staje się spokój i zadowolenie. Nie ma w tym nic złego. Jest naprawdę sporo rzeczy, z których możemy i powinniśmy się cieszyć. Ale zadowolenie łatwo zmienia się w samozachwyt. Dominująca po roku 1989 polityczna ideologia pogodnego modernizmu automatycznie wykluczała więc niezadowolonych, chętnie określając ich mianem „smutasów”, „ponuraków” czy „ludzi, którzy nie potrafią się cieszyć Polską”. To podwójnie ryzykowna strategia. Po pierwsze, nie wszyscy mają w niepodległej, potransformacyjnej Polsce tyle samo powodów do radości. Po drugie, jak starałem się pokazać, niezadowolenie jest częścią naszego dziedzictwa. Dlatego softpatriotyzm alienuje i irytuje sporą część społeczeństwa. Zwłaszcza wówczas, gdy opiera się na samozadowoleniu, stając się narzędziem autocelebracji (samozwańczych) elit i wykluczenia „mniej europejskich”, „staroświeckich”, „niegotowych na wolność”, „ludu smoleńskiego” i tak dalej.
Turbopatriotyzm to patriotyzm niezadowolonych. Z wielu różnych powodów. Turbopatriotyczne niezadowolenie ma źródła zarówno w Realnym (nierówności społeczne, różne formy wykluczenia, zależność od zagranicznego kapitału i tak dalej), jak i w Wyobrażonym lub Symbolicznym (poczucie niedocenienia, bycia traktowanym z wyższością i tak dalej). Badania wykazują, że nacjonalizm w różnych formach jest jedną z sił, które najskuteczniej zagospodarowują gniew związany z nierównościami społecznymi. Ale nacjonalizm w wersji turbopatriotycznej jest przy tym nurtem aktywnie sprzeciwiającym się ingerencji państwa w gospodarkę, podwyższeniu podatków i tym podobnym „lewackim” wynalazkom28. Można więc powiedzieć, że o ile turbopatriotyzm poprawnie diagnozuje Realne problemy, to rady, które proponuje, dotyczą wyłącznie sfery Wyobrażonego i Symbolicznego. Turbopatriotyzm zastępuje aspiracje dumą narodową. Przez marsze, koszulki czy dzieła popkultury tworzy przestrzeń symboliczną, w której niezadowoleni mają prawo się wyrażać, lecz nie mogą zmieniać swoich warunków bytowych. Mogą wstać z kolan, lecz nie po to, by udać się w jakimś konkretnym kierunku.
Choć softpatriotyzm jest zasadniczo nastawiony na przyszłość, to ustawiając się w kontrze do obsesji niepodległości, poświęcał sporo uwagi przemilczanym dawniej opowieściom o przeszłości. Zwłaszcza o jej epizodach wstydliwych, niechlubnych. W krytycznej rewizji własnej historii dostrzegano – nie bez przyczyny – powtórzenie praktyk, których uczeni niemieccy czy francuscy dokonują już od lat. Z odbrązawianiem przeszłości wiązała się więc nadzieja na uznanie ze strony Europejczyków, na pokazanie, że jesteśmy tacy jak zachodni przyjaciele.
Nawiązując do języka socjologii i psychologii społecznej, można powiedzieć, że softpatriotyzm przeglądał się nieustannie w oczach „europejskiego innego” – stworzonego przez siebie idealnego przedstawiciela Zachodu. To w jego oczach poszukiwaliśmy akceptacji, to do „europejskiego innego” wracaliśmy w marzeniach, łaknąc pochwał i uznania dla dokonującego się postępu. Częściowo zapewne stąd wynikało wsparcie dla kultury pokuty i gorliwość, z jaką softpatrioci odkrywali „niechlubne karty” polskiej historii czy tropili ksenofobię. Sam w sobie nie jest to oczywiście proces naganny. Wręcz przeciwnie! Dzięki niemu usłyszeliśmy wiele historii, które niewątpliwie zasługiwały na opowiedzenie. Na dłuższą metę lekcja pokory jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Jednak jeżeli celem oczyszczenia było wyłącznie zdobycie uznania wyobrażonych zachodnich obserwatorów, to czy samokrytyka, paradoksalnie, nie służyła ostatecznie samouwielbieniu? Ile nasza ocena przeszłości miała wspólnego z realną ekspiacją i przemyśleniem własnego dziedzictwa? Czy nie była jedynie próbą poprawienia sobie samopoczucia przez biczowanie się historycznymi winami? Być może w tym miejscu turbopatriotyczna krytyka nie całkiem chybia celu? Turbopatriotyzm jednak nie wdaje się w takie subtelne dywagacje. Nie pyta o szczerość intencji zwolenników odbrązowienia naszej historii, lecz po prostu odwraca wektor, wrzucając całą wstecz. Każdą wzmiankę o pogromach, kolonializmie na terenach określanych przez prawicę mianem „Kresów Wschodnich” czy pańszczyźnie odbiera jako próbę poniżenia Polaków, przypisania im odpowiedzialności za zbrodnie, uczynienia ich gorszymi czy w ogóle wypchnięcie poza obręb kultury i odebranie prawa do reprezentacji. Polska była przecież państwem bez stosów, krajem tolerancji, nigdy nie mieliśmy kolonii ani niewolników, nigdy nie byliśmy agresorem.
Turbopatriotyzm wprost zakłada, że przepraszanie za historię i walka ze współczesną dyskryminacją są nastawione wyłącznie na poniżenie Polaków, którego celem jest w dodatku osiągnięcie całkiem wymiernych korzyści – gospodarczych, prawnych, kulturowych. Politycy i publicyści związani z prawicą otwarcie kontestują przy tym „europejskiego innego”, sytuując go w pozycji najeźdźcy, a przynajmniej hegemona zagrażającego naszej niepodległości. W turbopatriotycznej wyobraźni Unia Europejska staje się Wielkim Bratem, którego spojrzenie ma charakter nie życzliwego uznania, lecz kontroli i nadzoru. W ataku na naszą niepodległość nową bronią zachodnich elit okazują się demonizowane przez turbopatriotów „polityczna poprawność”, „antypolonizm” czy „ojkofobia”. Ten słownik kluczowych terminów w relacjach my–Zachód jest zaprezentowany w rozdziale drugim, poświęconym dryfowaniu pojęć z marginesów skrajnej prawicy do głównego
25
26
G. Rzeczkowski, P. Stasiak,
27
28
F. Solt,